Dobrostan krów w Podskarbicach Królewskich. "Późną jesienią krowy dostawały małpiego rozumu i uciekały sobie w cały świat"

1. Walczę w Europarlamencie o dobrostan zwierząt, uchwalamy kolejne rezolucje i dyrektywy, ale ale co tu mówić o dobrostanie w czasach, gdy rolnictwo zamienia się w przemysł, gdy hodowla stała się "produkcją mięsa", a zwierzęta, które dawniej nazywały się świniami czy krowami dziś stanowią już tylko "żywiec" albo "surowiec rzeźny". Już prawie nie ma krów na pastwiskach, już prawie nie ma kur czy gęsi paradujących dumnie przy wiejskich opłotkach. Jeszcze parę lat i zostaną już tylko wielkie przemysłowe tuczarnie, z ogromnymi stadami faszerowanych antybiotykami zwierząt, w ciasnocie, na betonowych posadzkach, gryzących żelazne pręty lub siebie nawzajem w bezsilnej zwierzęcej rozpaczy.

W deklaracjach jesteśmy dla zwierząt coraz lepsi, a w praktyce coraz bardziej barbarzyńscy i okrutni.

2. Jeszcze pamiętam prawdziwy dobrostan zwierząt, w gospodarstwie moich rodziców w Regnowie. Sam ten dobrostan tworzyłem.
Dlaczego napisałem - Dobrostan w Podskarbicach Królewskich?

Bo ja jestem taki "chłop królewski". Rodzinna zagroda leży na granicy dwóch królewskich wsi, jedną z nich jest Regnów (od Regnum - królestwo), a druga to Podskarbice Królewskie - tu objaśniać nie trzeba. Dom i stodoła są w Regnowie, ale obora już w Podskarbicach Królewskich i stąd ten dobrostan w Podskarbicach właśnie. W naszym 10-hektarowym gospodarstwie żyły sobie zwierzaki w prawdziwym dobrostanie.
Sporo by o tym pisać, więc podzielę to na części i dziś napiszę o dobrostanie krów.

3. Krowa to takie zwierzę parzystokopytne (powinno się nazywać dwuparzystokopytne, bo ma dwie pary kopyt), oprócz tego ma jeszcze rogi, na które trzeba uważać, żeby nimi nie oberwać, ma też tak zwane wymię, z którego szczególnie uzdolnieni specjaliści (ja takim byłem) potrafią w mig nadoić kubeł mleka.

Za ten kubeł mleka można było w dawnych czasach można było kupić tej samej objętości kubeł benzyny, dziś na kubeł benzyny trzeba kubłów mleka pięć.

A wracając do krowy to ma ona ogon, którym w czasie dojenie niemiłosiernie tłucze człowieka po oczach.

Pisze to objaśnienie, bo krów już prawie nie ma, trochę jeszcze ich zostało tu i ówdzie, najwięcej na Podlasiu, ale na przykład w moim Regnowie i w moich Podskarbicach krowy nie widziałem od lat. A było ich niegdyś setki.

4. W naszym gospodarstwie były zazwyczaj trzy krowy, w porywach cztery, oprócz tego jakiś cielak, byczek i jałówka. Od maja do listopada urzędowały te krowy na pastwisku. Pełnej wolności tam nie miały, pasły się uwiązane na długich łańcuchach, ale mogły się najeść do syta, wyleżeć na trawie, nasłuchać śpiewu ptaków w oczekiwaniu na gospodarza, który od czasu do czasu przychodził, żeby je "przewiązać" bliżej niewygryzionej jeszcze trawy.

Uwiązanie było zresztą umowne, bo jak któraś krowa miała ochotę, to szarpnęła łańcuch, kołek wylatywał w górę i krowa była wolna, mogła sobie iść w dowolnie wybrana szkodę, u swojego gospodarza albo i sąsiada, gdzie jej się lepiej podobało.

