Po co nam historia? To pójdźmy dalej - po co nam w ogóle szkoła? Polemika Piotra Zaremby z Tomaszem Kontkiem

Bitwa pod Kłuszynem, 4 lipca 1610 r.
Bitwa pod Kłuszynem, 4 lipca 1610 r.

"Pytanie "po co nam historia?" jest znacznie mniej interesujące, niż "co się teraz nosi?". Obrońcy tradycyjnych lekcji historii, choć może tego jeszcze nie wiedzą, już dawno przegrali"

- pisze Tomasz Kontek, publicysta "Faktu", a od tego tygodnia autor własnej kolumny "Ważny jest kontek(s)t.

Zmartwił mnie ten tekst, Nie dlatego, że mój kolega z NZS, niegdyś bliski współpracownik Grzegorza Schetyny i wyraźny sympatyk PO, ze mną polemizuje, bardzo zresztą łagodnie. Dlatego, że nie ma nic smutniejszego niż elita proponująca nam proces swoistej samolikwidacji. "Bo cały świat, bo popkultura, bo wszyscy ludzie..."

Kontek zajął się głośnym sporem o historię w szkołach:

"Znalazłem portal, na którym uczniowie pomagają sobie odrabiać lekcje. Wpisują mianowicie, jakie zadanie domowe dostali od nauczycieli i oczekują, że ktoś za nich to zrobi. "Proszę to na jutro z góry bardzo dziękuje mam takie pytanie napisać po co się historii uczymy, wiem że głupie ale cóż to wybiera nauczyciel proszę o POMOC. Pytanie może i głupie, ale jakże aktualne. Po co uczymy się historii?

Na początku roku szkolnego Piotr Zaremba wzywał w liście do prezydenta, by ten zainicjował dyskusję na ten temat. Publicysta pisał - jak historyk do historyka - że to przedmiot szczególny, ważny dla wychowania patriotycznego i obywatelskiego. Czy "natalia12", jej rodzice, a w końcu jej nauczyciel historii też tak uważają? Czy warto ich w ogóle pytać o zdanie?

Ministerstwo edukacji spiera się od dłuższego czasu z licznym gronem profesorów, ale robi swoje. Ogranicza powtarzany na każdym etapie edukacji kurs chronologicznie podawanej wiedzy o naszej przeszłości, na rzecz grupowania najważniejszych zagadnień w interdyscyplinarne bloki. Bo ważne jest nie to, ile lekcji historii jest w szkole, ale jak jej się uczy.

2. Nie ma chyba nic nudniejszego nad wkuwanie dat wydarzeń, których sensu nie rozumiemy. Niegdyś studencka zasada 4Z, czyli zakuj, zdaj, zapomnij, zapij, trafiła już do podstawówek (łącznie z czwartym "z").

Zaremba przytacza argumenty rzeczników reformy: szkoły są coraz bardziej masowe, nie sposób uczyć bez końca wszystkiego. Twierdzę, że to bardziej prawdziwe, niż żale niezwykle szanowanych zresztą przeze mnie osób nad tym, że "na pierwszej klasie liceum ma się kończyć systematyczny wykład historii dla ogromnej większości polskich uczniów" (z listu przypomnianego w "Rzeczpospolitej" przez prof. Andrzeja Nowaka podpisanego w styczniu 2009 roku przez stu profesorów historii i kultury polskiej). A kto teraz jeszcze rozumie "systematyczny wykład"? Świat naprawdę się zmienił i informacje, które atakują zewsząd uczniów, mają na nich znacznie większy wpływ, niż lekcje. Czy nauczyciele są do tego przygotowani? Wątpię.

3. Też jestem absolwentem historii. Pamiętam, w jaki sposób uniwersytet przygotowywał mnie, bym mógł nauczać w szkole. Czy coś od tego czasu się zmieniło, choć minęło przeszło 20 lat? Wokół nas - wszystko. W uniwersyteckim szkoleniu nauczycieli - niewiele czy wręcz nic. Może by tak więc profesura, która broni własnego dorobku, swój zapał skierowała nie przeciwko MEN, ale właśnie na własne podwórko? Zresztą, nie musi... Historii zawsze uczyli się tylko ci, których zainteresował serial o pancernych albo dom rodzinny. Teraz seriali historycznych brakuje (a nawet "historycznych"). Obywateli kształtuje zupełnie inne środowisko. Profesura MTV nie podbije. Chyba, że przebierze się w modne ciuchy".

Kontek budując wizję jakiegoś wielkiego grona zapatrzonych w swoje racje profesorów, rzucających kłody pod nogi MEN-owi,  nie  opisuje realnych faktów. Niestety, większość profesury, także z wydziałów historycznych, zachowuje się w tym konflikcie biernie. Cytowany przez publicystę list grupy dobrej woli zgromadzonej przez profesora Andrzeja Nowaka to jedyny większy przejaw oporu wobec innowacji polegającej na redukowaniu lekcji historii. Pod listem są podpisane głośne nazwiska, ale całkowicie bezbronne w tym sporze, bo ignorowane. Wiadomo, wrogowie nieubłaganego postępu...

Nie jest prawdą, że ci profesorowie mówili kiedykolwiek: wszystko albo nic. Byli gotowi dyskutować choćby o wspomnianych przez Kontka interdyscyplinarnych blokach w drugiej i trzeciej klasie liceum wskazując, że ten konkretny program jest pusty, sprzeczny z tym co dla nich pozostaje ciągle ważne: z obywatelską i patriotyczną funkcją nauczania historii. Ja rozumiem, że natalia12  tego może nie rozumieć. Ale dlaczego nie rozumie Kontek? ?

Czy z jego tekstu per saldo nie wynika, że w świecie bombardujących nas zewsząd informacji historii nie ma w ogóle po co uczyć? Ale w takim razie, czy jest po co uczyć polskiego, skoro młodzi ludzie radzą sobie przy pomocy rozprawek z internetu? A przedmiotów ścisłych? Wszak świat powinniśmy poznawać z kanałów tematycznych telewizji. Po co nam szkoła?

Skoro tak, niech jednak autor postawi swoją ciągle jeszcze dość obrazoburczą tezę wprost, a nie podsuwa rozwiązanie połowiczne: szkoła ma istnieć, ale upokorzona, odarta z godności, opisywana jako zawalidroga, zestawiana z MTV, wikipedią i czym tam jeszcze. Nieustannie podcinana i podgryzana. Tym podcinaniem i podgryzaniem już u początków zniechęcamy młodych ludzi do instytucji. Uczymy pogardy, oszustwa, braku lojalności - także wobec przyszłego miejsca pracy, także wobec państwa. Młodzi ludzie nigdy zanadto szkoły nie lubili, ale konieczność przejścia przez nią uczyła ich pogodzenia się ze światem.  Powiedzenie im od początku: jesteście fajni ze swoją niedojrzałością, nieumiejętnością porządkowania i kojarzenia, wreszcie zwykłą ignorancją, to instytucja ma się naginać do was a nie wy do niej, jest najkoszmarniejszym błędem pedagogicznym, jaki można sobie wyobrazić.

Jak widać, nie zajmuję się nawet samą historią, a racjami, które przemawiają za tradycyjną (w miarę, bo każda instytucja się zmienia) szkołą. Ja rzeczywiście uznałem za częściowo logiczne argumenty minister Hall, która chce redukować programy nauczania, bo powołuje się ona na coraz większą masowość szkoły. Skoro 70 procent młodzieży ma zdawać maturę, trzeba obniżać poprzeczkę.

Natomiast w rozważaniach Kontka widzę sprzeczność. Bo skoro szkoła jest tak kompletnie niepotrzebna, to może jej nie upowszechniać? Może nie zaganiać do niej tych 70 procent. Bo i po co? Aby przekazać minimum wiedzy? Ależ zaufajmy internetowi i National Geographic. W celach wychowawczych? Ależ nie można ich broń Boże wychowywać. Sami wiedzą lepiej. To znaczy nie wiedzą, ale właśnie bardzo dobrze, że nie wiedzą. Na przykład tego po co im historia.

Pamiętam jak kilka lat temu "Gazeta Wyborcza" przedstawiała jako prawie wzór do naśladowania dziewczynę, która oznajmiła, nie może nic wiedzieć o "Solidarności", bo to jak wiedza o wojach Chrobrego. Tradycyjne społeczeństwo, niekoniecznie tylko prawicowe, przedwojenni socjaliści także, skrytykowałoby ją za nieuctwo.

Miało być o historii. A było o fundamentalnej różnicy, jaka dzieli konserwatystów i umiarkowanych od liberałów, a tak naprawdę chyba wręcz od lewaków. Tomasza Kontka do tej drugiej grupy nie zaliczałem. Teraz już nie wiem.

 

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Autor

Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych