Na łamach "Rzeczpospolitej" Jarosław Kaczyński odpowiada na głośny tekst Donalda Tuska sprzed tygodnia, w którym premier przekonywał Polaków, iż jego rząd reformuje Polskę. Kaczyński zaczyna swój artykuł - zatytułowany "Samochwały droga przez mękę" - od znanej anegdoty:
Rząd Donalda Tuska jest jak socjalizm w słynnym powiedzonku Stefana Kisielewskiego: bohatersko pokonuje trudności nieznane pod żadnymi innymi rządami oprócz jego własnych. Ileż jest znoju i starań w tym dążeniu premiera Tuska do heroicznego przełamywania oporu państwowej materii.
Kaczyński ocenia, iż opowieść premiera Tuska o problemach z zarządzaniem krajem przypominała mu chwilami głośną powieść Jacka Londona „Martin Eden" - w której "dzielnemu bohaterowi wiatr wiał w oczy i często miał pod górkę".
Donald Tusk woli zmagać się z losem, bo sądzi, że to nadaje jego postaci dramatycznego wymiaru. Jeśli nawet, to niekoniecznie poważnego. Jego wyznania wobec czytelników „Gazety Wyborczej" jako żywo przywodzą mi na myśl dylematy Alcesta, głównego bohatera komedii Moliera „Mizantrop".
Alcestowi wszystko się nie podoba z wyjątkiem samego siebie. Wszystkich podejrzewa o podstęp, fałsz i zdradę, podczas gdy problem tkwi w nim samym, a nawet wiele problemów, czyli pycha, upór i egoizm. Niby nie lubi świata salonów, ale w nim tkwi. Niby nie cierpi takich osób jak kokietka Celimena, lwica salonowa, ale żyć bez niej nie może. Niby nie toleruje kłamstwa, ale bez większego problemu sam się oszukuje, byleby mieć złudzenie, że jest kochany. Ostatecznie czuje się przez wszystkich zdradzony i malowniczo cierpi.
Tusk - przekonuje Kaczyński - "większość problemów stworzył sobie sam, a sytuacja nie byłaby zgoła dramatyczna, gdyby zwyczajnie potrafił rządzić":
A przynajmniej gdyby wiedział, co się powinno robić, będąc premierem.
I kolejna metafora:
Przypominam sobie z czasów szkoły podstawowej, że często koledzy wyrwani do odpowiedzi i niepotrafiący sobie poradzić z pytaniem nauczycielki, odpowiadali, że przecież się uczyli. Tylko nie udało im się nauczyć. Donald Tusk zachowuje się identycznie: często w tekście w „Gazecie Wyborczej" oznajmia, że bardzo się starał, czyli się uczył.
Jako przykład prezes PiS podaje "jedno okienko" - o którym sam premier napisał, iż "pomysł, w zamierzeniu dobry, utknął na mieliźnie urzędniczej mentalności:
Z tekstu Donalda Tuska wynika zresztą. że także w wielu innych sferach zawiniło jakieś fatum, a premier ma po prostu pecha, że stało się to za jego rządów.
Kaczyński dodaje, że zaczął się nawet niepokoić, "czy ktoś, kto ma takiego pecha, kto ma takie fatalistyczne podejście do rzeczywistości, może być dobrym szefem rządu".
Kolejny rozdział swego artykułu prezes PiS tytułe:
Premier z brazylijskiej telenoweli
Dlaczego? Bo zdaniem Kaczyńskiego "ekshibicjonizm" premiera służy "wzbudzeniu współczucia, by potem zachęcić czytelnika do okazania zachwytu i wdzięczności":
Gdyby Donaldowi Tuskowi rządzenie szło gładko albo było koszmarną porażką, nie można by wzbudzić pożądanej amplitudy uczuć. Pożądanej, bo Donald Tusk wie, że dziś społecznymi emocjami rządzą namiętności rodem z telenowel, szczególnie tych południowoamerykańskich. A tam obowiązkowa jest huśtawka emocji.
Dlatego - tłumaczy Kaczyński - w opowieści Tuska są "wzloty i upadki, choć te ostatnie są przedstawiane jako kłody rzucane przez los pod jego nogi, czyli są przez niego niezawinione".
Prezes PiS ocenia, że tekst premiera w „Gazecie Wyborczej" był "połączeniem masochizmu z samochwalstwem i autoreklamiarstwem":
Czasem graniczącym z megalomanią, gdy Donald Tusk stawia siebie (formalnie rządzoną przez siebie Polskę, ale każdy łatwo dostrzeże, że to tylko kokieteria.) jako wzór dla świata i Europy. Szczególnie w kwestii reagowania na kryzys.
Bo Polska - uważa Kaczyński - powinna być takim wzorem, "ale nie warto, by premier przypisywał sobie zasługi w tym, w czym jego udział jest żaden albo co najmniej trudno dostrzegalny".
To tak jakby Donald Tusk, stojąc przed wodospadem, sobie przypisał większy niż zwykle strumień i siłę spadającej wody, podczas gdy tak naprawdę był to wynik opadów w poprzednich dniach.
Dalej Kaczyński wyjaśnia, że kryzys ominął Polskę, ponieważ "jako państwo duże i w niewielkiej mierze uzależnione od wymiany handlowej w znacznie mniejszym stopniu importowaliśmy recesję".
I kolejna metafora:
Gdy przeczytałem opowieść Tuska, przypomniał mi się wierszyk Jana Brzechwy z mojego dzieciństwa „Samochwała" o pewnej postaci, co to „zdolna jest niesłychanie, najpiękniejsze ma ubranie, jej buzia tryska zdrowiem, jak coś powie, to już powie, jak odpowie, to roztropnie, w szkole ma najlepsze stopnie". A jeszcze ta samochwała potrafi marzyć i kiedy trzeba bywa nieugięta.
Dalej jest o zdrowiu i autostradach:
Czytając opowieść Donalda Tuska, ledwie otarłem łzy wzruszenia po osiągnięciach Ewy Kopacz, a już rozczulił mnie sam premier jako zatroskany kierowca. Z tej troski mamy już między innymi 195 km autostrad, 400 km dróg ekspresowych i 134 km obwodnic oraz wiele rozpoczętych budów. No to przyjrzyjmy się tym dziarsko budowanym drogom. Wybierzmy te najważniejsze spośród dróg ekspresowych.
Kaczyński dodaje, że gdy analizuje mapę inwestycji drogowych, to uderza go "kompletny chaos":
nic się z niczym nie łączy. Wszystko to wygląda jak początkowa faza obrazu amerykańskiego ekspresjonisty Jacksona Pollocka. Chlapał on farbą gdzie popadło, ale twierdził, że nad wszystkim panuje. Jeśli rzeczywiście Donald Tusk poszedł drogą Pollocka, to może przejść do historii jako twórca całkiem nowej metody prowadzenia inwestycji – w analogii do action painting Pollocka (malarstwo gestu) nazwijmy ją action constructing. Ale to będzie raczej osiągnięcie z dziedziny sztuki abstrakcyjnej, a nie inżynierii czy inwestowania.
Kolejny rozdział Kaczyński tytułuje tak:
Ja, Donald
I wypomina premierowi hucpę z poszukiwaniem inwestora dla stoczni (zdaniem premiera Tuska - prostu „nie znaleźliśmy na nie nabywców"):
Czyli nie było wielkiej afery z rzekomym katarskim inwestorem, nie było krętactw przy dziwnym przetargu, nie było upadku stoczni w Gdyni oraz Szczecinie i tysięcy ludzi bez pracy.
A tytułowy ja - z kolejnej metafory:
Gdyby na serio potraktować pochwały, jakie pod swoim adresem wygłasza Donald Tusk w sprawie OFE, trzeba by zmienić tytuł słynnej książki Roberta Gravesa (i świetnego serialu na jej podstawie z niezapomnianym Derekiem Jacobim) z „Ja, Klaudiusz" na „Ja, Donald". Szkoda tylko, że ta autoreklama nie ma żadnych podstaw.
Np. w sprawie OFE - zdaniem Kaczyńskiego - działania rządu to "mieszanie herbaty bez dosypywania cukru".
Przecież nie chodzi o to, że OFE jest finansowane długiem, gdyż cały system emerytalny jest finansowany długiem (także ZUS), i to od dawna. Chodzi o to, że dług publiczny rósł gwałtownie za rządów Donalda Tuska, także, a może przede wszystkim poza sektorem emerytalnym.
Kaczyński dodaje, że za jego rządów "jakoś za moich rządów transfery do OFE nie były żadnym dramatycznym problemem, bo po prostu nie zadłużaliśmy bez opamiętania Polski".
A tytuł kolejnego rozdziału brzmi:
Świat według wójta Tuska
Dlaczego wójta?
Najczęściej jego [premiera] narracja jest snuta z poziomu wójta, burmistrza czy starosty. Czasem tylko deklaruje, że jest premierem. Od szefa rządu można by jednak wymagać przynajmniej odwagi cywilnej, potrzebnej na przykład do przyznania się do prawdziwych błędów.
Kaczyński za "zdumiewające" uznaje, że "premier polskiego rządu może nie wspomnieć w podsumowaniu swojego urzędowania o katastrofie smoleńskiej, czyli o wydarzeniu, które nawet za kilkaset lat będzie jedną z wielkich polskich ran":
Czy chodzi o wyparcie tego tragicznego wydarzenia, żeby razem z nim wymazać z pamięci to, co sam premier robił, a właściwie czego nie robił w tej sprawie? Albo robił kompletnie nie tak, jak oczekiwalibyśmy od szefa rządu dużego, suwerennego kraju.
Smoleńskiej tragedii nie da się przemilczeć, tak jak nie da się jej zafałszować. A premier, który w tej sprawie „odpuści" sobie polski interes i zapomni, że zginął tam prezydent Rzeczypospolitej, zapłaci za to bardzo wysoką cenę. Ktoś mający dostęp do takich informacji jak szef rządu, musi wiedzieć, że są sprawy, których za żadną cenę nie może „odpuścić", nawet gdyby stanął przed bardzo trudnym, a wręcz dramatycznym wyborem. W takich sprawach sprawdza się dojrzałość do roli premiera.
Prezes PiS dodaje, że "ma fundamentalne wątpliwości, czy Donald Tusk dojrzał do roli szefa rządu":
Tym większe, że w tekście opublikowanym w „Gazecie Wyborczej" znajduję mało dowodów tej dojrzałości. Nie dostrzegam żadnej głębszej myśli o Polsce, Polakach, o tym, po co i dla kogo sprawuje się władzę, po co istnieją naród i państwo. Opowiadanie o skupieniu się na „tu i teraz" oraz na filozofii „ciepłej wody w kranie" jako wiekopomnej zasłudze obecnego rządu jest nieporozumieniem.
Kaczyński tłumaczy, że ani on, ani PiS nie zamierzają "podrywać Polaków do żadnego powstania".
Ale też wiemy i czujemy, że [Polacy] nie uciekają i nie chcą uciekać od odpowiedzialności – za siebie, rodzinę, wspólnotę, a wreszcie za naród i państwo. Polacy są naprawdę pod tym względem dojrzali.
Kolejny rozdział nosi tytuł:
Nałóg clubbingu
Oto dlaczego clubbing:
Zastanawiałem się, jaka wizja Polski wyłania się z działań, deklaracji i tekstów Donalda Tuska. I ciekawą odpowiedź na to pytanie podsunęli mi młodzi ludzie, z którymi często rozmawiam. Wielu z nich uważa, że to wizja modnego klubu, gdzie miło spędza się czas, zapominając o troskach i problemach, które zostawiło się na zewnątrz. Oni także bywają w takich klubach i lubią się tam odstresować. Do takiego klubu można wpaść, ale nie sposób tam żyć.
W tym ujęciu - tłumaczy Kaczyński - można się zastanawiać, czy premier Tusk "nie staje się takim metaforycznym nałogowym klubowiczem".
Kolejny rozdział artykułu Kaczyńskiego nosi tytuł:
Naród i brzemię polskości
Bo - ocenia Kaczyński - "w filozofii rządzenia Donalda Tuska uderzył mnie brak czegoś tak fundamentalnego, jak odwołanie się do pojęcia narodu":
W tekście w „Gazecie Wyborczej" związek państwa i narodu pojawia się tylko raz, i to w kontekście odcięcia się od „romantycznych zmagań ponad siły". Wydawało mi się, że lęk przed odwoływaniem się do kategorii narodu mieli tylko komuniści w czasach PRL, więc tym bardziej zaskakuje mnie oszczędność Donalda Tuska w tej mierze.
Prezes PiS przywołuje też słynną wypowiedź Donalda Tuska dla "Znaku" z 1987-go roku, w której obecny premier użył sformułowania iż "polskość to nienormalność". Kaczyński tak odnosi się od tych słów:
Rozumiem, że wówczas była to jakaś prowokacja, jakaś kozacka szarża. Mimo to uważam, że wypowiadanie takich słów, nawet wtedy, gdy ma się 30 lat, nie jest rozsądne. Przeciwnie, jest bardzo nierozsądne. Bo po kolejnych 20 latach można zostać premierem Polski i trzeba jednak tę polskość dźwigać. Jeśli to brzemię, można być zniechęconym i udręczonym. W takim razie pozostaje pytanie, po co to brzemię dźwigać. Dla mnie w każdym razie to nie jest brzemię. To powód do dumy.
Na końcu Kaczyński tłumaczy się z faktu, że w swoim artykule obficie sięga po ironię:
Otóż uznałem, że ironia jest najlepszą metodą – jak to się teraz mówi – dekonstrukcji napuszonego, autoreklamiarskiego, płytkiego, nielogicznego, niespójnego i często pretensjonalnego dziełka Donalda Tuska. Czegoś takiego nie mogłem potraktować zbyt serio.
Prezes PiS zapowiada też, że odniesie się także do publikowanego przez weekendową "GW" artykułu premiera Tuska o jego planach na przyszłość.
Skaj
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/111307-kaczynski-w-rz-odpowiada-na-zeszlotygodniowy-artykul-tuska-siegajac-po-ironie-czegos-takiego-nie-moglem-potraktowac-zbyt-serio