"Ostatni „energetyczny as" Polski wypadł wicepremierowi Pawlakowi z rękawa. Niestety niezauważenie."

Rys. Andrzej Krauze
Rys. Andrzej Krauze

Ostatni „energetyczny as" Polski wypadł wicepremierowi Pawlakowi z rękawa. Niestety niezauważenie. Unia Europejska kolejny raz rozdała swoje karty, a rząd próbuje nieudolnie odwrócić uwagę od przykrych konsekwencji przegranego pakietu klimatyczno-energetycznego. Piątkowe spotkanie ministra Waldemara Pawlaka z unijną komisarz ds. zmian klimatu, Connie Hedegaard, tylko to potwierdza. W ciągu 40 lat Unia Europejska ma zredukować emisję CO2 nawet do 95%.

Bank Światowy w raporcie „W kierunku gospodarki niskoemisyjnej w Polsce", nie wróży nam dobrze. Operacja ta odbije się na polskiej gospodarce niezwykle boleśnie. Redukcja emisji będzie miała ujemny wpływ na PKB, zmniejszając go średnio 1% rocznie do roku 2030 r. Raport stwierdza jednocześnie, że Polska nie należy do największych emitentów gazów cieplarnianych. W skali świata emituje zaledwie 1%, a wielkość emisji, w przeliczeniu na jednego mieszkańca w Polsce utrzymuje się na poziomie średniej dla krajów UE.

Średnia ta wypracowana została właśnie dzięki Polsce. W 1997 roku podczas konferencji w Kyoto, podpisano protokół narzucający obowiązek redukcji emisji CO2 do atmosfery w latach 2008-2012. Większość krajów UE miała zmniejszyć emisję o 6-8%. Polska, jako jedno z nielicznych państw, wypełniła te zobowiązania, znacznie przekraczając nakazane wymogi. Choć wystarczyło obniżyć emisję dwutlenku węgla o 6% w stosunku do roku 1988, zredukowaliśmy ją aż o 32. Wynik ten był niebagatelnym sukcesem Polski i kartą przetargową w dalszych negocjacjach. Próbowano go deprecjonować informacjami, że osiągnięcie było jedynie skutkiem zapaści gospodarczej. Prof. Jan Szyszko, były minister środowiska w rządzie PiS, stanowczo temu zaprzecza, twierdząc, że sukces jest „efektem restrukturyzacji przemysłu na przełomie lat 80-tych i 90-tych. Ewidentnym wskaźnikiem tego jest spadek emisji CO2 o 32 % i jednoczesny wzrost wartości PKB o 70 %. Sukces ten jest konkretnie mierzalny w milionach ton redukcji. 32 % redukcji to ponad 500 milionów ton CO2 do dyspozycji Polski w okresie rozliczeniowym 2008–2012. Limit ten mogliśmy powiększyć, nawet o kilkadziesiąt milionów ton rocznie, włączając w rozliczenie zobowiązań redukcyjnych pochłanianie dwutlenku węgla przez lasy. To wielki sukces Polski, tym bardziej, że wraz z rozwojem gospodarczym nie zniszczyliśmy swoich zasobów przyrodniczych i posiadamy pełny zasób rodzimych gatunków roślin i zwierząt".

Osiągnięcie to było tym większe, że kraje „starej piętnastki", mające zredukować emisję gazów cieplarnianych na poziomie 8%, nie zdołały wykonać nawet planu minimum, zatrzymując się na redukcji sięgającej ledwie 2%. Niektórym krajom nie tylko nie udało się zredukować emisji, ale znacznie ją podniosły. Przykładem jest choćby Hiszpania, która podwyższyła emisję aż o 48%.

Klęska krajów unijnych była bezdyskusyjna, a ogromny sukces Polski otworzył przed nami nowe możliwości negocjacyjne. Sytuacja ta, zmierzająca do energetycznego uniezależnienia Polski, stała się jednym z głównych przedmiotów troski Prawa i Sprawiedliwości. Dzięki międzynarodowej aktywności rządu PiS, powierzono Polsce prezydenturę konwencji klimatycznej.  Polski minister środowiska został głównym negocjatorem tej najważniejszej konwencji gospodarczej świata w okresie od grudnia 2008 roku (COP-14 w Poznaniu) do grudnia 2009 roku (COP-15) w Kopenhadze. Polska miała przed sobą niepowtarzalną szansę wypracowania wyjątkowo korzystnych warunków eksportu polskich złóż energetycznych do Europy. Warto przypomnieć, że 90% zasobów węgla kamiennego i ¼ zasobów węgla brunatnego całej Unii Europejskiej leży na terenie Polski. Zapotrzebowanie węglowe Unii wynosi ponad 170 mln ton węgla rocznie, lecz z Polski importuje się zaledwie 18 mln ton w skali roku. Podczas, gdy polskie kopalnie uznawane są za nierentowne, kraje unijne sprowadzają węgiel np. z Nowej Zelandii.

Plan energetyczny przygotowany przez PiS miał ten stan rzeczy zmienić i wypromować Polskę, jako energetycznego potentata. Argumenty przemawiały na naszą korzyść, a zbliżająca się polska prezydentura konwencji klimatycznej niosła ogromne nadzieje. Zmiana rządu szybko pokazała jednak, że Platforma Obywatelska nie jest zainteresowana kontynuacją programu poprzedników. Nie interesuje jej także potęga energetyczna Polski i podejmowanie jakichkolwiek negocjacji. Podczas Sesji Plenarnej Konwencji Klimatycznej Polski w Kopenhadze, premier Tusk nie zabrał nawet głosu. Polska, która posiadała 100 mln ton rocznej nadwyżki redukcji CO2 na lata 2008-2012, nie tylko nie otrzymała z tego tytułu żadnych profitów, ale została zmuszona do dokupienia limitów redukcyjnych. W ramach wewnątrzunijnego systemu handlu emisjami, dotyczącego produkcji energii elektrycznej, ciepła, szkła, stali, cementu i papieru, Komisja Europejska przydzieliła Polsce limit emisji CO2 na lata 2008-2012 na poziomie 208,5 mln ton rocznie.

Decyzję tę zaskarżył do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości prof. Jan Szyszko. Uzasadnił, że nasze potrzeby wynoszą 284,6 mln ton i sprawę wygrał. Nie był tym jednak zainteresowany obecny rząd. Rezygnacją z wygranego procesu, doprowadził do sytuacji, że Polska chcąc produkować wystarczającą ilość energii elektrycznej, ciepła, szkła, stali, cementu i papieru, musi dokupić limity emisji od państw UE w cenie ok. 15 euro za tonę. Prof. Szyszko wylicza, że kwota 1,14 mld euro rocznie, pochodząca z kar za przekroczenie limitów narzuconych przez KE, przekłada się na podniesienie cen prądu, ciepła, szkła, cementu i papieru. O sprawie alarmowali także energetycy, informując, że bez darmowych pozwoleń na emisję CO2 cena prądu w Polsce wzrośnie nawet o 80%.

Trudno zrozumieć dlaczego koalicja PO-PSL negocjująca pakiet klimatyczno-energetyczny w 2008 roku zaprzepaściła tak ogromną szansę i podpisała rozwiązania prowadzące do energetycznej zapaści Polski. Zastanawiający jest również fakt sprzecznych informacji wypowiadanych przez premiera Donalda Tuska. Jesienią 2008 r. szczycił się swoimi osiągnięciami, twierdząc, że wynegocjował dla Polski 60 mld euro. W kolejnych wypowiedziach korygował tę kwotę, zamieniając euro na złotówki, a obecnie na stronie kancelarii Rady Ministrów przeczytać można, że „dzięki skutecznym negocjacjom pakietu klimatyczno-energetycznego udało się zaoszczędzić ponad 60 mld zł.", co oznacza, że żadne pieniądze do nas z tego tytułu nie wpłynęły, lecz jedynie nie musieliśmy ich wydać.

Na piątkowym spotkaniu z przedstawicielką Komisji Europejskiej, Waldemar Pawlak wyraził ogromne zainteresowanie wdrażaniem technologii CCS (Carbon Capture and Storage), które umożliwiają składowanie dwutlenku węgla pod ziemią:

„Taki pilotażowy projekt, dofinansowany unijnymi środkami, chcemy zrealizować w Bełchatowie".

Zdaniem ekspertów, o czym przypomina Zbigniew Kuźmiuk, koszt takiej pilotażowej instalacji wyniesie przynajmniej 2,5 mld zł, przy kosztach budowy samego bloku, wynoszących 6 mld zł. Zainteresowanie wiceszefa rządu takimi inwestycjami budzi spore zdumienie. Skroplony dwutlenek węgla, zmagazynowany w pokładach geologicznych, zablokuje możliwość pozyskiwania energii nie tylko z węgla, ale i z geotermii.  Biorąc pod uwagę szkody, jakie wyrządza proces magazynowania CO2 oraz spore zainteresowanie Niemiec, sprzedawania nam swoich odpadów, można odnieść wrażenie, że to kolejny element biznesu energetycznego, eliminujący Polskę z rynku. Zastanawiający jest także wybór lokalizacji pilotażowej. Bełchatowska kopalnia jest największą kopalnią węgla w europie. Dysponuje też najnowocześniejszymi technologiami. Całkowite zasoby węgla brunatnego wynoszą ok. 2 mld ton, a zdolność wydobywcza kopalni sięga 38,5 mln ton rocznie.

Rozwój technologii CCS zablokuje także geotermię, która już teraz eliminowana jest za pomocą decyzji politycznych. Widać to doskonale na przykładzie geotermii toruńskiej. Okazała się ona wyjątkowym odkryciem. Ekspertyzy specjalistów dowodzą, że zasoby te wielokrotnie przewyższają nasze potrzeby. Odwiert geotermalny w Toruniu może dostarczyć 700 m3 wody o temperaturze powyżej 65 stopni na godzinę. Z jednego odwiertu można by więc eksploatować 700 ton gorącej wody w ciągu godziny. Rząd PO stanowczo sprzeciwia się jednak rozpoczęciu eksploatacji.

Prof. Ryszard Kozłowski, jeden z wiodących ekspertów badających polskie złoża energetyczne, pracujący od lat z amerykańskimi i brytyjskimi specjalistami nad najnowocześniejszymi technologiami wydobywania złóż twierdzi, że Polska posiada bezcenne bogactwa energetyczne.

„Wody geotermalne występują w Polsce na obszarze 251 tys. km kwadratowych. Ich pojemność wynosi ponad 6 tys. km sześciennych, co oznacza 2,5 objętości Morza Bałtyckiego. Wartość energii cieplnej zawartej w tych wodach, o temperaturze od kilkunastu do ponad 200 stopni C, tylko do głębokości 3 tys. metrów, wynosi 625 tys. PJ (jedna jednostka PJ odpowiada energii zawartej w około 23 tys. ton ropy naftowej). Energia ta, porównywalna również do 34 mld ton paliwa umownego (tpu), jest trzykrotnie większa od energii podobnych zasobów wód geotermalnych występujących u naszych zachodnich sąsiadów. Jako ciekawostkę podaję informację świadczącą również o znaczeniu tych zasobów, że energia zawarta w złożach ropy i gazu Morza Północnego kształtuje się tylko na poziomie około 14 mld tpu. Energia geotermiczna pod obszarem naszego państwa, do głębokości 10 km, wynosi około 100 mld tpu i obecnie zarysowują się możliwości korzystania z energii ciepła Ziemi".

Prof. Ryszard Kozłowski opisuje także szeroko wiele innych metod stosowania energetycznych technologii XXI wieku. Wybitni polscy naukowcy dysponują nowatorskimi metodami czystego spalania węgla. Inwestycje te nie leżą jednak w kręgu zainteresowań rządu. W zamian za to rząd stawia na przykład na energetykę wiatrową, która od lat bojkotowana jest w wielu krajach świata. Nie tylko niszczy krajobraz i stanowi zagrożenie dla ptaków, ale jest, w naszym położeniu geograficznym, mało efektywna. Mimo to nadal wydajemy pieniądze na obce technologie i stare, przechodzone wiatraki, uzależniając się od zagranicznego serwisu. Pomysły uruchomienia w Polsce energetyki jądrowej są jeszcze bardziej chybione. Trudno oprzeć się wrażeniu, że sen o atomowych elektrowniach śni się premierowi pod wpływem francuskich kołysanek. Trudno się dziwić, że Francuzi próbują zrobić użytek z własnych technologii jądrowych, w które włożyli ogromne pieniądze. Donald Tusk skutecznie temu ulega. Nie bierze pod uwagę, że elektrownie jądrowe buduje się tylko w krajach, które nie posiadają własnych, tradycyjnych złóż energetycznych, a większość członków „starej piętnastki" ma konstytucyjny zakaz wdrażania tej technologii. Polsce ani to potrzebne, ani dla nas korzystne.

Można odnieść wrażenie, że kwestie energetyczne rozgrywają się poza świadomością rządu. W innym przypadku należałoby go podejrzewać o działanie na szkodę państwa. Zamykanie kopalń, blokowanie złóż, wydawanie ogromnych pieniędzy na wdrażanie zbędnych technologii, zapewniące rozwój zachodnich państw, a skutkujące gospodarczym zubożeniem Polski, widać gołym okiem. Mimo, że rząd próbuje sprawiać wrażenie kontrolującego sytuację, z każdym krokiem pogrąża się bardziej.

Niespełna trzy tygodnie temu minister środowiska, Andrzej Kraszewski, skomentował opublikowaną przez Komisję Europejską „mapę drogową przejścia do konkurencyjnej gospodarki niskoemisyjnej we Wspólnocie w 2050 r." Unia ma do tego czasu obniżyć emisję gazów cieplarnianych od 80-95% w porównaniu z 1990 r. Mapa drogowa prezentuje także ustalone wcześniej pośrednie cele redukcyjne: 25% redukcji emisji gazów cieplarnianych w 2020 r., 40% w 2030 r. i 60% w 2040 r. Z komentarzem pospieszył niezwłocznie minister Kraszewski:

„Polski rząd już przystąpił do gruntownej analizy dokumentu, choć zwracam uwagę, że komunikat zaprezentowany przez Komisję Europejską nie jest wiążącym aktem prawnym. Niepokoi mnie ciągły brak analizy skutków realizacji głębokich redukcji emisji na poszczególne kraje członkowskie – bez tego nie jest możliwa rzetelna rozmowa o realizacji tej wizji. Na podstawie zaprezentowanych danych nadal nie ma według mnie realnych przesłanek do zwiększania celu redukcyjnego w horyzoncie 2020 r., w tym poprzez dyskusję o uszczupleniu puli uprawnień w okresie 2013-2020."

