Nazwisko Marcina Rosoła stało się znane na całą Polskę w czasie prac komisji śledczej badającej aferę hazardową. Okazało się wówczas, że obrotny szef gabinetu politycznego ministra sportu z dużym zaangażowaniem próbował ulokować w zarządzie Totalizatora Sportowego córkę Ryszarda Sobiesiaka.
Z artykułu Bartka Wróblewskiego i Marka Pyzy w najnowszym numerze tygodnika „Uważam Rze" dowiadujemy się, że załatwianie pracy w spółkach i instytucjach państwowych było dla Rosoła chlebem powszednim. Co więcej, był w tym niezwykle pewny siebie i bardzo skuteczny. Autorzy dotarli do treści maili wysyłanych ze służbowej skrzynki asystenta Mirosława Drzewieckiego:
Zapytany przez nas o polecanie innych osób na stanowiska w administracji bądź spółkach państwowych, odpowiada, że mogli do niego pisać jacyś ludzie, a on wiedział, że może ich gdzieś polecić. Jak tłumaczy, nikogo nie naciskał, do nikogo nie dzwonił i nie kazał nic załatwiać. Wspominamy więc o mężu jednej z najważniejszych urzędniczek ministerstwa sportu. W jego sprawie Rosół wysłał co najmniej siedem e-maili, m.in. do urzędników ministerstwa skarbu i Polskiego Komitetu Energii Elektrycznej. Oto niektóre cytaty: „W załączeniu przesyłam CV klienta od Mira (...) zależy mi, aby realizacja nastąpiła jak najszybciej, forma umowy dowolna, o pracę, zlecenie, termin na pół roku, kwota między 6 a 8 brutto PLN". „Przypomnij, że to jest ten gość od Mira, dla którego robiliśmy już przymiarki, i o którym już z nim rozmawiałem w sobotę." „Sprawa jest pilna, człowiek jest od Drzewieckiego (...) proszę załatw mu cokolwiek, ale musi to być członek jakiegoś zarządu, sprawa jest naprawdę pilna."
Dziś ten człowiek jest prezesem państwowej spółki. Czy dzięki Rosołowi, nie wiadomo, ale cytaty z własnej korespondencji odświeżają Rosołowi pamięć. Stwierdza, że nawet jeżeli tak pisał, nie jest to powód, by go linczować. Zwłaszcza po roku, gdy nie ma już afery, a on wycofał się z polityki. I pyta, czy techniki operacyjne, podsłuchy stosowane przez CBA były tylko po to, by udowodnić, że załatwił pracę pięciu osobom.
Pięciu a może więcej. Znaleźliśmy trzy kolejne przypadki osób, które szukały pracy korzystając z pośrednictwa Marcina Rosoła. Jedna jest głównym specjalistą w jednym z departamentów Ministerstwa Sportu, druga – specjalistą w spółce PL2012 przygotowującej piłkarskie Euro, trzecia – pracuje w Narodowym Centrum Sportu. Rosół się zarzeka, że wszyscy są fachowcami z doskonałym cv.
Jednoznacznie negatywnie działalność Rosoła podsumowują posłowie, którzy pracowali w komisji śledczej. Różnią się jednak co do oceny skuteczności asystenta Mirosława Drzewieckiego
Sławomir Neumann nie chce przeceniać byłego szefa gabinetu ministra Drzewieckiego: - Odniosłem wrażenie, że facet chciał pokazać, że jest bardzo ważny, że potrafi wszystko załatwić. Nadymał się ponad miarę i udowadniał, że ma olbrzymie wpływy i wsparcie. Czy tak rzeczywiście było, mam wątpliwości.
Nie ma ich Andrzej Dera: - Istniał cały mechanizm polecania do pracy na stanowiskach państwowych wielu osób pochodzących z różnych środowisk. Działał nie tylko w jednym resorcie, ale rozchodził się dużo szerzej – poprzez urzędy marszałkowskie, spółki Skarbu Państwa po stanowiska w ministerstwach. Trzeba było mieć odpowiednią rekomendację. Kojarzenie Rosoła jako prawą rękę Drzewieckiego, skarbnika partii, otwierało wszystkie urzędy.
Zawartość skrzynki mailowej Marcina Rosoła była przedmiotem zamkniętego posiedzenia Sejmu 29 października. Po raz pierwszy możemy przeczytać, jak ono przebiegało.
To był jeden z niewielu momentów w tej kadencji, gdy Sejm pracował o tak późnej porze. Mógł wcześniej, ale marszałek Grzegorz Schetyna zdawał się grać na czas. Zwrócił się do prokuratora generalnego o odtajnienie niejawnych dokumentów, by nie trzeba było obradować przy drzwiach zamkniętych. Gdy Andrzej Seremet odmówił, Schetyna zwrócił się o to samo raz jeszcze. Czas mijał, gdy nadeszła druga – taka sama – odpowiedź od prokuratora generalnego, marszałek wyznaczył najgorszy z możliwych terminów – tuż przed świątecznym listopadowym weekendem. W piątkowy wieczór większość posłów była już w swoich rodzinnych stronach i szykowała się na cmentarze. Na sali plenarnej przy Wiejskiej zostało ledwie kilkadziesiąt osób.
Słuchali informacji dotyczących skrzynki mailowej Marcina Rosoła i BTS (wykazu logowania telefonów do stacji przekaźnikowych) najważniejszych świadków, m.in. – Grzegorza Schetyny, Zbigniewa Chlebowskiego i Mirosława Drzewieckiego.
Każda z osób z którymi rozmawialiśmy (w większości anonimowo), obecnych wówczas na sali, chciałaby ujawnienia tego materiału. Z różnych powodów. Sławomir Neumann: - Okazałoby się, że nie ma tam nic, co zasługuje na utajnienie.
- To były kluczowe dowody – mówi Andrzej Dera – ale przewodniczący Sekuła zamiast przeczytać posłom całość, robił specyficzne streszczenie, z którego nie można było nic zrozumieć. Udało nam się uzupełnić parę informacji, ale 5 minut, które na to mieliśmy, nie mogło wystarczyć.
Skrzynka mailowa Rosoła zawiera też ważny mail dotyczący dokumentu, który stał się osią afery. Chodzi o datowane na 30 czerwca 2009 r. pismo Mirosława Drzewieckiego do wiceministra finansów, w którym minister sportu rezygnuje z dopłat od tzw. jednorękich bandytów. Jak ustaliła komisja, zabiegał o to Ryszard Sobiesiak.
„(...) Chcę, aby słuchacz odniósł wrażenie, że pismo z 30.06.2009 r. powstało w wyniku drobnego błędu, który powstał przy ciężkiej pracy, a nie w wyniku telefonu Sobiesiaka. Mirek musi pokazać, że panował nad urzędem" – to fragment korespondencji e-mailowej byłego szefa gabinetu politycznego ministra sportu Marcina Rosoła do lobbysty Andrzeja D. Tytuł e-maila: „RE: Jak to się robi na Ukrainie", jest równie znamienny, co jego treść.
Wróblewski i Pyza przypominają także zeznania ostatniego świadka przesłuchiwanego przez komisję 20 lipca, Bożeny Pleczeluk, dyrektor Departamentu Ekonomiczno-Finansowego w ministerstwie sportu. Urzędniczka analizowała powstanie dokumentu, który stał się osią afery.
„(...) jest tam o jedno zdanie za dużo i tak naprawdę w efekcie (...) jest tam po prostu rezygnacja z dopłat, do czego nie mieliśmy prawa, bo autorem ustawy jest Ministerstwo Finansów".
Urzędniczka ujawniła również, jak „odkręcano" sprawę tego pisma. 19 sierpnia, w dniu pierwszej rozmowy Mirosława Drzewieckiego z Donaldem Tuskiem, na naradzie w ministerstwie ustalono sprostowanie. Odpowiedni dokument był przygotowany dwa dni później. Przez kolejnych dziesięć dni (tuż po tym, gdy Mariusz Kamiński poinformował o sprawie premiera), do 2 września, wysłanie sprostowania do resortu finansów blokowano. Decyzją Drzewieckiego. Dlaczego ministerstwo nie chciało jak najszybciej naprawić „błędu urzędniczego", jak nazywało pismo rezygnujące z dopłat?
- Dopiero pod koniec pracy komisji zaczęliśmy odkrywać, co naprawdę działo się w Ministerstwie Sportu – mówi Bartosz Arłukowicz. – A w szczególności po ostatnim przesłuchaniu, pani dyrektor Pleczeluk, które całkowicie zmieniało obraz tej sprawy. Śledczy z Lewicy chciał wezwać jeszcze kilku świadków, m.in. pewnego lekarza z Wrocławia. – Mechanizm dotyczący tej osoby zacząłem rozumieć tak naprawdę w ostatnim tygodniu pracy komisji. Myślę, że odegrał dużo większą rolę, niż udało nam się pokazać. To on umawiał panów Chlebowskiego i Sobiesiaka na cmentarzu w Marcinowicach. Był osobą, która przekazywała informacje między nimi. Skąd u niego takie zaangażowanie? – pyta poseł.
Główne wątki śledztwa ws. afery hazardowej wciąż są badane przez prokuraturę. Zarzuty w sprawie mogą usłyszeć Zbigniew Chlebowski, Mirosław Drzewiecki i Marcin Rosół. Żaden z nich nie był jeszcze przesłuchiwany.
znp
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/111141-wroblewski-i-pyza-w-uwazam-rze-jak-marcin-rosol-prace-zalatwial-wysylam-cv-klienta-od-mira
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.