Poruszającą rozmowę z Romanem Graczykiem, autorem książki „Cena przetrwania? SB wobec Tygodnika Powszechnego", która ukaże się w księgarniach w środę, 23 lutego, zamieszcza portal Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich - www.sdp.pl. Z Graczykiem rozmawia Błażej Torański, który pyta go między innymi o to jaką cenę zapłacił „Tygodnik Powszechny" za kontakty ze Służbą Bezpieczeństwa?
Piszę po raz pierwszy, że rozmowy z SB prowadzili również ludzie z kierownictwa redakcji. I ten drugi news tak ostatnio hula po mediach. Aby wydawać to pismo, uważam, nie było powodu zadawania się z esbekami. Nawet, jeśli to były próby rozgrywania ich, zresztą w mojej ocenie przeważnie dosyć nieudolne albo beznadziejne. (...)
To był ich wybór. Przymus był przed 1953 rokiem, kiedy mieli przystawiony pistolet do skroni. Stalinizm szalał na maksa. Już prawie wszyscy trafili do pierdla, a oni doszli do ściany. Przypuszczali, że ich wsadzą, a w najlepszym przypadku rozwiążą. Wtedy przymuszano ich też do drukowania treści, na które wcześniej w życiu by się nie zgodzili. To była forma niemal fizycznego szantażu.
Graczyk przypomina, że w 1953 roku, po odmowie umieszczenia odredakcyjnego nekrologu Stalina pismo zostało rozwiązane na trzy lata, właściwie ukradzione Turowiczowi, a potem - po Październiku '56 - zwrócone na zasadzie pewnej koncesji politycznej.
Zawarli układ. Turowicz z kolegami poparli Gomułkę wchodząc do Sejmu itd. Za to dostali zwrot zagrabionej własności i pewne apanaże. W pakiecie. Wtedy zaczęli płacić prawdziwą cenę.
Dlatego w książce piszę bardziej o wyborze. Nie musieli mieć posłów, ale chcieli. Co prawda też się do tego nie rwali, zaproponował Gomułka, ale wzięli z dobrodziejstwem inwentarza. W inwentarzu przyjęli też po trosze rolę klakierów socjalizmu. Tak to działało: jesteś posłem – głośno chwalisz dokonania socjalizmu, nawet jeśli po cichu możesz robić rzeczy pożyteczne.
Oczywiście, podkreśla Graczyk, roli „Tygodnika" da się sprowadzić do listka figowego, ale taki był na pewno zamysł komunistów. Jaki był więc stopień uwikłania w relacje z SB?
A potem, kiedy ludzie Tygodnika zdecydowali się wyjść z Sejmu i wyrwać z tego układu, przestać legitymizować system, trzech poważnych redaktorów z kierownictwa redakcji zostaje zarejestrowanych jako tajni współpracownicy SB. Stefan Wilkanowicz jako TW Trybun w 1974. Marek Skwarnicki jako „Seneka" w 1976, a Mieczysław Pszon w tym samym roku jako „Szary". Wszyscy byli TW do końca, do 1989 roku. Tylko Halinę Bortnowską zarejestrowano jako kontakt operacyjny w 1973, a wyrejestrowano w 1981 roku z powodu odmowy dalszej współpracy.
Czy miało to wpływ na linię redakcyjną "Tygodnika"? Graczyk odpowiada, że raczej nie. Ale to nie znaczy równocześnie, że nie ma sprawy.
Torański pyta: Pan też był przeciwnikiem lustracji. Kiedy Pan zmienił ten pogląd?
Graczyk odpowiada:
Doszedłem do tego ewolucyjnie. Dam przykład. W 1990 roku, jak Kozłowski został podsekretarzem stanu, a potem ministrem, czasem wpadał do Tygodnika i tłumaczył nam, że gdyby otworzyć archiwa SB, to tylko ludzkie nieszczęścia się pogłębią. Że tam są niemal wyłącznie przypadki takie, jak biednej, samotnej matki, która zaszantażowana obyczajowo zgodziła się na współpracę, ale potem nie donosiła. Dlatego, mówił, trzeba archiwa spalić, bo są świadectwem kurewstwa systemu, ale w gruncie rzeczy niczego nie wyjaśniają.
Nie wiem dzisiaj, dlaczego myśmy mu wtedy uwierzyli – przecież to było tłumaczenie nonsensowne. Przez kilka lat, będąc młody i głupi, wierzyłem, że właśnie tak to jest.
Aliści, jak się ta lustracja zaczęła, krok po kroku, kazus po kazusie okazywało się, że wielu obwinionych o tajną współpracę - za którymi Adam Michnik czy Helena Łuczywo kładli się, niczym Rejtan, zaklinając, że są niewinni - okazywało się jednak współpracownikami bezpieki. Powoli uświadamiałem sobie, że padłem ofiarą jakiejś potwornej ściemy Kozłowskiego i Michnika. Zrozumiałem, że nie jest prawdą, co mówili o tych dokumentach, że są w nich jedynie kłamstwa, albo przypadki tych zaszantażowanych panien z dzieckiem. Po latach zajrzałem do nich i upewniłem się, że są ważnym źródłem historycznym.
I jeszcze jedna, bardzo ważna deklaracja autora "Ceny przetrwania":
Argument o tym, że skoro siedział w celi śmierci, to potem nie współpracował, nie jest zbyt mądry. Tak właśnie mówił redaktor naczelny „Gazety Wyborczej" w obronie np. Roberta Mroziewicza: „ja, Adam Michnik narażałem się z tym gościem w podziemiu i cierpiałem. Mówicie, skurwysyny, że donosił? A ja wam mówię, że nie donosił! Nie wierzcie żadnym esbeckim papierom". Przekonałem się, że bohaterska przeszłość nie chroni człowieka przed wszelkimi pokusami na przyszłość. Jerzy Braun, legenda podziemia, był heroiczny w stalinowskim więzieniu, a po wyjściu, w czasach Gomułki poszedł na współpracę. Więc tu nie ma takiego mechanizmu immunizownia, to tak nie działa.
Powtórzmy: "bohaterska przeszłość nie chroni człowieka przed wszelkimi pokusami na przyszłość".
Warto zapamiętać.
kam, źródło: www.sdp.pl
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/110369-graczyk-o-zmianie-nastawienia-do-lustracji-powoli-uswiadamialem-sobie-ze-padlem-ofiara-jakiejs-potwornej-sciemy-kozlowskiego-i-michnika
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.