Wypowiedź mocno szokująca. Dobrze, że rząd przystępuje do gruntownych analiz, szkoda tylko, że z takim opóźnieniem. Analizowanie dokumentów zatwierdzonych jesienią 2008 roku raczej mija się z celem. Pakiet klimatyczno-energetyczny dawno został wynegocjowany, a układ 3 x 20 obowiązuje nas już w latach 2013-2020. Obecne komunikaty Komisji Europejskiej dotyczą dalszych lat, czyli polityki energetycznej do 2050 roku. Zdaniem prof. Szyszko można odnieść wrażenie, że rząd podpisując pakiet klimatyczny nie zdawał sobie sprawy z konsekwencji gospodarczych swoich działań. Negocjacje dotyczące planów 2050 trwają w Unii od co najmniej roku. Mydlenie Polakom oczu o wykorzystaniu polskiej prezydencji do negocjowania polityki klimatycznej na kolejne lata jest jeszcze większą bzdurą. Nasza rola ograniczy się wówczas jedynie do nadzorowania procesów wdrażania postanowień Komisji.

Rada Europejska zatwierdziła już cel polegający na zmniejszeniu do 2050 r. poziomu emisji gazów cieplarnianych, wytwarzanych przez UE o 80-95%. W tej sytuacji rząd mógł jedynie przytaknąć. Minister Pawlak jest dobrej myśli:

„Musimy wdrażać takie rozwiązania i mechanizmy, które z jednej strony pozwolą obniżać emisję CO2, a z drugiej stymulować wzrost PKB i budować dobrobyt społeczeństwa".

O dobrobyt będzie trudno. Uprzedza o tym nie tylko Bank Światowy. Zbigniew Kuźmiuk przedstawia realne konsekwencje, z jakimi zmierzyć się będą musiały przedsiębiorstwa.

Od stycznia 2013 roku elektrownie węglowe (stanowią 95 % polskiej energetyki) będą musiały kupić pozwolenia na 30% swojej emisji CO2 (i corocznie wielkość tych płatnych pozwoleń będzie rosła aż do 100% w roku 2020), co spowoduje wzrost cen energii elektrycznej od 65 -80 % i będzie to wzrost 2-3 krotnie wyższy niż średni wzrost cen energii w całej UE. W liczbach bezwzględnych oznacza to wzrost rocznych kosztów wytwarzania energii elektrycznej w Polsce o 8-12 mld zł.

Wzrosną nie tylko koszty wytwarzania energii elektrycznej i w konsekwencji jej ceny dla przemysłu, ale także dla gospodarstw domowych. Nawet przy obecnym systemie zgód Urzędu Regulacji Energetyki na podwyżki cen energii elektrycznej dla gospodarstw domowych jej ceny będą rosnąć w taki sposób, że udział kosztów energii w budżetach domowych wzrośnie z 11% obecnie do przynajmniej 14% w roku 2020.

Rząd Donalda Tuska nie wygląda na zatroskanego o konsekwencje swoich gospodarczych decyzji. Tych, którzy próbowali otwierać mu oczy, skutecznie wyeliminował. Prawicowi eksperci, starający się walczyć o interesy Polski, zostali zwolnieni jeszcze przed negocjacjami. Działania wyglądają na celowe i precyzyjnie zmierzające do uzależnienia Polski od obcych dostaw technologicznych i surowcowych. Polityka klimatyczna dawno już przerodziła się w biznes energetyczny, eliminujący Polskę z rynku. Prof. Jan Szyszko już w 2009 roku stwierdził, że działaniami rządu związanymi z pakietem energetyczno-klimatycznym oraz polityką energetyczną państwa powinna się zająć powołana w tym celu sejmowa komisja śledcza. Od tamtej pory minęło niemal półtora roku, a postulat ten wydaje się jeszcze bardziej zasadny. Pozostaje mieć nadzieję, że komisja zdąży się zebrać, zanim kolejne decyzje rządu, całkowicie zdemontują polski system energetyczny.

Autor

Wesprzyj patriotyczne media wPolsce24.tv Wesprzyj patriotyczne media wPolsce24.tv Wesprzyj patriotyczne media wPolsce24.tv

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych