Ks. Isakowicz-Zaleski o książce „SB wobec Tygodnika Powszechnego": „Te fakty po prostu trzeba było ujawnić"

W wywiadzie dla portalu Fronda.pl ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski odnosi się do zarzutów pod adresem najnowszej książki Romana Graczyka pt. „Cena przetrwania? SB wobec Tygodnika Powszechnego".

Na antenie TOK FM wieloletni redaktor „Tygodnika Powszechnego" Krzysztof Kozłowski zaatakował Romana Graczyka i ostro skrytykował jego książkę stwierdzając, że autor nie przedstawia konkretnych dowodów na współpracę środowiska „Tygodnika Powszechnego" z SB, a spekuluje na podstawie „kwitów z knajpy".

Pojęcie współpraca jest tak elastyczne u Romana Graczyka jak guma. (...) Nie ma śladu, donosu, podpisu, deklaracji, nic. On [Graczyk - red.] ma w ręku kwity z funduszu operacyjnego. Czyli wydatki w kawiarni czy w knajpie w czasie rozmów. I analizuje: co oznacza, że obiad ze Skwarnickim kosztował 123 złote? Że Skwarnicki zjadł kawałek indyka, wypił jedna wódkę i herbatę. A to świadczy, że Skwarnicki był wysoko oceniony jako współpracownik, bo mu zafundowali kawałek indyka i jedną wódkę. I w ten sposób się bawimy. W kwity z knajpy! - mówił kilka dni temu na antenie TOK FM Krzysztof Kozłowski.

Ze stwierdzeniem redaktora „Tygodnika Powszechnego" stanowczo nie zgadza się ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski, który zwraca uwagę, że nie można sprowadzać dyskusji do „kwitów z knajpy" podczas, gdy Roman Graczyk powołuje się na dokumenty Instytutu Pamięci Narodowej.

Właśnie skończyłem ją czytać. Nie zgadzam się z tym stwierdzeniem Krzysztofa Kozłowskiego. To nie są kwity, tylko dokumenty, które znajdują się w Instytucie Pamięci Narodowej, o których, według mnie, pan Kozłowski wiedział od dwudziestu lat, bo sam był ministrem spraw wewnętrznych w rządzie Tadeusza Mazowieckiego. Problem polega na tym, że przez 20 lat nie chciano nic z tym zrobić, nie przeprowadzono lustracji, jak w Niemczech. Krzysztof Kozłowski powinien mieć pretensje sam do siebie, że przez tyle lat nic z tym nie zrobiono. (...) Nie rozumiem tego zarzutu Kozłowskiego. Jeśli te osoby były zarejestrowane przez SB i powtarza się to w wielu dokumentach, to na jakiej podstawie stwierdza on, że to snucie wątpliwości? Mam duże zastrzeżenia co do postawy Kozłowskiego wobec tej sprawy. W wywiadzie udzielonym dziennikowi „Polska The Times" stwierdził na przykład, że się Graczykowi „odwinie". Niby dlaczego? - zastanawia się w rozmowie z portalem Fronda.pl ks. Isakowicz-Zaleski.

Ponadto duchowny zauważa, że w swojej książce Roman Graczyk łamie tabu, którym było środowisko osób uchodzących w Krakowie za „nietykalne".

Graczyk pisał o osobach, które w krakowskim środowisku uchodzą za nietykalne. Idealny przykład to Halina Bortnowska, o której sam wcześniej pisałem. Ona uważa się za ogromny autorytet moralny, sama niesłychanie atakowała lustrację, a tu nagle okazuje się, że sama ma wątpliwą przeszłość. - tłumaczy ks. Isakowicz-Zaleski.

Ponadto ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski ostro krytykuje wydawnictwo „Znak", które nie chciało wydać książki Romana Graczyka. Duchowny stwierdza, że prezes wydawnictwa „Znak" Henryk Woźniakowski wystraszył się tej książki i zastosował zasadę „po pierwsze koledzy".

To oczywiście polityka Henryka Woźniakowskiego, który przestraszył się książki Graczyka. To dotyczy jego środowiska i zastosował zasadę „po pierwsze: koledzy". Chodziło o to, by zachować ich dobre samopoczucie – w tej sprawie nie miał odwagi wydać tej książki, choć Graczyk zaczął ją pisać na prośbę redaktora naczelnego „TP", ks. Adama Bonieckiego. To stary mechanizm – jeśli książka dotyczy osób, których nie znają, to nie boją się publikować książek o nich, natomiast o znajomych – jest już trudniej. Ten sam mechanizm zadziałał podczas lustracji w Kościele krakowskim. Dopóki nie pojawiły się w tym kontekście nazwiska z otoczenia kard. Stanisława Dziwisza, to wydawało się, że lustracja jest do przeprowadzenia. Gdy okazało się, że dotyczy ona kolegów kardynała, to on momentalnie się wycofał. - tłumaczy ks. Isakowicz-Zaleski.

Autor książki „Księża wobec bezpieki" zwraca także uwagę, że „cena przetrwania", jaką środowisko „Tygodnika Powszechnego" płaciło w latach PRL, była swego rodzaju kontraktem pozwalającym na dalsze funkcjonowanie.

Histeryczna reakcja Krzysztofa Kozłowskiego, który był zastępcą redaktora naczelnego „TP", wynika z tego, że ktoś wreszcie powiedział bardzo wyraźnie, że „TP" nie tylko płacił tę cenę, ale zgadzał się na jej płacenie. To był swoisty kontrakt – wy nam pozwalacie wydawać pismo, a w zamian my spełniamy pewną rolę. Kozłowski broni pewnego mitu „Tygodnika Powszechnego". Wielu głównych redaktorów „TP" to dziś zaciekli przeciwnicy lustracji. Wspomniana Halina Bortnowska, Józefa Hennelowa bez przerwy atakują IPN. Zdają sobie sprawę z tego, że kwerenda w archiwach nie wypada dla ich środowiska korzystnie. - oświadcza ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski.

Źródło: Fronda.pl
pedro

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych