Nasz wywiad. Tomasz Strzyżewski, człowiek, który ujawnił kulisy cenzury w PRL. "Dziś w Polsce nie ma symetrii medialnej"

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Legitymacja służbowa Tomasza Strzyżewskiego z okresu pracy w cenzurze
Legitymacja służbowa Tomasza Strzyżewskiego z okresu pracy w cenzurze

W czasie obchodów rocznicy tragedii smoleńskiej nasz reporter spotkał w Warszawie na Placu Zamkowym Tomasza Strzyżewskiego, człowieka, który ujawnił tajemnice komunistycznej cenzury. Od lutego 1974 do lutego 1977 roku pracował  w krakowskiej delegaturze Głównego Urzędu Kontroli, Publikacji i Widowisk. W 1977 roku uciekł do Szwecji wywożąc ze sobą cenne notatki, pokazujące w szczegółach skalę ingerencji cenzury w obieg informacyjny, demaskujące zakres tematów zakazanych. Ukazały się one drukiem w książce "Czarna księga cenzury PRL" i zadały systemowi komunistycznemu poważny cios, ujawniając stopień zakłamania systemu. W Polsce pozycja ta ukazała się w drugim obiegu. Tomasz Strzyżewski udzielił naszemu portalowi wywiadu:

 

wPolityce.pl: Co u Pana słychać? Pracuje Pan jeszcze?

Tomasz Strzyżewski: Nie, od kilku miesięcy jestem na emeryturze, nadal mieszkam w Szwecji, chociaż w kraju bywam coraz częściej.

 

Podoba się Panu to, co dzieje się w Polsce?

Nie do końca, ponieważ trudno mówić o rozwiniętej demokracji, kiedy nie ma, a tak jest teraz w Polsce, symetrii medialnej. Jedna strona ma dzisiaj wszystko, druga niemal nic i jest bez przerwy krytykowana i obrażana. To razi. Trudno też mówić o wolnej decyzji wyborców, kiedy informacja jaką dostają, jest tak przechylona w jedną stronę, tak nieobiektywna.

 

Ale cenzury dziś nie ma w Polsce.

Oczywiście, to działa inaczej. Po prostu kluczem jest potężna zależność dziennikarzy od pracodawców, od właścicieli wielkich koncernów medialnych, którzy dowolnie kształtują swoją politykę informacyjną. Ta zależność była zresztą ważna już w  PRL, przecież najważniejszymi cenzorami w tym okresie byli sami dziennikarze. Urząd Kontroli Prasy i Widowisk wkraczał stosunkowo rzadko. Nie musiał.

 

Uczestniczy Pan w obchodach rocznicy tragedii smoleńskiej. Dlaczego?

To poruszające wydarzenie, które mocno przeżyłem. Ofiary tego lotu zmierzały do Katynia, a mój dziadek, kapitan Wincenty Strzyżewski został zamordowany w Charkowie w tym samym czasie, w ramach tej samej zbrodni sowieckiej. Musiałem tu być. Musiałem oddać hołd świętej pamięci prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu, który był wielkim orędownikiem ujawnienia całej prawdy o zbrodni katyńskiej, który walczył o godność tej zamordowanej elity narodu polskiego.

 

Poznamy kiedyś pełną prawdę o tragedii smoleńskiej?

Tak. Wymowa tego co zdarzyło się 10 kwietnia 2010 roku jest tak wstrząsająca, tak jednoznaczna, tak poruszająca, że media i służby pragnące manipulować odbiorem społecznym tych wydarzeń nie są w stanie tego robić. Ale jak widzimy, próbują z całych sił. Najbardziej kuriozalne jest oskarżanie Prawa i Sprawiedliwości o upolitycznianie tej tragedii, kiedy ona od początku miała charakter polityczny. Jej skutki, przejęcie pełni władzy przez partię obecnie rządzącą, są czysto polityczne. A innych wymiarów nie znamy jeszcze. Ale wierzę, że poznamy.

 

Wróćmy do pana historii. Zawsze mnie interesowało, kiedy podjął pan decyzję o ucieczce? Kiedy zaczął pan dokumentować to co objęte jest zapisami, zakazami informowania?

Od razu po zatrudnieniu. Pracowałem w cenzurze na stanowisku radcy od 1974 roku. Od razu zacząłem sporządzać notatki.

 

Przepisywał pan tajne dokumenty ręcznie?

Tak. Ponieważ dość łatwo można było dotrzeć do zapisów kontroli na tematy wojskowe i gospodarcze. Natomiast cenzura polityczna, de facto nielegalna, utrzymywała swoje katalogi , zestawienia tego, o czym nie wolno pisać, w dużym sekrecie. Dostęp do tych dokumentów był bardzo trudny. Nie było szans na skopiowanie ponieważ ta jedna księga zapisów znajdowała się w kasie pancernej. Tylko ta jedna.

 

Warto i dzisiaj czytać powstałą dzięki Panu "Czarną księgę cenzury PRL" gdyż można dzięki temu na przykład zrozumieć, skąd brało się u ludzi poczucie, że wtedy było tak mało przestępstw - po prostu nie można było o nich informować za szeroko. A więc docierało do nas tylko to, co jest w najbliższym kręgu.

Nie wolno było pisać i mówić o wielu, wielu sprawach. Na przykład o tym, że tory kolejowe prowadzące do granicy rosyjskiej z huty, są szerokie.

 

Jaką cenę zapłacił Pan za swój czyn?

Bardzo dużą, zwłaszcza w życiu osobistym, które wskutek tego wszystkiego rozpadło mi się. Ale staram się być optymistą. To należało zrobić.

 

Autor

Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych