Skwieciński: być grzecznym i wierzyć USA. "Nasi politycy mają ostrą tendencję do mylenie efektów negocjacji z ustnymi obietnicami"

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Rys. Rafał Zawistowski
Rys. Rafał Zawistowski

Wawrzyniec Smoczyński opisał w "Polityce" relacje polsko-amerykańskie na podstawie - przede wszystkim - Wikileaks. Jest to lektura przygnębiająca.

Przygnębiająca nie tylko dlatego, że zawiera wiele relacji ilustrujących  tezę, iż rządzący naszym krajem (z Platformy - przede wszystkim tego  okresu dotyczy bowiem artykuł) traktują superważne sprawy międzynarodowe  i obronne (meandry starań o zainstalowanie w Polsce rakiet Patriot) co najmniej w równym stopniu jako kwestie ważne same w sobie, jak i jako elementy frontu  wewnątrzpolskiego (czy odniesiemy sukces, który będzie można wykorzystać  przeciw PiS, czy nie?).

W rozmowie z podsekretarz stanu Ellen Tauscher minister Klich odwołuje  się do wewnątrzpolskiej wojny wręcz wprost, otwartym tekstem. Jego zdaniem najwyraźniej uświadomienie Amerykanom faktu, że decyzja o  uzbrojeniu znajdujących się w Polsce rakiet Patriot mogłaby pomóc PO w  walce z PiS może być dla administracji Obamy znaczącym argumentem...

Oczywiście okazuje się, że nie jest żadnym argumentem - Amerykanka  chłodno przypomina Klichowi o konieczności realizmu, w efekcie Klich wita później w Morągu puste wyrzutnie. Epizod ten jak w soczewce pokazuje jednak, w jakim stopniu Polacy  skoncentrowani są na samych sobie. Jak bardzo wydaje im się, że Polska -  i wewnątrzpolski konflikt - są centrum świata, są istotne również dla  największych światowych graczy. To smutne, ale przyznam że dla mnie nie  najbardziej smutne.

Bo gdyby rządzili nami cyniczni macherzy, myślący  przede wszystkim o własnym partyjnym sukcesie, z zimną krwią prowadzący politykę międzynarodową z myślą przede wszystkim o tym sukcesie właśnie - to byłoby niedobrze, ale nie najgorzej. Bo cynizm sam w sobie nie wyklucza jeszcze prowadzenia polityki efektywnej, a wręcz może temu sprzyjać. Bo interes partyjny PO  sam w sobie wcale nie musi być sprzeczny z interesem Polski. W omawianych przypadkach był wręcz z nim zbieżny - bo zabiegi o  amerykańską obecność wojskową są dla naszego kraju korzystne.

Liczy się to, co zapisane

Gorsze jest coś innego. Z artykułu Smoczyńskiego aż bucha naiwność polskich polityków. Polityków, którzy nie chcą dostrzec faktów dla nich  niekorzystnych. Można wręcz odnieść wrażenie, jakby twórcy polskiej polityki zagranicznej i obronnej zatykali uszy, kiedy słyszą, że wielki  sojusznik ma plany inne, niż wymarzono sobie nad Wisłą.

Charakterystyczny jest pod tym względem - znów - passus dotyczący  Patriotów. Amerykanie nigdy nie zobowiązali się do tego, żeby wysłana do naszego kraju bateria była zdolna do działań bojowych. Polscy politycy  sprawiali wrażenie, że tak bardzo tego nie chcą usłyszeć, że aż nie słyszą. Co wymusiło na amerykańskiej dyplomacji solidną i długotrwałą  pracę uświadamiającą. "Po kilku miesiącach dyskusji sądzimy, że Polacy rozumieją teraz, że bateria nie będzie w pełni sprawna" - ocierając pot  z czoła pisze w lutym 2009 roku ambasador Victor Ashe.

Po lekturze tekstu Smoczyńskiego ewidentne jest, że nasi politycy mają  ostrą tendencję do mylenie efektów negocjacji, czyli tego co zostało na  ich koniec zapisane, z ustnymi obietnicami. Co więcej - nie tylko z  ustnymi obietnicami, ale wręcz - z ustnymi aluzjami. A chyba nawet po prostu z atmosferą rozmów.

Piszę "politycy", bo nie tylko platformersi miewają u nas ten problem.  Daleko nie szukając - prezydent Lech Kaczyński w czasie szczytu lizbońskiego bardzo się zdziwił, kiedy wynegocjował coś od Merkel i  Sarkozego, ale tylko ustnie, a potem partnerzy zaczęli się ociągać z  przyznaniem, że tak było. Ale w wypadku rządzących obecnie jest to szczególnie znaczące. Bo przecież od PiS-u miała ich odróżniać podobno i  kompetencja, i realizm (w odróżnieniu od prawdziwej czy rzekomej "pisowskiej megalomanii"), i skuteczność. A tu się okazuje, że  skuteczność jest dyskusyjna, a i z realizmem miewają kłopoty na  podstawowym poziomie.

Nic nie chcieć?

Ale w tekście Smoczyńskiego zasmuca jeszcze coś innego. Bo autor nie  ogranicza się do zarejestrowania przejawów naiwności i chciejstwa rządzących Polska polityków. Sam podsumowuje sytuację. Czyni to w  sposób, którego nie jestem w stanie zaakceptować.

- "Głównym źródłem polskich rozczarowań w stosunkach z Ameryką jest  założenie, że sojusz to transakcja "coś za coś" - pisze Smoczyński.

- "Wszyscy przywódcy ostatniej dekady jeździli do Waszyngtonu z zamiarem  dobicia targu: jedni prosili o kontrakty naftowe za udział w wojnie w Iraku, inni domagali się Patriotów w zamiar za przyjęcie tarczy  antyrakietowej. Jedni negocjowali miękko, inni twardo, wszyscy obiecywali rezultaty, po czym wracali z pustymi rekami. Przez 10 lat  nikt nie powiedział politykom w Warszawie, że szanującemu się sojusznikowi nie wypada żebrać w Waszyngtonie, a stawianie żądań może  być aktem brawury. Nikt nie zauważył, że Ameryka targuje się tylko z dyktatorami, których poparcie musi sobie kupić. Z przyjaciółmi działa na  bazie zaufania, toteż gdy Polska nie dowierza gwarancjom bezpieczeństwa,  w oczach Amerykanów kwestionuje istotę sojuszu".

A więc - to chyba uprawniony sposób interpretacji tych słów - Smoczyński krytykuje rządzących polityków nie za to, że okazali się nieefektywni,  że mają skłonność do wishfull thinking. Jego zdaniem kompromituje ich nie  nieskuteczność działań, tylko to, że w ogóle zostały one podjęte.

Kompromituje ich to, że w ogóle próbowali zwiększyć polskie  bezpieczeństwo, silniej związać Amerykę z terenem naszego kraju. Jak rozumiem, według Smoczyńskiego honor nakazuje nam brać, co dają, nie  żądać więcej, i ślepo wierzyć że jakby przyszło co do czego, to Ameryka  nas obroni. Obroni, bo... bo tak nakazuje jej honor?

W oczach każdego chyba nie tylko eksperta, ale i kogokolwiek, wiedzącego  cokolwiek o realiach polityki międzynarodowej, manifestacja tego rodzaju  przeświadczenia brzmi cokolwiek naiwnie. A argument, jako Ameryka "targowała się" tylko z dyktatorami, bo z przyjaciółmi wszystko opiera  się na zaufaniu, jest wręcz rozbrajający. W oczach każdego, kto wie  cokolwiek choćby o relacjach między USA a ich zachodnioeuropejskimi  sojusznikami. Jak najbardziej demokratycznymi i jak najbardziej - używając tego słowa w kategoriach polityki realnej, a nie jakiegoś  wydumanego politycznego sentymentalizmu - będącymi przyjaciółmi Ameryki.

No bo gdzie pójdą?

Oczywiście - być może ciężar gatunkowy Polski, jej znaczenie są za małe  na to, by od Ameryki uzyskać cokolwiek. A totalny brak alternatywy, owocujący uświadamianym przez Waszyngton brakiem możliwości manewru  polskiej polityki ("z Polakami możemy się nie patyczkować, no bo gdzie  sobie od nas pójdą? Do Rosjan...?") jeszcze tę sytuację pogłębia.

Być może więc propozycja, żeby nie żądać niczego, bo i tak nic nie  uzyskamy, może być jakimś tematem do dyskusji. Choć ja osobiście z tym  się nie zgadzam. Choćby dlatego, że upór, przejawiany w sprawie tarczy  przez polski rząd, czujący w tej sprawie na plecach oddech opinii  publicznej, przyniósł w końcu propozycję wynagrodzenia nam braku  Patriotów po 2012 roku przez dyslokację do naszego kraju amerykańskich  myśliwców lub oddziału sił specjalnych - a to osiągnięcie może nie na miarę naszych oczekiwań, ale jednak realne.

Nawet gdyby przyjąć że i tak nam nic nie dadzą, więc nic nie  żądajmy, to taka konkluzja mogłaby być właściwa jako efekt myślenia  polityków. A zadaniem publicystów jest jednak coś innego. Mówiąc  górnolotnie - zadawanie pytań o prawdę i próbowanie ustalenia, gdzie ona  leży.

Gdyby więc Wawrzyniec Smoczyński formułował doktrynę dumnego, polskiego  milczenia w relacjach z wielkim sojusznikiem, nie wierząc w jej  obiektywną słuszność, tylko dlatego że uważa, iż i tak się w  Waszyngtonie nic nie ugra, to  będąc publicystą a nie politykiem powinien to napisać otwarcie.

Wydaje się jednak, że tak nie jest. Że Smoczyński naprawdę wierzy, iż  Polska nie powinna niczego domagać się, bo jest mała, a Ameryka -  wielka. Że trzeba zamknąć oczy i ufać Ameryce, bo to jest jakieś takie  państwo inne niż wszystkie, które zawsze i w każdych okolicznościach  dotrzymuje swoich zobowiązań. I dlatego, że przecież USA to Wielka  Zachodnia Demokracja, a my jesteśmy małym i podejrzanym o wsteczne i  niepostępowe skłonności kraikiem. I każdy głośniejszy ruch, każde  żądanie naraża nas na irytację i śmieszność. Irytację możnych tego świata, a śmieszność - we własnych oczach.

Smoczyński jest człowiekiem młodym. Warto to odnotować, bo tego rodzaju  podejście do spraw zagranicznych, oparte na zawierzeniu zachodnim partnerom, bezwarunkowej ufności i lojalności wobec nich i wierze, że  bycie grzecznym jest eleganckie i zawsze popłaca, było charakterystyczne  dla polskiej polityki lat 90. Zniknęło wraz z wielką przemianą lat dwutysięcznych, związaną skrótowo z hasłem IV Rzeczpospolitej.

Teraz wraca?

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Autor

Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych