Nowa Prawica nie taka znowu nowa. JK-M zawsze będzie w polskiej polityce potrawą dla smakoszy

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
PAP
PAP

Wertując relacje w „Najwyższym Czasie" z weekendowego kongresu Nowej Prawicy, próbuję określić swój stosunek do nowego ruchu. Na Sali Kongresowej pozdrawiały ich całkiem zacne i sensowne osoby: profesor Krzysztof Rybiński, Rafał Ziemkiewicz. Jak zwykle przy okazji kolejnych inicjatyw Janusza Korwina-Mikke widać sporo energii społecznej, prawdziwej pasji, a jednak jak zawsze mamy podejrzenie, że to jest pasja stosunkowo wąskiej  - choć wielotysięcznej, widocznej w Internecie – grupy hobbistów.

Sam pomysł przypomnienia, że jest i powinna być inna prawica: wolnościowa w sferze ekonomicznej, zawsze będzie budził moją sympatię, choć moje własne poglądy są w tych kwestiach bardziej etatystyczne. Debata w Polsce powinna się jednak przynajmniej chwilami oderwać od wałkowania na przemian smoleńskich emocji i kontremocji. Sam uważam sprawę wyjaśnienia Smoleńska za arcyważną i nie twierdzę bynajmniej że tylko to różni PiS i PO. Ale na codzień  politycznie dzielimy głównie wobec kwestii, czy generał Błasik był czy też nie był w kokpicie. Ruch, który zebrał się w pałacu imienia Józefa Stalina proponuje inną perspektywę, rozmowę na inne tematy. To już wystarczający powód żeby mu przyklasnąć.

Poprzednią próbą stworzenia ruch „mieszczańskiego:, szukającego nowych tematów był PJN. Ale zaplątał się we własne nogi – nie umiał zerwać pępowiny łączącej go z Kaczyńskim (także wtedy, gdy podjął z nim obsesyjną wojnę). Okazał się też nazbyt zależny od priorytetów mediów – wychowywany na codzień przez TVN 24 doszedł w końcu do uznania jako swojego ostatecznego celu bycie koalicjantem PO, co raczej go zmarginalizowało na wstępie niż poszerzyło mu perspektywę.

Liderzy Ruchu Nowej Prawicy tego błędu akurat nie popełniają. Nie oglądają się na TVN, są antyestablishmentowi, eurosceptyczni. W istocie widać setki powodów aby zaistnieli, bo niosą ze sobą istotne tematy. A jednak w ich powodzenie nie wierzę. Skończą, jak poprzednie katapulty wystrzeliwujące Janusza Korwina-Mikke w powietrze.

Po pierwsze Polacy nie są ekonomicznymi wolności owcami. To znaczy inaczej: sprzyjają systemowi, który nie przeciąża ich podatkami, nie inwestuje za wiele w sferę publiczną (po części z nieudolności zresztą), ale też nie wyrzeka się w razie potrzeby sprawiedliwościowej retoryki, Tą retoryką posługuje się (z mojego punktu widzenia często słusznie) PiS, i zaczęła się posługiwać Platforma (która za kilka lat będzie klasyczną umiarkowaną socjaldemokracją). Środowiska UPR-owskie miały tę zasługę, że na początku lat 90. Spopularyzowały tematykę wolnego rynku, zwłaszcza wśród młodych ludzi. Ale  gdy nawet odnosiły w tej dziedzinie sukcesy, w postaci rozmaitych obniżek podatków, same na tym nie korzystały.

Problem drugi tych kręgów to sam Korwin-Mikke. I to nie tylko dlatego, że jest ekscentryczny, podczas jednej z kampanii jeździł na słoniu, nosi muszkę i posługuje się inwektywami. To wszystko mogłoby być w ostateczności przełknięte jako koloryt, choć na pewno czym ruch większy, tym usilniej szuka lidera bardziej obłego i poważnego.

Przede wszystkim jednak Korwin-Mikke jest człowiekiem, który uparł się, aby zgodnie ze swym najświętszym przekonaniem wystawiać prawicową wrażliwość ustawicznie na ciężkie próby. Już w roku 1989 Jerzy Urban pokazywał go chętnie w reżymowej telewizji z dwóch powodów. Po pierwsze jako wiecznie podekscytowany oryginał w oczach wielu po prostu kompromitował ideę politycznego pluralizmu w ogóle. Ale po drugie, ponieważ mówił też rzeczy wygodne dla ówczesnych postkomunistycznych elit. Był jednym z prekursorów uwłaszczenia nomenklatury, i co prawda tę formę uwłaszczenia jaką zastosowano w Polsce potem potępiał, ale zasady już nie. Bronił i broni nadal generała Jaruzelskiego, wyśmiewa się z tradycyjnego antykomunizmu, jest rusofilem itp. Pomijając już pytanie, czy ma rację, zderza się z emocjami wielu prawicowych wyborców, a nie ma bynajmniej ochoty na jakąkolwiek dyplomacje.

Pytanie, czy niezamożny patriota z małego miasteczka zaakceptowałby kiedykolwiek gospodarcze recepty Korwina. Może tak, może nie. Ale gdy towarzyszy im naigrawanie się z wielu świętości tego patrioty, ochota na zawierzenie dziwnemu panu w muszce jest jeszcze mniejsza.

To zła recepta zwłaszcza po smoleńskiej katastrofie, gdy jest szczególne zapotrzebowanie na mit. Korwin-Mikke pouczający niedawno w książce braci Kaczyńskich, że niepotrzebnie drażnią Rosję, zaczyna znowu odgrywać taką rolę jak w roku 1989 – tym razem profitentami są Tusk i Komorowski, których skądinąd miesza z błotem. Naturalnie hobbistów nie brakuje, i dobrze poprowadzona Nowa Prawica ma w teorii szansę nawet na kilka procent. Ale siłą realną stała by się tylko wtedy, gdyby Polacy jakoś się zmienili. Bo w tej chwili mamy dwie Tea Party. Jedna Korwinowska wyraża  antyetatystyczny program. Druga – PiS-owska – ogólną prawicową chęć kontestacji establishmentu. Mam wrażenie, że ta druga, z wolnorynkowym skrzydłem czy bez niego,  ma większą przyszłość.

 

 

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Autor

Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych