Dlaczego obóz władzy zrobi wiele, by udowodnić, że winę za Smoleńsk ponosi śp. prezydent Kaczyński lub jego ludzie

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź

Wracam znów do niesławnej pamięci policzka Anodiny, ponieważ wydaje mi się on kulminacyjnym punktem obecnego czterolecia. Tamten dzień, gdy generałowa Anodina pokazała Polakom swój szeroki uśmiech i swoje bystre oczy, to był dokładnie ten moment, w którym dzbanek powodzenia premiera Donalda Tuska stłukł się, i rozpadł się na wiele części. Być może da się go skleić, ale ślady po kleju będą widoczne, a opukany dzbanek wyda inny dźwięk niż dawniej - bardziej matowy, płaski, nie tak czysty.

Polsko-rosyjską rozgrywkę wokół raportu MAK premier przegrał tak, jak niezwykle rzadko przegrywa się w polityce: jawnie, publicznie, zerojedynkowo, bez cienia wątpliwości. Zazwyczaj polityk w trudnej sytuacji zachowuje choć małą furteczkę, przez którą może się wymsknąć, by ogłosić remis, albo zapowiedzieć dogrywkę. W tym wypadku za premierem nie było nic, tylko ściana, żadnej furteczki. Porażka tak jednoznaczna, jak oblany egzamin na studia. Niby to się zdarza wielu, ale ci, co nie zdali, siłą rzeczy wątpią w siebie.

To właśnie przydarzyło się premierowi: po policzku Anodiny musiał zwątpić w siebie, tym bardziej, że to on sam ściągnął na siebie kłopoty, inni szatani nie byli tam czynni. Dziś niby wciąż jest taki sam, ale czujemy, że dawna pewność siebie, poczucie, że prowadzi go szczęśliwa gwiazda - wyparowały. Rzuca się w oczy raczej nieufność wobec świata i poczucie krzywdy, które tak często dotyka upadłych szczęściarzy.

I to jest największy problem obecnej władzy: samozwątpienie. Bez pewności siebie nie ma polityka. Bez pewności siebie nie można się samooszukiwać, która to umiejętność jest w dużej mierze istotą polityki jako takiej. To dlatego rozmawiając z politykami mamy tak często wrażenie, że to inni ludzie; inni, bo posiedli obcą zwykłym śmiertelnikom umiejętność zmieniania punktów widzenia zależnie od bieżących potrzeb, przy zachowaniu nienaruszonego własnego "ja".

Dziś premier Tusk widzi, albo przeczuwa (nie musi tego robić świadomie), że z tej pułapki ma tylko jedno wyjście: udowodnić, że to Lech Kaczyński lub ktoś z jego otoczenia odpowiada za katastrofę. Jednoznaczne wskazanie winy śp. prezydenta zmyje z szefa rządu hańbę MAK-owską, jak by to okrutnie nie brzmiało.

Tak, wiem, nie ma racjonalnego iunctim pomiędzy rzekomą (i już wykluczoną) winą śp. prezydenta a "oczyszczeniem" premiera. Ale jest iunctim psychologiczne. "Skazanie" - choćby medialne - Lecha Kaczyńskiego - nada postawie premiera wręcz wymiar "szlachetny". Premier okaże się wojownikiem, który co prawda z Rosjanami sromotnie przegrał, ale przegrał walcząc w niesłusznej sprawie. Stanie się postacią tragiczną, a tragizm wygląda znacznie lepiej niż banalna nieudolność.

To właśnie dlatego polscy śledczy wkładają tyle wysiłku w badanie rzekomej kłótni pomiędzy gen. Błasikiem a kpt. Protasiukiem, a ich ustalenia błyskawicznie lądują na antenie zaprzyjaźnionej telewizji. To także dlatego media III RP tak zaciekle prześwietlają męża Marty Kaczyńskiej, dostrzegając nagle, że polski biznes ma brzydszą twarz, i nie składa się ze szlachetnych herosów.

Takich rewelacji będzie więcej. Stawka jest naprawdę wysoka.

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Autor

Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych