Od kilku dni trwa w Polsce debata dotycząca zorganizowania jesienią dwudniowych wyborów parlamentarnych. Głównym motywem ich zorganizowania ma być zwiększenie frekwencji w głosowaniu. Zdaniem polityków PO ma ona być dowodem na silną demokrację w naszym kraju i dojrzałe społeczeństwo. Co oczywiste, za chęcią wydłużenia głosowania i zwiększenia frekwencji stoją czysto partykularne interesy partii politycznych, które nie mają silnego i zmobilizowanego elektoratu – czyli głównie PO i PJN.
To dla nich kwestia wydłużenia głosowania będzie najważniejszym postulatem przed wyborami jesiennymi. To one muszą bowiem napędzić wyborców i zachęcić ich do głosowania. To jednak może być trudne, ponieważ PJN wciąż nie sformułował czytelnego programu dla wyborców, a premier Tusk oraz jego formacja od przejęcia władzy stara się zniechęcić Polaków do polityki (ostatnio szef rządu mówił o tym wprost z plakatów rozklejanych po całej Polsce).
Teraz partie te postanowiły jednak walczyć o frekwencję. Wiedzą bowiem, że dzięki niej zyskują w Polsce ugrupowania liberalne i centrowe. Pokazały to świetnie wybory z 2007 roku, w których dzięki manipulacji medialnej Platformie udało się zdobyć niespodziewanie dobry wynik obejmując władzę w kraju. Obecnie – w związku z wypaleniem się „paliwa antypisowskiego", o czym mówią politycy PO od miesięcy – partia rządząca postanowiła chwycić się innego pomysłu na przekonanie społeczeństwa, że jednak warto iść do wyborów. Można domniemywać, że uznali iż jeśli leniwy i rozlazły elektorat liberalny będzie miał dwa dni na wybory – uda mu się znaleźć chwilę, by zagłosować.
Walcząc o wynik wyborczy swojej partii politycy związani z PO postanowili grać na polskich kompleksach. – Jeśli frekwencja będzie wysoka, z polską demokracja jest dobrze – taki sposób rozumowania prezentowali politycy PO. Tyle tylko, że to rozumowanie jest postawieniem sprawy na głowie. Bowiem to nie frekwencja świadczy o stanie polskiej demokracji. Z nią nie jest dobrze bez względu na frekwencję wyborczą (to jednak temat na inny tekst). Lepiej będzie nawet, jeśli na jesienne wybory pójdzie tylko 20 procent osób uprawnionych, ale świadomych, kogo wybierają, na jakie stanowisko i dlaczego głosują na daną osobę, niż miałoby pójść 80 procent uprawnionych, którzy jak abnegaci skreślają kogokolwiek, nie wiedzą kogo wybierają, po co wybierają i dlaczego głosują tak a nie inaczej.
Dla polityków PO jednak ta druga sytuacja jest przejawem dojrzałości ustroju demokratycznego i społeczeństwa. Zapewne dlatego, że to właśnie wśród osób nie zainteresowanych polityką, nie wiedzących o niej wiele rekrutują się wyborcy Platformy Obywatelskiej. Tymczasem dla dojrzałości demokracji, dla przyszłości Polski oraz poziomu jakości życia politycznego lepiej byłoby, gdyby osoby nie wiedzące niczego o polityce zostały w domu. W czasie wyborów niech wyjdą na spacer, pokopią piłkę, jadą na działkę, piją piwo oglądając durne serialne w telewizji. Poważne decyzje niech zostawią ludziom, którzy interesują się życiem publicznym, wiedzą czym zajmuje się w Polsce Sejm, kim jest Prezes Rady Ministrów i na czym polega polityka. A polityka to nie rozklejanie po całej Polsce plakatów z infantylnymi hasłami typu: „Nie róbmy polityki. Budujmy frekwencję"...
Przeczytaj też: Odmłodzony Tusk: nie róbmy polityki
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/110824-naganianie-wyborcow-jeszcze-niedawno-premier-wzywal-z-plakatow-zeby-nie-robic-polityki-dzisiaj-zacheca-do-glosowania-a-wiec-politykowania
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.