Latem, w upalne południe, krowy były obowiązkowo sprowadzane do sadu, gdzie odpoczywały sobie w cieniu pod drzewami, ogonami odganiając muchy. Jeśli by który gospodarz zostawił swoje krowy na polu lin na łące w upale, wytykała go palcami cała wieś. Kiedy w Hiszpanii widziałem na pastwisku krowy stojące w 42-stopniowym upale, ściskało mnie w sercu. Ale może hiszpańskie krowy są odporniejsze... A na noc sprowadzane były do obory. Każda miała tam swoje miejsce przy żłobie, grzecznie jer tam zajmowała i nie było tak, żeby się krowy pchały do żłobu jak ludzie. No chyba, że im akurat nasypałem kosz kartofli czy też zebranych w sadzie spadłych jabłek - wtedy owszem, bywała przepychanka, z użyciem rogów włącznie.

7. Mówi się, że krowy są głupie, że nie zmieniają poglądów. Głupi są ci, którzy tak mówią. Krowy potrafią tak kombinować, że głupi by tego nie wymyślił. Któregoś lata jako dzieciak jeszcze wyprowadzałem w pole trzy krowy. Potem okazało się, że w pole to one mnie wyprowadziły. Po drodze na pastwisko było niewielkie pole czerwonej koniczyny (to znaczy zielonej koniczyny, takiej jak w PSL-u, ale kwiatki miała czerwone, stąd nazwa, w odróżnieniu od białej koniczyny, kwitnącej białym kwieciem).

Krowy koniczynę uwielbiają, ale ta była uprawiona na nasiona, nie do zjedzenia przez krowy. Moim zadaniem było pogonić te krowy tak szybko, żeby nie zdążyły skubnąć koniczyny. A one kombinowały, żeby jednak skubnąć. Nie obywało się bez awantury, ja się darłem na nie, wymachiwałem kijem, a one kombinowały, jak by tu mnie przechytrzyć.

I wykombinowały.

Zbliżamy się do pola z koniczyną, ja tu pokrzykuję - a nagle jedna z krów wyrywa w te pędy w całkiem druga stronę. Paroma susami przebiega nasze pole ziemniaków i wpadła z impetem w głąb łanu pszenicy sąsiada. Nie było wyjścia, musiałem za nią pobiec i z tej pszenicy wyciągać, sąsiad Kandyd Rosiński (takie miał literackie imię - Kandyd, Panie świeć nad jego duszą) porządny był człowiek, złego słowa nie powiedział, ale przecież nie wolno, żeby mu nasza krowa jego pszenicę tratowała. Więc wyciągałem te jedną krowę za łeb z pszenicy, a w międzyczasie dwie pozostałe wcinały koniczynę, aż im się uszy trzęsły.

Następnego dnia - to samo! Znowu jedna krowa wyrywa się w pszenicę, tylko już nie ta sama, ale inna, a pozostałe dwie napychają się koniczyną. Uwierzycie państwo? One się rolami podzieliły - dziś ja uciekam, jutro ty...

8. Późną jesienią krowy dostawały małpiego rozumu i zamiast do obory, uciekały sobie w cały świat i nie raz pół nocy trzeba ich było szukać, nawet na sąsiednich wsiach czasem. Ciemno, zimno, mgła, że oko wykol, chodzisz człowieku od zagrody do zagrody i pytasz - nie było tu naszych krów? A no nie było. Znajdowały się potem na czyjejś łące albo w jakim sadzie, albo w warzywnym ogrodzie, w międzyczasie kapustę komuś wyjadły.

9. Od czasu do czasu któraś krowa zaczynała wariować, wskakiwać na inne krowy, a to oznaczało, że trzeba ja zaprowadzić do byka. Obowiązywało już wtedy hasło - każdy rolnik postępowy sam zapładnia swoje krowy, to znaczy prowadzi je do inseminatora. Gościa, który pełnił te funkcje, nazywano we wsi "szklany byk", bo rurka do inseminacji była szklana.

Wiele razy prowadzałem moje krowy do tego zabiegu. Przypomniał mi się nie wiem czemu taki głupi dowcip: - Jasiu, dlaczego nie byłeś wczoraj w szkole - pyta pani wiejskiego ucznia. - Bo musiałem iść z krową do byka - odpowiada Jasio - A to ojciec nie mógł? - dziwi się pani. - Nie, to musiał byk - odpowiada Jasio.

10. Zimę spędzały krowy w ciepłej oborze. Miały zawsze świeżą słomę do leżenie, a do żłobu sypało się im sieczkę. Kto jeszcze pamięta, co to jest sieczka i z czego się ją robiło, niech napisze w komentarzu. Raz dziennie wypuszczało się je z obory do pojenia przy studni. Wypijały po parę wiader wody, robiły się pękate, a potem biegały po podwórku i tarzały w śniegu. Śmiesznie wyglądały takie rozbrykane balony...

11. Dobrostan trwał do czasu. Na każdą krowę przychodził kiedyś kres. Odprowadzało się ja na punkt skupu, tam ja obmacywał klasyfikator i wyrokował, do której klasy się kwalifikuje, od tego zależała cena za kilogram. Mój ojciec nie uznawał łapówek, więc nasze krowy były kwalifikowane co najwyżej do drugiej klasy. Potem wprowadzało się krowę na wagę i dostawało kwit, z przeliczeniem kilogramów na pieniądze. A krowinę brali obcy ludzie i wlekli ją po podeście na samochód, a potem gaz i do rzeźni. A ona biedna patrzyła na swoich gospodarzy i dziwiła się, dlaczego jej nie bronią.... Czułem się wtedy jak najgorszy nikczemnik. Musiałem złapać się za książki, nauczyć byle czego, na rolnika się nie nadawałem.

12. Najgorsze było sprzedawanie cielaka. Cielak to takie małe zwierzę, beczące tęsknie do matki. Krowa-matka była na łące, a cielak ukradkiem załadowany został na wóz i wywieziony na punkt skupu. Nigdy nie wywoziliśmy cielaków w obecności krów, żeby oszczędzić rozdzierających scen, krowa gotowa była bowiem bronić cielaka przed wywózką.

Parę godzin później wyładowany cielakami samochód jechał akurat drogą obok naszej łąki. Wśród kilkudziesięciu beczących na samochodzie cieląt nasza krowa poznała głos swojego dziecka. Szarpnęła łbem, zerwała łańcuch i ruszyła w pogoń za samochodem. Cielaki beczały, a krowa-matka w tumanach kurzu, z rykiem, z pianą na pysku, biegła za samochodem. Biegła tak kilometr, może półtora, aż zabrakło jej sił. Samochód z cielakami zniknął w oddali i odjechał do rzeźni. Po krowę pobiegł nasz usłużny pies Łatek i gryząc po kostkach przypędził do zagrody.

Widzieliście kiedyś państwo krowie łzy? Ja je wtedy widziałem w oczach tej udręczonej krowy. Widziałem prawdziwe łzy bezsilnego żalu. Okrutnym jesteśmy gatunkiem...

13. Pamiętam wszystkie moje krowy, które karmiłem, poiłem, doiłem, którym sypałem do żłobu sieczkę i które nie raz waliły mnie po oczach swoimi brudnymi ogonami i które potem zdradziecko wydawałem w rzeźnickie łapy.

Na swoje usprawiedliwienie mam ten argument, że miały że mną te krowy nie najgorsze życie, że mogły sobie żyć po krowiemu, że nikt się nad nimi aż do śmierci nie pastwił. Bez dyrektyw, rezolucji, rozporządzeń - moje krowy w Podskarbicach Królewskich miały prawdziwy dobrostan.

A dziś nie ma dobrostanu, bo i krów nie ma. Rolę moją sieje brat, ale krów już nie hoduje. Nie miałby gdzie sprzedać mleka, nie miałby z czego do tej hodowli dokładać.

Komu cholera przeszkadzał ten dobrostan i te krowy?

14. Dobrze, że mam Was Czytelników na tym moim blogu. Psioczycie na mnie, ja na Was czasem też, ale cenię sobie to, że mogę sobie do Was tak od czasu do czasu powspominać. Jeśli nie macie nic przeciwko temu, to w chwilach wolnych od sypania rządowi piachu w szprychy (nie w tryby, tylko w szprychy, proszę mnie nie poprawiać), gdy już się złośliwie naujadam, gdy się już dość napodlizuję temu strasznemu Kaczyńskiemu - to napiszę jeszcze coś w tym stylu. Wolicie, żeby było o świniach czy o kurach?

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych