Wracam jeszcze do wywiadu Władysława Bartoszewskiego do literackiego dodatku dla "Die Welt". Polski minister potwierdził, że go udzielił i uznał przytoczony przez "Fakt" fragment za rzetelnie spisany. Ale równocześnie odesłał krytyków do pełnego tekstu. Z czytelną sugestią, że mogło tu nastąpić klasyczne zjawisko wyjęcia z kontekstu.
Przeczytałem cały wywiad. Jest on poświęcony w lwiej części Janowi Karskiemu, słynnemu kurierowi, który alarmował amerykańskie władze na temat Holocaustu. Nie ma w nim nic kontrowersyjnego.
Nagle ni stąd ni zowąd prowadzący wywiad Gerhardt Gnauck wrzuca temat zachowania polskiego społeczeństwa podczas wojny. Brzmi to tak:
- Uczestniczył pan w ruchu oporu i pomagał także Żydom. Czy miał pan wtedy sąsiadów, których musiał się pan obawiać?
-Mieszkałem na drugim piętrze kamienicy przy ul. Mickiewicza 37, w domu zamieszkałym przez inteligencję. Jeżeli ktoś się kogoś lękał, to nie Niemców. Nie musiałem się obawiać na ulicy oficera, który nie miał rozkazu aresztowania mnie. Ale musiałem się bać sąsiada, który zauważył, że kupuję więcej chleba niż zwykle.
Jedno pytanie i jedna odpowiedź. Potem powrót do tematu Karskiego. Bartoszewski w żaden sposób nie objaśnia swojego stanowiska, nie sprowadza go do metafory. Co więcej, nie mówi nawet "Ja się nie bałem Niemców" (bo na przykład "miałem mocne dokumenty"). Używa formułki "Jeśli ktoś się kogoś lękał, to nie Niemców".
Wrócę do swojej myśli: jest to tekst szokujący i nieprawdziwy. Tak się składa, że czytam właśnie wojenne dzienniki Marii Hulewicz. Była to po wojnie sekretarka Stanisława Mikołajczyka, w latach 1947-1954 odsiadująca wyrok w stalinowskim więzieniu, ale potem żona komunistycznego oficera pułkownika Janusza Przymanowskiego. Nie o to wszakże chodzi, kim była po wojnie. Podczas wojny jako półkrwi Żydówka miała szczególnie powody by się obawiać. Tak się jednak złożyło, że znaczną jej część przeżyła na lewych papierach po aryjskiej stronie. Jej punkt widzenia odzwierciedla więc punkt widzenia przeciętnej polskiej rodziny.
"Każda spokojna noc spędzona pod własnym dachem to wielkie osiągnięcie. każdy dzień bez jakiegoś nieszczęścia to osiągnięcie niewielkie ale ważne. Strach towarzyszy całemu życiu w Polsce, nic nie jest od niego wolne. (...) Podczas łapanek każde wyjście na ulice może być ostatnim. Wychodząc rano do pracy każdy członek rodziny żegna się z innymi, gdyż nie wie, kiedy się znów zobaczą; wieczorem wszyscy witają się z uczuciem ulgi. Każdy spóźniony powrót wywołuje niepokój, często rozpacz.
(...) Ludzi zabieranych na Montelupich oczekuje los najgorszy ze wszystkich: "męki dokładnego przesłuchania" na torturach, z których wyrwać może tylko śmierć, choć pomocna bywa sprytnie ukryta trucizna. Ci którzy przeżyją niezliczone przesłuchania na Pomorskiej, (...) są zabierani po paru tygodniach do obozów koncentracyjnych. (...)
Po trzech dniach lub tygodniu od wywiezienia do Oświęcimia czy Majdanka, choć zwykle po dwóch tygodniach, rodzina otrzymuje telegram powiadamiający o śmierci więźnia. Telegram jest napisany bardzo rzeczowym językiem: chory człowiek umiera na atak serca, z powodu problemów z żołądkiem czy płucami. Nie zapomina się nawet o lekarskiej diagnozie. Ktoś może dostać kawałek zakrwawionej odzieży czy nawet urnę z prochami. Czasem w wyniku pomyłki, można dostać w jednym tygodniu dwie urny z tym samym nazwiskiem. "Porządek" przede wszystkim."
I tak dalej, i tym podobnie. Kogo więc bali się Polacy? Naprawdę głównie siebie nawzajem? Na miły Bóg, dla mnie i mojego pokolenia ten obraz jest jeszcze dość oczywisty, choć my wojny już nie pamiętamy. Ale co z młodszymi czytelnikami? I co z cudzoziemcami? Czy naprawdę trzeba się spierać z Władysławem Bartoszewskim przy użyciu takich oczywistych, zapewne i dla niego samego, cytatów? Przecież zaledwie kilka lat temu on sam podobnie pokazywał wojnę. Czy nie rozumie, że takie pojedyncze "niewinne" zdanie zmienia kompletnie wymowę obrazu tamtych czasów. Że to idealny prezent dla Gerhardta Gnaucka?
To zabawne, ale tego samego dnia, gdy "Fakt" ujawnił kilka zdań z wywiadu Bartoszewskiego, "Wyborcza" zamieściła reportaż o pozytywnym esesmanie. Który pod sam koniec wojny wybawił z rąk swoich rodaków kilku przymusowych robotników w Niemczech.
Nie mam nic przeciw takim obrazkom - w polskiej literaturze i filmie wojennym zawsze występowali ci lepsi Niemcy. Nawet bohaterka "Pasażerki" Munka w strasznych wspomnieniach z obozu koncentracyjnego utrwaliła także i takich członków załogi, którzy przymykali oczy, odwracali głowy żeby nie widzieć obozowych "przewinień". Przewinień, które mogły zakończyć się egzekucją.
Ale podkreślmy: "także i takich". Publikacja tego artykułu w dzień "zapomnienia się" Bartoszewskiego to naturalnie zbieg okoliczności. Ale czy nie czeka nas wkrótce moment, gdy opowieść o wojnie będzie opowieścią o samych dobrych esesmanach i złych Polakach? Można to było sobie wyobrazić już kilka lat temu. Ale tego, że weźmie w tym udział Władysław Bartoszewski, jednak nie.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/110712-dobry-esesman-i-zli-polacy-po-wywiadzie-wladyslawa-bartoszewskiego-dla-die-welt-czy-nie-czeka-nas-kompletnie-nowa-opowiesc
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.