Jakub Opara: Polacy przychodzą przed Pałac, by zadośćuczynić śp. prezydentowi Kaczyńskiemu a może z tęsknoty za tamtymi dniami

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź

"Ludzie przychodzą przed Pałac Prezydencki i mają do tego prawo. Demokracja tym różni się od systemów totalitarnych, że istnieje w niej możliwość wyrażania własnych poglądów." - pisze na łamach "Naszego Dziennika" Jakub Opara, były pracownik Kancelarii Prezydenta. Tak wspomina tragiczne dni po katastrofie smoleńskiej:

Po uroczystościach związanych z pożegnaniem trumny z ciałem śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego na lotnisku Siewiernyj 11 kwietnia wyjechałem wraz ze współpracownikami samochodem do Polski. Do Warszawy przybyliśmy około godz. 1.00 w nocy. Po kilkunastogodzinnej podróży udałem się prosto do Pałacu Prezydenckiego na Krakowskim Przedmieściu. Był to naturalny odruch. Po prostu wydawało mi się to oczywiste, że w tragicznych chwilach moje miejsce jest przy moich kolegach i moich przełożonych - tych, którzy podobnie jak ja byli dotknięci tą tragedią, a którzy nie mogli sobie pozwolić nawet na chwilę słabości z uwagi na liczne zadania i obowiązki, jakimi byli obarczeni.

Pamiętam, jak około godz. 2.00 w nocy wyszedłem na dziedziniec przed Pałacem Prezydenckim i nie mogłem uwierzyć własnym oczom. Wielotysięczny tłum, którego nie sposób było nawet objąć wzrokiem, dziesiątki tysięcy zniczy rozświetlających przestrzeń Krakowskiego Przedmieścia, kwiaty, wieńce i wszechogarniająca cisza... Ludzie skupieni, modlący się, wielu klęczących, niektórzy nieśmiało śpiewający podniosłe religijne pieśni - wszyscy z wilgotnymi od płaczu i rozpaczy oczami. Młodzi, starzy, dzieci, niepełnosprawni - często na wózkach inwalidzkich, duchowni, całe wielopokoleniowe rodziny, w garniturach, dresach, mundurach kolejowych i górniczych. Po prostu cały przekrój naszego społeczeństwa. Zobaczyłem Polaków.

Dzisiaj na ludzi, obywateli Rzeczypospolitej, którzy dziesiątego dnia każdego miesiąca przychodzą przed Pałac Prezydencki oddać cześć pamięci tych, którzy zginęli, wysyła się zastępy straży miejskiej i policji.

Czemu ludzi odgradza się od Pałacu Prezydenckiego zasiekami stalowych barier? Z drugiej jednak strony zezwala się na równoległe kontrmanifestacje i happeningi mające na celu zbezczeszczenie pamięci o ofiarach katastrofy.

Opara odnosi się do licznych wypowiedzi prof. Tomasza Nałęcza w tej sprawie, w tym do wywiadu udzielonego "Uważam Rze":

Profesor Tomasz Nałęcz, doradca prezydenta Bronisława Komorowskiego ds. historii i dziedzictwa narodowego, a do 1990 roku (czyli de facto do końca), historyk o korzeniach pezetpeerowskich, w wywiadzie udzielonym braciom Karnowskim odniósł się m.in. do comiesięcznego upamiętniania przed Pałacem Prezydenckim ofiar katastrofy smoleńskiej, w których uczestniczą brat śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego, grono jego współpracowników i wszyscy ludzie odczuwający taką potrzebę.

Panu Nałęczowi nie podobają się miejsce, forma i rzekomy podtekst polityczny, dlatego nie widzi nic zdrożnego w tym, że służby porządkowe miasta, nie czekając, aż wypalą się znicze i zwiędną kwiaty, porządkują chodnik - wszystko, włącznie ze zdjęciami pary prezydenckiej, traktują jak śmieci. Człowiek, który ma doradzać prezydentowi w materii dziedzictwa narodowego, a który z bliżej niewiadomych powodów stał się "złotoustym" ekspertem w sprawie emocji społecznych, nie rozumie albo - kierując się koniunkturalizmem bądź złą wolą - nie chce rozumieć, że w polskiej tradycji narodowej znaczące miejsce ma nie tylko sam krzyż, ale także szacunek dla zmarłych (o których źle mówić nie wolno - cóż za archaizm dla salonu) i związana z tym symbolika.

W wystąpieniach prof. Nałęcza nie da się dostrzec ani krztyny empatii dla tych, którzy stracili najbliższych czy dla dużej części społeczeństwa, które było poruszone tą niebywałą tragedią, wynikającą w dużej mierze z niedoskonałości polskiego państwa.

Wielu z nich przychodzi pod Pałac do dzisiaj regularnie:

Ludzie ci odczuwają potrzebę przyjścia przed Pałac, tak jak w dniach tuż po katastrofie, w miejsce, z którego wyruszył prezydent Kaczyński w swoją ostatnią podróż. Chcą oddać hołd ofiarom i dać dowód pamięci o nich. Przychodzą także być może dlatego, by zamanifestować niezadowolenie z powodu nieudolności państwa w kontekście wyjaśniania przyczyn katastrofy.

A jest z czego być niezadowolonym: wspomnijmy choćby o pozwoleniu na prowadzenie śledztwa w zasadzie wyłącznie przez Rosjan, braku stanowczej reakcji premiera na raport MAK oraz kompletnej dezinformacji społeczeństwa przez stronę rządową, a także odwlekaniu w nieskończoność kwestii postawienia pomnika na Krakowskim Przedmieściu. Polacy przychodzą przed Pałac być może także dlatego, by zadośćuczynić śp. prezydentowi Kaczyńskiemu lekceważonemu przez salon i media, a może z tęsknoty za tamtymi dniami, kiedy wydawało się, że Polacy stanowią jedność i że nie mogą się już zdarzyć raniące słowa i zachowania w polityce.

Wynik wyborów prezydenckich, w których Jarosław Kaczyński przegrał o włos z Bronisławem Komorowskim, a także chociażby fora internetowe świadczą, że takich odczuć społecznych nie można już marginalizować, a tych, którzy tak czują i myślą skazywać na społeczny ostracyzm. Motywy tych zachowań ludzkich to interesujący materiał do badań dla psychologów i socjologów.

A jednak władze stołeczne i państwowe spychają tych ludzi na margines:

Wizerunek zewnętrzny (ten złoty cielec naszych czasów) dziś każe martwić się prezydent Warszawy Hannie Gronkiewicz-Waltz, nomen omen koleżance partyjnej prezydenta i premiera, o płyty chodnikowe przed Pałacem. Jeszcze trzy lata temu nie przeszkadzało jej przeciągające się rozrycie Krakowskiego Przedmieścia i całego terenu wokół. Cóż, inny prezydent, inne standardy... Jako żywo przypominają się wydarzenia sprzed ponad ćwierć wieku, z nieodległego placu - wtedy Zwycięstwa, dziś Piłsudskiego - gdy esbecy i milicjanci równie gorliwie usuwali krzyże z kwiatów i płonące znicze.

Profesor Nałęcz doskonale rozumie odczucia prezydenta Komorowskiego. Wie, jak dyskomfortowa jest dla niego sytuacja czczenia pamięci nielubianego i pogardzanego poprzednika. Przypomnijmy, że to właśnie do tragicznie zmarłego poprzednika po incydencie gruzińskim skierował znamienne słowa, oznaczające ni mniej, ni więcej tylko - gdyby Lech Kaczyński był znaczącym prezydentem, to na pewno zamach by się udał. Czy to przypadkiem nie wygląda na kompleksy? Ówczesny marszałek Sejmu, który dziś cierpi z powodu rzekomego podważania legitymacji sprawowanego przezeń urzędu, sam deprecjonował prezydenta Rzeczypospolitej i nie spotkał go za to żaden ostracyzm. Dziś on i jego otoczenie nie mogą znieść ludzi myślących inaczej - którzy pamiętają i będą pamiętać po wsze czasy o tym, kim był i czego dokonał w swoim życiu Lech Kaczyński - i zapominają, iż każdy ma prawo do przeżywania żałoby na swój własny sposób, także w grupie. Hipokryzja godna Krzyżaków, jak powiedziałby Stanisław Michalkiewicz. Niestety, nie sposób nie zauważyć, że to hipokryzja stała się lejtmotywem obecnej prezydentury.

Opara przypomina, że odczucia społeczne spychane do podziemia prędzej czy później odżyją. A  ludzie, którzy szczycą się opozycyjną kartą z okresu "Solidarności", powinni to doskonale rozumieć.

Jednak dla nich liczy się przede wszystkim tu i teraz. Marszałek Komorowski, który tak ochoczo wkroczył w rolę pełniącego obowiązki prezydenta RP, już tego samego dnia ogłosił nominację Jacka Michałowskiego na stanowisko szefa kancelarii prezydenta. Nie uchybiając panu ministrowi Michałowskiemu - stało się to, zanim w sposób oficjalny, tj. poprzez akt zgonu, została potwierdzona śmierć poprzedniego szefa kancelarii, ministra Władysława Stasiaka, chociaż Jacek Sasin jako zastępca szefa kancelarii miał wszelkie kompetencje, by sprawować ten urząd. Komorowski, ubiegając się o prezydenturę w wyborach powszechnych, powinien zdawać sobie sprawę, że ta funkcja to przede wszystkim zobowiązanie społeczne wobec Polaków. Wszystkich Polaków - nie tylko tych, którzy na niego głosowali, o czym mówił w swoim wystąpieniu po wstępnym ogłoszeniu wyników, a już na pewno nie wyłącznie wobec swoich towarzyszy partyjnych. Zobowiązanie takie to także m.in. rozwiązywanie problemów, konfliktów, sporów, i to bynajmniej nie w sposób autokratyczny. Gdyby był prawdziwym mężem stanu, pozostawiłby krzyż przed Pałacem Prezydenckim. Ręczę, że po pierwszej rocznicy katastrofy już nie gromadziłby on tłumów, zwłaszcza gdyby nieopodal Pałacu postawiono pomnik. Prezydent wychodzi natomiast na małego człowieka, nijakiego niezgrabeusza, popełniającego gafę za gafą - słowem, karykaturę ziemianina niczym z angielskich komedii. Jeśli wierzyć sondażom, cieszy się on zaufaniem sporej części społeczeństwa, co dowodzi, że czasy są nie tylko PR-owskie, ale także byle jakie, bo wartość stanowią pozory działań, bierność i tzw. święty spokój.

 

Bar, źródło: naszdziennik.pl

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych