Wrak Tupolewa gnije pod brezentem, ale zdjęć robić nie wolno! Reporterzy "Naszego Dziennika": zakazali fotografowania

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Jeszcze jesienią wrak można było fotografować. Co się zmieniło?
Jeszcze jesienią wrak można było fotografować. Co się zmieniło?

W Smoleńsku zdjęć robić "nie nada"

- pod takim tytułem "Nasz Dziennik" zamieszcza relację z wyprawy reporterów gazety do Smoleńska. Jak się okazuje, Rosjanie wprowadzili całkowity zakaz fotografowania miejsca katastrofy Tu-154M:

Skorodowany wrak z Siewiernego nie tylko nie trafił do tej pory do Polski, ale zastosowano nowe administracyjne bariery, żeby świat nie mógł śledzić kolejnych etapów jego destrukcji. Nad ich przestrzeganiem czuwają policjanci. Oficjalny powód to względy bezpieczeństwa. Zakaz obejmuje również krzyż, obelisk i wieńce upamiętniające ofiary tragedii sprzed roku. W czym takie zdjęcia zagrażają Moskwie?

 

Jak informuje w swoim tekście red. Piotr Falkowski, w Smoleńsku wszędzie leży jeszcze śnieg. Pokryta śniegiem jest też plandeka prowizorycznie narzucona na pocięty w pierwszych dniach po katastrofie i dodatkowo zdewastowany przez warunki atmosferyczne wrak Tu-154M. Ale tego nie zobaczymy:

 

Przemianowani w tym miesiącu na policjantów milicjanci mają stare mundury i napisy na radiowozach. Nawyki też mają dawne. Kiedy podjeżdżamy do miejsca katastrofy polskiego rządowego samolotu na Siewiernym, zaraz zatrzymuje nas dwójka funkcjonariuszy. - Tu nie wolno wjeżdżać, teren wojskowy - słyszymy.

Nasz rosyjski kierowca chyba nasłuchał się prezydenta, bo nie ustępuje. Tłumaczy, że do ustawionego przy miejscu tragedii 10 kwietnia krzyża i obelisku prowadzi publiczna droga i nie ma na niej żadnych informacji o braku wjazdu. Pilnujący placu mundurowi mają oczywiście inne zdanie. Władza ma przecież zawsze rację. Na aparat fotograficzny też patrzą podejrzliwie. O dziwo, miejsce, które było pokazywane miliony razy w mediach całego świata, jest teraz przede wszystkim zamkniętym obiektem wojskowym i o zdjęciach nie ma mowy. Nawet krzyża, świeczek i wieńców.

 

Dziennikarze "ND" podsumowują, że zupełnie inaczej było jeszcze latem, a nawet w październiku. Wtedy chętniej rozmawiano z obcokrajowcami, ludzie wręcz wyrywali się, żeby opowiadać o swoich wspomnieniach, w instytucjach można było zasięgnąć informacji o ich pracy w dniu katastrofy i później. Nawet milicjanci pilnujący placu przy lotnisku zachowywali się inaczej. Widać było, że raczej chcą pomóc przyjeżdżającym grupom, czuli się trochę gospodarzami i przewodnikami.

Co się zmieniło? Co teraz chcą ukryć przed naszymi oczyma?

wu-ka, źródło: Nasz Dziennik

 

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych