Okres następnego rządu to ostatni moment na uruchomienie polityki prorodzinnej, zachęcającej młodych Polaków do zostania w kraju

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Karolina i Tomasz Elbanowscy z dziećmi
Karolina i Tomasz Elbanowscy z dziećmi

Z jakimi realnymi problemami borykają się najmłodsi wyborcy? Co Prawo i Sprawiedliwość powinno zrobić, by zmiana nastrojów politycznych w tej grupie miała charakter trwały?

- pyta Przemysław Wipler, prezes zarządu Fundacji Republikańskiej.

W interesującym tekście "To nie jest kraj dla młodych ludzi" zwraca uwagę, że poparcie młodych dla PiS ma charakter warunkowy. Młodzi ludzie, wchodzący na rynek pracy zaczynają dostrzegać realne koszty transformacji:

Chociaż przytłaczająca większość młodych osób nie interesuje się życiem publicznym na tyle, by zdawać sobie sprawę z tego, że transformację przeprowadzono na ich koszt, jej efekty są tak dotkliwe, że młodzież odczuwa je bardzo silnie.

Składa się na to wiele czynników. Wipler skupia się na złym stanie finansów publicznych, który przekłada się na zadłużenie pojedynczego obywatela i odbije negatywnie na inwestycjach:

Osoba kończąca 18 lat i dowiadująca się, że nie zdążyła jeszcza założyć konta osobistego i zarobić pierwszych pieniędzy, a już ma do spłaty ponad dwadzieścia tysięcy złotych kredytu, który w jej imieniu i na jej koszt zaciągnęło państwo, wpada w osłupienie. Dalej dowiaduje się, że ten dług dynamicznie rośnie, odsetki nie są spłacane, tylko przyspieszają tempo wzrostu zadłużenia. Ale stan finansów publicznych to tylko jeden skutek innych poważniejszych problemów, a jednocześnie przyczyna kolejnych. Dzień, kiedy Polska przekroczy granicę, za którą nikt nie będzie chciał pożyczyć jej kolejnej kwoty pieniędzy, a wierzyciele zażądają zwrotu prawie 780 miliardów złotych, będzie dniem, w którym załamią się inwestycje w infrastrukturę publiczną i rozpocznie się proces sprzedaży tej nielicznej, którą drogo i nieefektywnie zbudowano w ostatnich dwóch dekadach.

Na drodze reformy finansów publicznych stoją rozmaite zobowiązania szeroko rozumianego zabezpieczenia społecznego:

Elementem cichej umowy społecznej początku lat 90. było przymykanie oczu przez państwo na fenomen masowego przechodzenia zwalnianych pracowników wielkich zakładów przemysłowych i innych jednostek gospodarki uspołecznionej na lewe renty - była to swoista opłata za spokój społeczny, "podatek transformacyjny". Jednocześnie poprzedzające prywatyzację wielu zakładów restrukturyzacje polegały na przygotowywaniu pakietów, w ramach których zwalniani pracownicy na specjalnych zasadach przechodzili na wcześniejsze emerytury. W konsekwencji pracujący Polacy przez dekady będą finansowali z podatków utrzymanie osób wysyłanych na wcześniejsze emerytury po to, by nabywcy zrestrukturyzowanychw ten sposób zakładów przejmowali je "w promocji" - niejednokrotnie za roczny zysk uzyskany w pierwszym roku od nabycia (np. Polskie Huty Stali).

W efekcie między innymi tych procesów, w trakcie ostatnich dwóch dekad liczba emerytów i rencistów wzrosła:

o prawie dwa i pół miliona osób (do blisko 8 milionów), a liczba osób pracujących spadła o prawie 3 miliony (do niespełna 13,8 miliona).Oznacza to, że po 20 latach transformacji coraz mniej osób pracuje na utrzymanie coraz większej liczby emerytów. W 1990 r. 16,5 miliona pracowników utrzymywało 5,5 miliona emerytów - trzy osoby pracowały na utrzymanie swoich rodzin i osoby jednej nieaktywnej zawodowo. Teraz, gdy mniej niż dwie osoby (1,75) pracują na utrzymanie każdego emeryta, muszą pracować dwa razy ciężej. Obecny absolwent studiów ma dużą szansę pracować sam na jednego emeryta i swoją rodzinę - o ile zdecyduje się ją założyć w Polsce.

Przez to - jak pisze Wipler - Polska to nie jest kraj dla młodych ludzi. To oni odczuwają najbardziej koszty wieloletnich zaniedbań:

Konsekwencje tego, że transformację przeprowadzono na kredyt, instytucje publiczne realizowały inwestycje bądź przejadały środki na koszt kolejnych pokoleń, są najbardziej dotkliwe właśnie dla nich. To oni dostają rachunki do zapłacenia za błędy i zaniedbania ostatnich 20 lat. To oni są i będą w przyszłości odpowiedzialni za to, by coraz ciężej pracować nautrzymanie coraz większej liczbyosób niepracujących. Najgorzej spośród nich mają się i będą mieli się ci, którzy decydują się na to, by w Polsce mieć i wychowywać dzieci. Te osoby są prześladowane i dyskryminowane zarówno przez system podatkowy, jak i emerytalny - każde kolejne dziecko to okres, w którym mama nie płaci składek, a więc ma niższą emeryturę.

