Wolę już nienawiść od pogardy. Nie chcecie wywieszać flag, sięgacie po psychiatrów - nie potępiam tylko się dziwię i smucę

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
PAP
PAP

„Zamiast robić z nas zdrajców i morderców, kpijcie i dworujcie. Zamieńmy się rolami choćby na tydzień"

– apeluje w Gazecie Wyborczej Grzegorz Sroczyński. To odpowiedź Joanny Lichockiej, która na łamach „Rzeczpospolitej" apelowała:

„Uszanujcie nas tego dnia. Nie obrzucajcie inwektywami".

Nas, czyli ludzi, którzy wywieszą 10 kwietnia flagi, pójdą pod pałac. Nas.

Sroczyński dokonuje szczególnego rozróżnienia: my tylko żartujemy, wy nas straszliwie znieważacie. Nie lubię znieważania kogokolwiek i nie sądzę aby smoleńska historia była dobrą okazją aby to robić. Ale już pisząc swój dawny tekst o „przemyśle pogardy" przypomniałem stwierdzenie amerykańskiego prezydenta Woodrowa Wilsona: „Ja się nie boję nienawiści, ja się boję pogardy".

Jeśli kogoś obrażamy, to oznacza, że traktujemy go poważnie. Czasem może to oznaczać nawet i to, że w jakimś stopniu nam jeszcze na tym kimś zależy. Pogarda jest moim zdaniem najstraszliwszą formą odczłowieczenia wroga, odarcia go z godności. Wiele żartów bywa bardziej okrutnych i zabójczych niż najbardziej zabójcze , ale wygłaszane serio tyrady. Warto o tym pamiętać.

Wyborcza o tym nie pamięta, albo pamięta w sposób szczególny. Nad komentarzykiem Sroczyńskiego na drugiej stronie tekst informacyjny pod znamiennym tytułem „Za krzyż z puszek po Lechu pod sąd". Pracuję w mediach od 20 lat i wiem dobrze, czym jakie się wywołuje emocje. To tytuł pełen oburzenia: jak można absorbować sąd takim głupstwem, właściwie czymś pogodnym i sympatycznym.

Choć sam nie byłem entuzjastą ciągnięcia na siłę zgromadzenia pod krzyżem na Krakowskim Przedmieściu, pamiętam, jaki koszmar zgotowali tamtym ludziom antyklerykałowie, a tak naprawdę nihiliści, amatorzy dowcipów ze zmarłych, jeśli nie gaszenia papierosów na starszych kobietach. Dokładnie w przeddzień pierwszej rocznicy smoleńskiej katastrofy, Wyborcza staje w ich obronie.

Staje w ich obronie, a jaki jest jej stosunek do samej rocznicy? Rytualny komentarz na pierwszej stronie, wywiad z prezydentem Komorowskim i tekst Marka Beylina przypuszczający fundamentalny atak na PiS „grający tragedią". Zero wspominek, zero Zaduszek, jest jeszcze wywiad z biskupem Tadeuszem Pieronkiem przypominającym, że żałoba się kończy. Dzień wcześniej aby o tym przypomnieć, zaproszono psychiatrę, aby delikatnie przestrzegł Polaków: traktujesz żałobę zbyt serio, może jesteś chory. Dominika Wielowieyska ogłosiła zaś, że nie wywiesi narodowej flagi. Ależ zaskoczenie.

Można polemizować, można dyskutować, można nawet w niektórych publikacjach czy wystąpieniach strony, którą umownie nazwę „smoleńską",  doszukiwać się przesady, manipulacji, nienawiści. Ale czy koniecznie w ten właśnie dzień? W ten jeden dzień? I jeszcze to wszystko takie strasznie toporne, agresywne, na jedną nutę. Ta ostentacja , z jaką Wyborcza demonstruje: czym więcej gęgacie o tragedii o żałobie, tym spokojniej my zajmiemy się euro, zbrodniami Kaczyńskiego wobec Śląska, albo pułkownikiem Kadafim.

Na koniec wyjaśnienie. Marcin Wojciechowski zarzucił mi w piątkowym numerze Wyborczej, że na łamach Rzeczpospolitej napisałem o Janie Osieckim, jednym z autorów książki „Ostatni lot. Przyczyny katastrofy smoleńskiej", że „po prostu obsługuje rosyjskie interesy". Publicysta Wyborczej żąda dowodów.

Napisałem to już kiedyś, pod wrażeniem debaty z Osieckim w TVN 24, kiedy bezpośrednio po ogłoszeniu raportu MAK wyśmiewał się z polskich uwag do niego, a także dowodził, że z rosyjskich nawigatorów (tak zwanych liderów) polskie samoloty przestały korzystać już w latach 90. Było kompletnie inaczej – latał z nimi jeszcze prezydent Lech Kaczyński, wydawało mi się, że taki znawca lotnictwa jak Jan Osiecki powinien to wiedzieć. Ale żeby odpowiedzieć Wojciechowskiemu poważnie, jeszcze raz przejrzałem książkę trzech autorów. I podtrzymuję moją opinię, także odnośnie jej samej.

Już same stenogramy sporządzone na podstawie czarnej skrzynki, cytowane są według wersji rosyjskiej, później eksperci komisji Millera wprowadzili tu kilka stosownych a ważnych korekt. Wersja nacisku generała Błasika na pilotów jest uznana za przesądzoną, choć nawet stosowne fragmenty zapisu budzą od razu wątpliwości: zachowały się strzępy, ale nawet na ich podstawie można  pytać  czy piloci nie rozmawiają ze swym dowódcą lub w obecności swego dowódcy nazbyt familiarnie. Tezy o psychicznym uzależnieniu są wprost przepisane z rosyjskich ustaleń, nawet jeśli uzupełnione stosownymi, niechby i prawdziwymi historiami z przeszłości.

Książce tej przeciwstawiałem inną – „Smoleńsk. Zapis śmierci" Michała Krzymowskiego i Marcina Dzierżanowskiego, choć przecież jest ona bardzo ostrożna i nie satysfakcjonuje  zwolenników teorii zamachowych. No właśnie, ale w tej sprawie wolę ostrożność niż wyrabianie sobie nazwiska dzięki rosyjskim – bezpośrednim lub pośrednim – przeciekom.

Co charakterystyczne Marcin Wojciechowski uznaje „Ostatni Lot" za najlepsze książkowe podsumowanie smoleńskiej tragedii. To wybór określonej narracji, a Grzegorz Sroczyński zacznie zaraz narzekać, że szukam morderców i zdrajców. W przeddzień rocznicy nie warto.

 

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych