Pięć dni temu, tuż przed obchodami rocznicy 10 kwietnia prokuratura okręgowa w Warszawie umorzyła śledztwo w sprawie afery hazardowej. Jeszcze raz, po wybielającym raporcie komisji śledczej przygotowanym przez przewodniczącego Mirosława Sekułę, symbolicznie zamknięto tę sprawą. Choć Donald Tusk powiedział niedawno, że "Afera hazardowa" miała miejsce, nie bardzo wiadomo, na czym miałaby ona polegać.
Z decyzją prokuratury nie zgadza się Mariusz Kamiński, były szef Centralnego Biura Antykorupcyjnego. Skądinąd niedawno skierował on do prokuratora generalnego Seremeta dwa listy, w których pyta, co dzieje się z innymi śledztwami dotyczącymi ludzi władzy: polityków, urzędników i ludzi z wymiaru sprawiedliwości.
Piotr Zaremba przeprowadził z Mariuszem Kamińskim wywiad - specjalnie dla portalu wPolityce.pl. Ciekawe jest szczególnie to, co Kamiński mówi o całkowitej rezygnacji prokuratury z ustalenia roli samego Donalda Tuska w aferze hazardowej. Uznano, że nie da się nawet ustalić jego numeru telefonu.
Piotr Zaremba: Uważa Pan, że Zbigniew Chlebowski i Mirosław Drzewiecki powinni stanąć przed sądem. Ale za jakie przestępstwa, przecież łapówek im nie udowodniono? Może są winni tylko, jak głosi na przykład Gazeta Wyborcza, uchybień etycznych?
Mariusz Kamiński: Dla mnie od początku było jasne, że prokuratura powinna postawić im zarzut co najmniej z artykułu 231 § 2 kodeksu karnego. Mowa w nim o tym, że jeśli ktoś nie dopełnia obowiązku lub przekracza swoje uprawnienia nadużywając władzy ze szkodą dla interesu publicznego, w celu przysporzenia korzyści majątkowej, podlega karze pozbawienia wolności od roku do lat 10. Mówienie jedynie o uchybieniach etycznych jest kpiną, która jednak ma celu rozmycie odpowiedzialności karnej i pozorne „dostosowanie” się do nastroju społecznego.
- Skoro nie złapaliśmy Drzewieckiego i Chlebowskiego na łapówkach, trudno mówić o przysporzeniu korzyści majątkowej.
- Ale to może być korzyść majątkowa dla innej osoby, nie dla siebie, a oni przecież działali na rzecz wymiernych interesów branży hazardowej, w tym przestępcy skazanego prawomocnym wyrokiem Sądu za korupcję Ryszarda Sobiesiaka. Działo się to ze szkodą dla interesu Skarbu Państwa. Dla zaistnienia tego przestępstwa, uznawanego także za przestępstwo korupcyjne, nie jest konieczne złapanie na gorącym uczynku przyjmowania łapówek. Nie jest również tajemnicą, że „hazardowi lobbyści” wpłacali pieniądze na konto wyborcze PO i popieranego przez nich kandydata Zbigniewa Chlebowskiego.
- Stosunkowo niewielkie sumy.
- Oczywiście, oficjalne limity wpłat ograniczone są do określonej wysokości. Jednak należy pamiętać, że ludzie ci uważali się za faktyczne zaplecze Platformy. Wynikało to wprost z nagranych przez CBA rozmów. Dlatego dla Drzewieckiego nie było problemem zrezygnowanie z dopłat, problemem było to, jak zrobić to możliwie cicho. Pomysł na dofinansowanie rozbudowy sportowej infrastruktury z dopłat nałożonych na branżę hazardową wyszedł od ministra finansów. Drzewiecki od samego początku był temu przeciwny, do chwilowej zmiany stanowiska skłoniła go osobista interwencja Rostowskiego. W branży hazardowej pojawiło się wówczas realne zagrożenie utraty profitów, co spowodowało ich ostry nacisk na Drzewieckiego. Byli naprawdę wściekli. Przypomnę nagrane przez CBA słynne zdanie Sobiesiaka: „Co te ch... sobie myślą, przecież kiedyś z nimi na coś się k... umówiliśmy”.
- Ze stenogramów można chwilami odnieść wrażenie, że Chlebowski i Drzewiecki się wykręcają, opędzają się od Sobiesiaka i Koska jak od uprzykrzonych much.
- Opinia publiczna nie zna większości stenogramów. Byłyby one skądinąd ciekawą lekturą pokazującą przenikanie się świata polityki i biznesu. Jak załatwia się szemranym ludziom mnóstwo spraw: od drobnych, takich jak wyciąg narciarski w Zieleńcu, po zasadnicze dotyczące kształtu ustawy. Otóż z innych stenogramów możemy poznać wypowiedzi Sobiesiaka, który po każdej rozmowie z Drzewieckim lub Chlebowskim relacjonuje jej efekty kolegom. I jest instruowany przez tych kolegów, jak ma rozmawiać z politykami, jakich argumentów używać. Nie ma wątpliwości, że Drzewiecki zapewniał ich nieustannie przez Sobiesiaka, że dopłat w ustawie nie będzie. Jaki Sobiesiak miał interes żeby przez komórkę konfabulować? A zapewniał, że Mirek każe im spokojnie czekać na załatwienie sprawy.
- To dlaczego działał tak opieszale i nieudolnie?
- Bo szukał okazji, jak się wycofać z dopłat nie budząc podejrzeń – ministra finansów i innych członków rządu. Czekał na wakacje, bo to najlepszy moment aby „kontrowersyjne” decyzje przeszły bez echa. PO lubi korzystać z wakacji – w rok później zamknęła latem prace komisji hazardowej. Minister Kapica już po przekazaniu przeze mnie wiedzy Tuskowi, sporządził dla premiera notatkę. Napisał w niej, że był wiele razy namawiany przez Chlebowskiego do rezygnacji z dopłat. A na pytanie Tuska, od kogo dowiedział się, że ministerstwo sportu zrezygnuje z dopłat, wskazał na szefa klubu PO. Chlebowski wiedział więc o tym na kilka tygodni przed formalnymi decyzjami Drzewieckiego. To pokazuje, że Chlebowski i Drzewiecki działali w tej sprawie w porozumieniu.
- Chlebowski i Drzewiecki są politykami wykreowanymi przez branżę hazardową?
- Chlebowski od początku swojej kariery parlamentarnej angażował się osobiście we wszystkie prace dotyczące nowelizacji ustaw hazardowych. Jego aktywność w tym zakresie wzbudzała duże kontrowersje. Jeszcze za rządów SLD zarzucano mu działanie na rzecz branży hazardowej. Z Drzewieckim jest trochę inaczej. Niedawno był z nim wywiad w „Polsce the Times”. Pytany o kontakty z partyjnymi kolegami, powiedział: „Przychodzą do mnie do sejmowego pokoju, pamiętają, jakim dobrym byłem SKARBNIKIEM, ministrem i kolegą”. Nie bez znaczenia wymienił funkcję skarbnika na pierwszym miejscu. Można założyć, że jest to pewien sygnał dla Tuska i kolegów partyjnych. Należy pamiętać, że Platforma w chwili powstania nie dysponowała żadnymi funduszami. Drzewiecki jako skarbnik szybko pozyskał znaczne środki finansowe na funkcjonowanie PO. Sprawy związane z finansowaniem tej partii co pewien czas budzą poważne kontrowersje, przecież nikt nie wierzy, że ich kampanie wyborcze finansują emeryci i studenci. Liderzy PO, Chlebowskiego już poświęcili, ale sprawa Drzewieckiego jakby się ciągle ważyła. A to przecież on jako minister sportu podejmował formalne decyzje w sprawie dopłat.
- Więc jego odpowiedzialność jest większa?
- Działania były podejmowane przez nich wspólnie i w porozumieniu. Obaj byli wówczas funkcjonariuszami publicznymi. W kontekście odpowiedzialności karnej nie widzę różnicy. Drzewiecki tłumaczył, że nie wiedział jakiej treści pismo w sprawie dopłat podpisuje. Jednakże nawet przy hipotetycznym założeniu, że tak było, nie zwalnia go to z odpowiedzialności karnej. W takiej sytuacji jest to oczywiste „niedopełnienie obowiązków” i wystarczające do przedstawienia mu zarzutów. Skarb Państwa na tym „nie przeczytanym” piśmie mógł stracić pół miliarda złotych rocznie, która to kwota wynikała z obliczeń ministerstwa finansów.
- To jedyne zarzuty wobec nich?
- W mojej ocenie Chlebowski, Drzewiecki, Rosół, Sobiesiak i jego córka składali przed komisją śledczą fałszywe zeznania. Przykładowo Drzewiecki zataił swoje spotkanie z Sobiesiakiem na Florydzie. O kilka miesięcy przesunięto też datę pojawienia się kandydatury Sobiesiakówny do zarządu Totalizatora. O jej „wprowadzeniu”, Sobiesiak rozmawiał skądinąd wiele razy z kolegami z branży. Padały stwierdzenia: zrobimy tak żeby i Totalizator był zadowolony i żebyśmy my byli zadowoleni. Córka Sobiesiaka będąca faktycznie eksponentem prywatnego segmentu rynku hazardowego w państwowym Totalizatorze byłaby jak lis w kurniku. Dla mnie to więcej niż konflikt interesów.
- W sprawie fałszywych zeznań wniosek musiałby jednak złożyć komisja. A co do tych stenogramów- portal TVN przypomniał, że to CBA je utajniło.
- Działania komisji były od początku sparaliżowane przez większość rządową. Tzw. „śledztwo parlamentarne” było fikcją i zakończyło się kompromitacją. Odpowiedzialność za ten stan rzeczy ponosi Donald Tusk, który jest nie tylko premierem, ale również szefem partii rządzącej, której posłowie uniemożliwili rzetelną pracę komisji śledczej. Postępowanie w sprawie fałszywych zeznań powinna z urzędu wszcząć prokuratura, dysponująca materiałami z prac komisji. Brak takiej decyzji pokazuje jej wątpliwe zaangażowanie w sprawę. Stenogramy z rozmów utajnione zostały już po moim odwołaniu. Ja z pierwszej partii materiałów przekazanych prokuraturze zdjąłem klauzulę tajności. Większość stenogramów przesyłał jednak już mój następca Wojtunik i to on nadał im klauzulę tajności, której nie zdjął. Dziennikarze i obywatele powinni się domagać ujawnienia wszystkich akt sprawy. Dziś już nie ma żadnego powodu aby tę tajność utrzymywać. Jedynym powodem może być obawa partii rządzącej przed reakcją opinii publicznej. Nie wiem, ile z tych stenogramów CBA pod nowym kierownictwem przekazało tak naprawdę prokuraturze. Było tam wiele innych bulwersujących wątków do odrębnych śledztw. Podobnych do historii z wycinaniem drzew w parku narodowym, aby pan Sobiesiak mógł sobie zbudować wyciąg narciarski.
- Sprawa przecieku została umorzona wcześniej. Jak Pan ocenia dziś rolę premiera Tuska?
- Premier mógł być źródłem przecieku. Wynikać to mogło bądź z jego daleko idącej niefrasobliwości, bądź też było to działanie intencjonalne, gdyż sprawa dotyczyła jego najbliższych współpracowników politycznych, tj. skarbnika PO i szefa klubu parlamentarnego partii rządzącej. Faktem jest, że nie spotkał się na początku, jak mu rekomendowałem, z ministrem Kapicą, a z Drzewieckim – w obecności Grzegorza Schetyny. Ludzie, którzy byli przez nas podsłuchiwani, zostali uprzedzeni o zainteresowaniu ich osobami przez CBA. Sobiesiak wprost mówił jednemu z kolegów, że ma zakaz kontaktowania się z politykami Platformy. Także Drzewiecki i Chlebowski od pewnego momentu zaczęli się wyraźnie konspirować.
- Premierowi można by postawić zarzuty?
- Przy takim sposobie działania prokuratury było to absolutnie niemożliwe. Przykładowo prokuratura wystąpiła o numer telefonu komórkowego, jakim posługiwał się Donald Tusk. Widziałem odpowiedź ministra Arabskiego – nie może podać tego numeru, bo nie ma takiego w aktach osobowych premiera. Przecież to śmieszne. A prokuratura takie tłumaczenie przyjęła. W efekcie nie sprawdzono nawet z kim kontaktował się Donald Tusk po rozmowach ze mną.
- Źle Pan ocenia postępowanie prokuratury.
- Oceniam je jako skrajny oportunizm. Ludzie władzy pozostają bezkarni. W śledztwach, w których pojawiają się głośne i wpływowe nazwiska, postępowania z reguły są umarzane, bez jakiejkolwiek kontroli sądowej. Ta sama prokuratura warszawska, która umorzyła sprawę hazardową, umorzyła również głośną sprawę przecieku w hotelu Marriot. Wtedy dotyczyło to byłego ministra spraw wewnętrznych Kaczmarka i biznesmena Krauzego. W przypadku Kaczmarka, pomijając sprawę przecieku, prokuratura uznała, że wprawdzie były minister złożył fałszywe zeznanie, ale nie poniesie odpowiedzialności karnej. Przypomnieć należy, że Kaczmarek nie mając statusu podejrzanego mógł uchylić się od odpowiedzi na niektóre pytania, tymczasem zamiast tego-kłamał. Niewątpliwie umorzenie tego śledztwa było w interesie PO, które w osobie Kaczmarka chciało mieć „wiarygodnego” świadka dla komisji śledczych badających „zbrodnie” rządów Kaczyńskiego.
- Ale mamy niezależną prokuraturę. To zamyka zwykle usta krytykom.
- Nie uważam tego za słuszne. Krytycznie oceniam dotychczasową działalność prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta. Dwukrotnie zwracałem się do niego pisemnie, aby przyjrzał się znanym mi śledztwom, w których pojawiały się nazwiska i fakty niewygodne dla ludzi władzy. Pomimo otrzymanych zdawkowych odpowiedzi zapewniających o zleceniu kontroli wskazanych przeze mnie śledztw i rutynowym zapewnieniu o potrzebie walki z korupcją w sprawach tych nic się nie dzieje. Co więcej, w jednym ze śledztw, które opisałem w swoich pismach, w ostatnim czasie doszło do skandalu. W sytuacji, gdy prokurator prowadzący śledztwo chciał postawić wiceministrowi finansów Andrzejowi Parafianowiczowi zarzuty, jego przełożony anulował tę decyzję ze złamaniem wszelkich procedur obowiązujących w prokuraturze. A przecież prosiłem prokuratora Seremeta, aby to śledztwo chronił, w obawie przed naciskami, których się spodziewałem.
- Stawia Pan tezę: zły Seremet?
- Odnoszę wrażenie, że prokuratura targana jest walkami wewnętrznymi o wpływy, a pozycja Prokuratora Generalnego Seremeta jest słaba. Popełnił on zasadniczy błąd pozostawiając na stanowiskach kierowniczych w prokuraturach apelacyjnych i okręgowych ludzi, którzy swoje nominacje otrzymali w czasach, gdy prokuraturą rządził minister sprawiedliwości z Platformy Obywatelskiej, a Prokuratorem Krajowym był Edward Zalewski. Dziś ludzie ci stali się urzędnikami kadencyjnymi i nieusuwalnymi. Z Andrzejem Seremetem wyraźnie rywalizuje w walce o wpływy w prokuraturze Edward Zalewski, przewodniczący Krajowej Rady Prokuratorów, nominowany na tę funkcję przez Prezydenta Bronisława Komorowskiego. Na podstawie publicznych wypowiedzi Seremeta, można odnieść wrażenie, że obawia się on skorzystać ze swoich uprawnień kontrolnych i nadzorczych aby sprawdzić, jak prowadzone są konkretne śledztwa. A przecież prokuratura jest nadal instytucją hierarchiczną.
- Jak Pan w tym kontekście widzi los tych swoich listów?
- Ich wysłanie było wyrazem mojej determinacji. Wiem, że wiele śledztw dotyczących znaczących osób z kręgów władzy było już na bardzo zaawansowanym etapie. A teraz pomimo upływu ponad półtorej roku od odwołania mnie z funkcji nie wiadomo, co się z nimi dzieje. Śledztwa te dotyczyły polityków, wysokich urzędników państwowych oraz funkcjonariuszy organów ścigania i wymiaru sprawiedliwości. Jedną z nich była sprawa wiceministra finansów Parafianowicza, który ma dostęp do informacji o wielkim znaczeniu. Nadzoruje on wywiad skarbowy, urzędy kontroli skarbowej oraz jest Generalnym Inspektorem Informacji Finansowej, co oznacza, że ma wgląd do wszystkich większych transakcji finansowych zawieranych na terenie RP. Ta pozycja daje mu dostęp do ogromnej wiedzy na temat działalności biznesowej w Polsce. Zarazem on sam wywodzi się z biznesu, jest bliskim znajomym szefa ABW Krzysztofa Bondaryka. Obaj pracowali kiedyś dla Ery i dostali stamtąd wielosettysięczne wynagrodzenia z tytułu zakazu pracy dla konkurencji.
- Myśli Pan, że prokurator Seremet coś z tym zrobi?
- Obawiam się, że wybierze pozycję niekontrowersyjnego, poprawnego politycznie szefa prokuratury, który nie chce mieć kłopotów.
Rozmawiał Piotr Zaremba
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/112311-ludzie-wladzy-nadal-bezkarni-telefon-premiera-niedostepny-dla-prokuratury-piotr-zaremba-rozmawia-specjalnie-dla-wpolitycepl-z-mariuszem-kaminskim
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.