Skutkiem tej dyskryminacji są dwie największe katastrofy współczesnej Polski: zapaść demograficzna:

W latach 1973-1987 rodziło się ponad 600 tys. dzieci rocznie, z maksymalną liczbą urodzeń 724 tys. w 1983 roku. Liczba urodzeń spadła do 351 tys. w 2003 r., najniższego poziomu w całym okresie powojennym. Mimo że w 2009 r. urodziło się 425 tys. dzieci, to ciągle jeszcze jest to niska liczba urodzeń, podobnie jak wskaźnik dzietności - 1,39 dziecka na kobietę.

I masowa emigracja:

Po utracie prawie dwóch milionów młodych obywateli (według danych brytyjskiego Home Office, średni wiek Polaków pracujących w UK to 28 lat!) w niespełna trzy lata Polska straciła swój największy skarb - wyż demograficzny. Staliśmy się jako Naród swoistym "dawcą organów" dla zamożnych narodów europejskich, które nie przeszły traumy półwiecza komunizmu. W 2009 roku w Wielkiej Brytanii przyszło na świat ponad 20 tysięcy polskich dzieci - to jeden z symptomów "zapuszczania korzeni" i gwarancji, że rodzice nie wrócą do Polski. Teraz odbywa się ostatnia faza dramatu - wraz z otwarciem na pracowników z Polski niemieckiego rynku pracy, po 1 maja 2011 r. rozpocznie się kolejny exodus Polaków szacowany nawet na pół miliona osób.

W 2007 roku rozwiązanie problemów młodych ludzi obiecywał Donald Tusk i młodzi Polacy zaufali mu na masową skalę:

Polska miała stać się drugą Irlandią, Polacy mieli masowo reemigrować do Ojczyzny, w której będą spadały podatki, likwidowana będzie biurokracja, powstaną autostrady i warunki dla najbardziej konkurencyjnej gospodarki w Europie. Skończyło się podwyżką VAT, wyeliminowaniem dostępu wielu rodzin do becikowego, zamrożeniem rewaloryzacji progów podatkowych, tworzeniem nowych urzędów i zatrudnieniem ponad 50 tysięcy nowych urzędników.

Przemysław Wipler wskazuje cztery najważniejsze problemy do rozwiązania:

Po pierwsze, państwo musi przestać żyć na kredyt. Obecny stan powoduje, że coraz więcej podatków przeznaczamy na odsetki od długów i nie mamy pieniędzy na inne cele. Polityka bez pieniędzy i zasobów oznacza, że państwo jest agencją zarządzającą zaciągniętym przez siebie długiem, a nie instytucją starającą się efektywnie działać na rzecz dobra wspólnego. Realizacja tego postulatu oznacza przebudowę administracji państwowej, a jednocześnie urealnienie marzeń Polaków, by nasz kraj skokowo zalać inwestycjami infrastrukturalnymi na miarę państw dawnej UE, bez wymówek, że nas na to nie stać.

Po drugie, trzeba głęboko przebudować system podatkowy. Należy skończyć z podatkową dyskryminacją pracy i konsumpcji - musimy wprowadzić efektywne opodatkowanie kapitału i zysków od niego. System podatkowy trzeba też uprościć i wprowadzić w nim paradygmat preferencji na rzecz tych rodzin, które decydują się na dużą liczbę dzieci - zamiast likwidować ulgę na dzieci, należy mocno zwiększyć jej skalę na każde kolejne dziecko. Jak system "benefitów" prorodzinnych działa i wspiera dzietność, pokazują Polki rodzące dzieci w Wielkiej Brytanii.

Po trzecie, trzeba całkowicie przebudować system emerytalny. Paradoksalnie najlepszym rozwiązaniem byłoby postulowane przez minister Jolantę Fedak wprowadzenie systemu "kanadyjskiego", w którym emerytura w stałej i takiej samej kwocie przysługiwać będzie każdemu Polakowi, który osiągnął określony wiek. Rozwiązanie to powinno mieć dodatkową modyfikację - kwota ta byłaby powiększana w zależności od tego, ile dana osoba ma dzieci, które nie wyemigrowały z Polski i płacą w niej podatki. Ponadto środki odkładane przez Polaków dobrowolnie na emeryturę powinny być na określonych zasadach zwolnione z opodatkowania.

Po czwarte, należy przeprowadzić głęboki przegląd instytucji prawa uchwalonego po 1989 roku pod kątem tego, czy służy ono faktycznie dobru wspólnemu Polaków, czy jest biurokratyczną zawalidrogą, psującą nam krew i kradnącą cenny czas. Wszystkie wątpliwe przepisy, urzędy i instytucje powinny zostać usunięte. Kochający instynktownie wolność Polacy, a zwłaszcza młodzi, na pewno to docenią.

Czasu na dokonanie tych zmian jest bardzo niewiele:

W chwili obecnej dzieci mogą mieć osoby z wyżu demograficznego lat 70. i 80., dlatego okres następnego rządu to ostatni moment na uruchomienie efektywnej polityki prorodzinnej, zachęcającej młodych Polaków do zostania w kraju i powrotów. Po 2015 r., w którym skokowo spadnie liczba kobiet w wieku 25-34 lat, decydujących o ogólnej liczbie urodzeń, a polscy emigranci zakorzenią się w państwach, do których wyjechali, taka polityka będzie mogła przynieść nieporównanie mniejsze efekty - nie tylko w wymiarze utrzymania poparcia wyborczego wśród młodzieży.

 

Bar, źródło: naszdziennik.pl

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych