Wystąpienie śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego do olimpijczyków wiedzy o Polsce, 13 marca 2010 r.
Panie i Panowie,
Droga Młodzieży!
Chciałem powiedzieć kilka słów o tym, jak olbrzymie znaczenie ma edukacja polityczna w demokratycznym społeczeństwie. Im dłużej uczestniczę w życiu politycznym – tym legalnym, bo w moim życiu był również kilkunastoletni okres nielegalny – tym bardziej jestem przekonany, że bez obywateli i obywatelek naszego kraju, którzy rozumieją mechanizmy i swoje interesy, nie ma mowy o dojrzałej demokracji.
Co to oznacza? Przeciętny obywatel ma kontakt z polityką tylko „zapośredniczony" – przez media. A więc na przykład rozumienie elementarnych zabiegów medialnych, mających skrzywić rzeczywistość, przedstawić ją inaczej, niż faktycznie wygląda, jest elementem edukacji politycznej. Podam pierwszy z brzegu przykład z ostatnich tygodni, choć nie będę mówił o konkretach. Może być jakieś przedsięwzięcie, które w ogóle się powiodło, ale były dwa szczególiki. Można później w prasie mówić tylko o tych dwóch szczególikach i stworzyć fałszywy obraz sytuacji. To zabieg niezwykle prosty. Bywają jeszcze prostsze. Jedni lepiej wyglądają z lewego profilu, drudzy z prawego. I można kogoś uparcie pokazywać tylko z jednej strony. Można z nic nieznaczącego wydarzenia uczynić historię, którą przez tydzień żyje cała Polska. I to jest bardzo prosty i niezwykle często używany zabieg. A można też z wydarzenia bardzo istotnego i oczywistego dla każdego przeciętnego człowieka zrobić rzecz bardzo dyskusyjną.
To jest Polska ostatnich lat, ostatnich miesięcy. Muszę powiedzieć, że obecną sytuację oceniam jako najgorszą od czasów pierwszej połowy lat 90., kiedy można było z ludzi porządnych i niezamożnych robić bogaczy i złodziei i na odwrót – z bogaczy i złodziei zrobić ludzi wzorowych i porządnych.
Dlaczego to jest takie istotne? To nie jest istotne z punktu widzenia klasy politycznej – to określenie Charles'a de Gaulle'a, wielkiego prezydenta i przywódcy Francji z okresu II wojny światowej, ale ono jakoś się upowszechniło w Europie. To jest istotne z punktu widzenia obywatela, który chce mieć wpływ na rządzenie swoim państwem. Bo jeżeli tego typu manewrów nie rozumie, to nie rozumie świata, w którym żyje. A jeżeli nie rozumie świata, w którym żyje, to nie może dokonywać wyborów. Podstawą demokracji jest elekcja. Te elekcje w Polsce są różne – na poziomie gminy, na poziomie powiatu, w nieco inny sposób na poziomie regionalnym, w końcu na poziomie krajowym i to w dwóch wymiarach: wybory parlamentarne i wybory prezydenckie. Tak więc tych aktów elekcyjnych ze strony obywateli jest dużo, ale muszą być one dokonywane w oparciu o rzetelną wiedzę. Rzetelną, czyli taką, która odpowiada rzeczywistości. Ja tutaj wyznaję klasyczną teorię prawdy, głoszącą, że prawda to jest zgodność z rzeczywistością, a nie na przykład zgodność z zastanym układem pojęć i przekonań czy pragmatyczna teoria prawdy, związana z jej skutecznością: prawdziwe jest to, co jest w tej czy innej dziedzinie skuteczne. Uważam, że tylko klasyczna teoria prawdy może być podstawą ustroju demokratycznego. W przeciwnym razie demokracja jest zwyczajnym oszustwem, manipulacją – w istocie decydują nie obywatele, nie ich interesy, tylko wybrane grupy, które można określić jako establishment. Chodzi tu o ludzi ze społecznym usytuowaniem związanym z posiadanym majątkiem, z dostępem do środków masowego przekazu, możliwością kierowania tymi środkami, z typem prestiżu autentycznego bądź nieautentycznego.
Ja ze względu nie tyle na pełnioną dziś funkcję, ile cały swój ponad 60-letni życiorys wiele rzeczy znam z bardzo bliska i bardzo wielu ludzi znałem lub znam z bardzo bliska. I wiem, że między tak zwanymi autorytetami moralnymi a rzeczywistymi ludźmi bywają zasadnicze różnice. Oczywiście, jest też taki typ postawy społecznej: „cóż, tak musi być, pan X to w rzeczywistości czarny charakter, ale społeczeństwu potrzebny jest taki mit". Otóż dojrzałemu demokratycznemu społeczeństwu są potrzebne prawdziwe autorytety, a nie oparte na mitach. Stąd byłem zwolennikiem różnego rodzaju procesów, takich jak na przykład lustracja. Bo człowiek, który donosił na kolegów, nie może pełnić roli autorytetu moralnego, to są funkcje całkowicie sprzeczne.
A teraz chciałbym powiedzieć o związkach między polityką i gospodarką, chodzi oczywiście o gospodarkę rynkową. To zagadnienie jest niezmiernie skomplikowane – nie da się go opisać w kilku słowach. Z jednej strony rynek to jest pewien system stworzony spontanicznie. W pewnym okresie rozwoju historii gospodarczej – jako procesu, nie jako nauki oczywiście – gospodarka zaczęła się kształtować według określonych, spontanicznych reguł, związanych jeszcze bardzo silnie z prawem własności, prawem pochodzącym z okresu znacznie wcześniejszego niż gospodarka rynkowa. To dawało określone rezultaty. Jak wiemy, w wieku XIX uznawano, że wpływ państwa na gospodarkę powinien być zerowy – chodzi o teorię państwa „nocnego stróża". I żeby było jasne: to był model idealny, ponieważ w praktyce tak nigdy nie było. Jeżeli na przykład weźmiemy pierwszą na świecie gospodarkę rynkową, czyli gospodarkę brytyjską, to choćby historia walki o zniesienie ceł na zboże jest najlepszym dowodem tego, że państwo miało jednak istotny wpływ na gospodarkę. W tym samym kraju na początku XIX wieku zaczęło się kształtować to, co później się przekształciło w prawo pracy. Czyli też interwencja państwa w gospodarkę, tym razem przez gwarantowanie określonych praw pracownikom, początkowo jedynie kobietom i dzieciom, a później już wszystkim. Tak więc skrajnie liberalny model państwa „nocnego stróża" jest mitem, jeżeli chcielibyśmy ten model uważać za rzeczywistość, a nie pewien konstrukt intelektualny, który możemy sobie tworzyć. Ale przez pewien czas, dosyć długi, była to obowiązująca ideologia.
Po I wojnie światowej ten mit padł niejako po raz pierwszy, choćby dlatego, że gospodarka w okresie I wojny światowej była niezwykle silnie regulowana, była silnie kontrolowana przez państwo z przyczyn oczywistych – to była gospodarka wojny. Nie zawsze dawało to złe rezultaty. Później przyszedł kryzys lat 30. i zaczęła się wyłaniać w coraz szerszym zakresie koncepcja państwa dobrobytu, które, wbrew pozorom, ma niezwykle silny związek z gospodarką. Tutaj równoległość między teoriami Keynesa a koncepcją zabezpieczenia społecznego obywatela jest bardzo widoczna – to jest bardzo silny związek czasowy, a w sensie intelektualnym także przyczynowo-skutkowy. Z jednej strony mamy koncepcję gospodarki, która jest sterowana co do pewnych podstawowych swoich parametrów – państwo niejako pomaga rynkowi. Z drugiej państwo zmienia swoją pozycję w stosunku do obywatela. Mówiąc najkrócej: z „nocnego stróża" zmienia się w kogoś, kto powinien zapewnić opiekę zdrowotną, środki do życia w okresie niezdolności do pracy, w okresie inwalidztwa czy na starość.
Mówię to w wielkim uproszczeniu, bo w końcu pierwsze ubezpieczenia społeczne w tym właśnie zakresie to są lata 80. XIX wieku w Niemczech, w okresie rządów kanclerza Bismarcka. Wtedy powstał system, który do dziś w nauce zabezpieczenia społecznego nazywa się „Bismarck-stylem". W przeciwieństwie do stylu duńsko-brytyjskiego, który jest oparty o świadczenia bezskładkowe, ale to tak na marginesie.
Ten system zaczął dawać rezultaty, w szczególności w Stanach Zjednoczonych, gdzie doszło do szybkiego przezwyciężenia kryzysu. Później, w okresie II wojny światowej gospodarka też była sterowana. I w końcu powstała alternatywa ideologiczna, wtedy autentyczna, bo wielka część europejskiej inteligencji uwierzyła w ideologię komunistyczną – nie mówię w tej chwili o inteligencji w tych państwach, które ogarnął komunizm. To wszystko doprowadziło do powstania koncepcji państwa nie tylko jako „opiekuna obywateli", ale państwa, które, interweniuje w gospodarkę, a nawet ją planuje. Oczywiście ścisłe planowanie gospodarcze to sprawa socjalizmu, ale elementy planowania gospodarczego występowały w latach 50., 60. a nawet 70. także na Zachodzie. Czyli stopień interwencji był bardzo znaczny. Interwencji oczywiście nie metodami czysto bezpośrednimi, choć trzeba pamiętać, że były państwa, w których sektor publiczny w gospodarce obejmował około 40 procent, na przykład w Austrii, ale ona była tu raczej wyjątkiem. Zazwyczaj sektor publiczny nie był tak szeroki, choć prowadzono nacjonalizację różnych gałęzi gospodarki, na przykład w Wielkiej Brytanii w zależności od tego, kto rządził – laburzyści czy konserwatyści. Ale poza utrzymywaniem sektora publicznego istniały inne silne elementy regulacyjne: polityka celna, polityka podatkowa, polityka ulg podatkowych, polityka dotacji.
Czy ten system działał źle? Nie, on działał świetnie, to był okres niezwykle szybkiego rozwoju. Jednocześnie poszerzano zadania państwa w sferze socjalnej – tutaj największe osiągnięcia miały Szwecja, Dania i Norwegia. Jednak w pewnym okresie ten model zaczął niejako „zacierać się", to znaczy przestał być skuteczny. Pierwsze drobne kryzysy nastąpiły w pierwszej połowie lat 60., później był szok związany ze sztucznym podniesieniem cen ropy naftowej w roku 1973. W latach 80. weszliśmy w okres tak zwanej stagflacji – to jest proces polegający na tym, że z jednej strony jest wysoka inflacja, z drugiej strony słaby rozwój gospodarczy: około zera, na ogół nierecesyjny. Można powiedzieć, że efektem tego były wielkie przemyślenia i gospodarka taczerowsko-reganowska, czyli powrót do modelu liberalnego. Żeby było jasne, intelektualnie ten model funkcjonował także wcześniej w myśli liberalnej w różnych odmianach – od skrajnej reprezentowanej przez Hayeka do bardziej umiarkowanej: Friedman, ale też ordoliberałowie. Otóż zaczął się zasadniczy odwrót od koncepcji państwa dobrobytu – nie w tym sensie, żeby likwidowano świadczenia społeczne, ale w tym, że usiłowano deregulować gospodarkę na bardzo znaczną skalę. Czy to dało efekty? Tak, dało efekty, ale jednocześnie stało się elementem poprawnego myślenia o gospodarce. O tym, czym jest poprawne myślenie i jak jest ono zabójcze, można by wygłosić odrębny wykład, ale na to nie ma czasu.
Ostatni kryzys, ten sprzed mniej więcej dwóch lat, który zaczął się od jednego wielkiego bankructwa, w moim osobistym przekonaniu jest dowodem na to, że poprzedni, liberalny model gospodarczy niejako się zdegenerował, że nadmierne komplikacje, w szczególności systemu finansowego – choć to już nie jest mój pogląd, ja nie jestem ekonomistą – doprowadziły, zwłaszcza na rynku nieruchomości, do zjawisk, które okazały się niezmiernie groźne w skali globalnej. Chociaż warto zwrócić uwagę na to, że ten kryzys dość szybko został opanowany. A jakimi metodami? Otóż metodami interwencji na olbrzymią skalę. To była przede wszystkim interwencja amerykańska. W Unii Europejskiej interwencja nastąpiła przede wszystkim na poziomie narodowym, a nie unijnym. To była interwencja nie Unii, bo ona wbrew pozorom dysponuje niewielkimi środkami, tylko największych państw unijnych: Francji, Niemiec, Wielkiej Brytanii. Tam się kłócono o kilka miliardów euro, czyli sumę bardzo nikłą wziąwszy pod uwagę rozmiary gospodarki europejskiej.
Tak więc w sensie intelektualnym w tej chwili jesteśmy na pewnym zakręcie. Z jednej strony mamy model, który do tej pory uchodził za poprawny, którego kwestionowanie groziło surowymi karami – mówię tu oczywiście w pewnej przenośni, nie były to kary więzienia ani grzywny, tylko pewien ostracyzm środowiska, na przykład zepchnięcie na intelektualny margines, niezapraszanie na sympozja itd. Dziś bez wątpienia ten model podlega dyskusji. I to nie dlatego, że spowodował kryzys, tylko dlatego, że interwencja okazała się skuteczna: świat wychodzi z kryzysu. A z drugiej strony nie mamy jeszcze nowego modelu relacji między państwem i gospodarką. Bo przecież nie idzie o to, żeby wracać prosto do modelu sprzed 30 lub 40 laty. Tutaj można przyjąć, że nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki. Należy uznać za pewnik – wyrażam tu swoją opinię –że tamten system też już jest nie tyle na śmietniku historii, bo odegrał swoją pozytywną rolę, ale jest już czasem przeszłym, jest passé. Zobaczymy, co z tego wszystkiego wyniknie.
Powiedziałem tu tylko o kilku aspektach sprawy, bowiem jeżeli mówimy o problemie regulacji, to przy całej liberalnej ideologii Unia Europejska ma pewną skłonność do nadregulacji. To nie jest sprawa tylko ostatnich lat, ale całej historii, jeszcze czasów, kiedy istniała Europejska Wspólnota Gospodarcza, a Polsce nie można było nawet marzyć o tym, żeby tam się znaleźć. Tak więc zjawisko jest wielostronne, wielokierunkowe i bardzo skomplikowane. Gratulując Państwu tego, że jesteście laureatami tej już 51. edycji olimpiady, wyrażę także nadzieję, że waszą wiedzą podzielicie się z innymi; że będzie to rzetelna, realna wiedza. Bo życie społeczne jest skomplikowane. Żeby być obywatelem, który w sposób dojrzały dokonuje wyboru, to przynajmniej w pewnym stopniu trzeba ten świat znać i rozumieć. Nie ma co oczekiwać, że wszyscy będą go znali idealnie, ale czym lepiej będą go znali, tym ich wybory będą miały bardziej autentyczny charakter.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/110978-tylko-klasyczna-teoria-prawdy-moze-byc-podstawa-demokracji-w-przeciwnym-razie-demokracja-jest-zwyczajnym-oszustwem-manipulacja
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.