Ci, którzy piszą scenariusze do thrillerów wiedzą doskonale, że aby film był dobry, musi wywoływać autentyczny lęk. A to można osiągnąć tylko na jeden sposób. Aby wydzielanie adrenaliny u widza był dostatecznie wysokie, do samego końca nie może się domyślać ani co jest źródłem zagrożenia, ani skąd może przyjść niebezpieczeństwo, ani też kiedy. Nie może wiedzieć nic.
Tylko autentycznie przerażony widz łyknie każdą niedoróbkę, da sobie wmówić każdą bzdurę i przyjmie za dobrą monetę każdy zwrot akcji, czy zaproponowane przez scenarzystę rozwiązanie intrygi. Choćby było ono najbardziej nawet idiotyczne. Przerazić powinno się najlepiej tak, aby widz przestał reagować na racjonalne argumenty, wtopił się w siedzenie, nie mając nawet ochoty ruszyć do ubikacji, dla zniwelowania wewnętrznego ciśnienia. Ma zostać przykuty do miejsca. Nie ma prawa się ruszyć. Czy to ze strachu przed jego zmianą, czy z fascynacji fabułą, czy może dlatego, że boi się tego, co czai się za drzwiami? Nieważne. Ma siedzieć i dawać się hipnotyzować dalej.
Przyglądając się temu co dzieje się wokół Smoleńska, odnoszę wrażenie, że narratorzy tej historii szkolili się u najlepszych twórców gatunku. Ci którzy, tak jak ja, śledzą od ponad dziesięciu miesięcy historię śledztwa, wiedzą coraz mniej. A właściwie nie wiedzą już nic. Poza tym, że zginęła setka osób. Ale kiedy, gdzie i w jakich okolicznościach? Nie wiadomo.
Jeszcze do niedawna można się było łudzić, że będziemy wiedzieć przynajmniej co wydarzyło się rano 10 kwietnia na Okęciu. Okazuje się, że i ta wiedza nie jest zwykłemu śmiertelnikowi dostępna. Czy w tym dniu działały kamery przemysłowe, czy nie? Czy zdjęcia odlatującego tupolewa są właściwie z tego dnia czy z innego? I w końcu ile samolotów odleciało? Jak? O której godzinie?... Nie wiadomo nic.
Wcześniej sądziliśmy, że nie będzie można (przynajmniej na razie) ustalić jaki był rzeczywisty zapis czarnych skrzynek, rozmów samolotów z wieżą i pilotów pomiędzy sobą. Że nie będziemy znać autentycznych protokołów sekcji, oględzin miejsca zdarzenia. Czyli domyślaliśmy się, że nie będzie dostępu do bezpośrednich dowodów tego co się wydarzyło w Smoleńsku. Ale myśleliśmy, że tylko to co wydarzyło się po drugiej stronie, pozostanie wielką niewiadomą. Okazuje się, że i wypadki po tej stronie spowija mgła. Tak samo nieprzenikniona.
Jaki można wyciągnąć z tego wniosek? Ano ciśnie się jeden podstawowy. Skoro los i okoliczności śmierci prezydenta i najważniejszych osób w państwie mogą pozostawać dla społeczeństwa, przez rok całkowicie nieznane - i mało tego, wszystko wręcz staje się coraz bardziej zagmatwane - to co można powiedzieć o losie zwykłego obywatela? O jego poczuciu bezpieczeństwa?
Po odebraniu takiego przesłania można siedzieć - tak jak zapewne chcą twórcy tego makabrycznego widowiska - i tylko patrzeć z przerażeniem na rozwój wypadków. Można też próbować wyprzeć to wydarzenie ze swojej świadomości, plując na tych którzy pragną je wyjaśnić. No i w końcu można próbować dociekać prawdy o Smoleńsku. Dla mnie ta ostatnia ścieżka wydaje się jedyną właściwą.
Bo to nie jest thriller.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/110737-o-smolensku-wiemy-coraz-mniej-zginal-prezydent-zginela-setka-osob-ale-w-jakich-okolicznosciach-nie-wiadomo
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.