Wawrzyniec Smoczyński opisał w "Polityce" relacje polsko-amerykańskie na podstawie - przede wszystkim - Wikileaks. Jest to lektura przygnębiająca.
Przygnębiająca nie tylko dlatego, że zawiera wiele relacji ilustrujących tezę, iż rządzący naszym krajem (z Platformy - przede wszystkim tego okresu dotyczy bowiem artykuł) traktują superważne sprawy międzynarodowe i obronne (meandry starań o zainstalowanie w Polsce rakiet Patriot) co najmniej w równym stopniu jako kwestie ważne same w sobie, jak i jako elementy frontu wewnątrzpolskiego (czy odniesiemy sukces, który będzie można wykorzystać przeciw PiS, czy nie?).
W rozmowie z podsekretarz stanu Ellen Tauscher minister Klich odwołuje się do wewnątrzpolskiej wojny wręcz wprost, otwartym tekstem. Jego zdaniem najwyraźniej uświadomienie Amerykanom faktu, że decyzja o uzbrojeniu znajdujących się w Polsce rakiet Patriot mogłaby pomóc PO w walce z PiS może być dla administracji Obamy znaczącym argumentem...
Oczywiście okazuje się, że nie jest żadnym argumentem - Amerykanka chłodno przypomina Klichowi o konieczności realizmu, w efekcie Klich wita później w Morągu puste wyrzutnie. Epizod ten jak w soczewce pokazuje jednak, w jakim stopniu Polacy skoncentrowani są na samych sobie. Jak bardzo wydaje im się, że Polska - i wewnątrzpolski konflikt - są centrum świata, są istotne również dla największych światowych graczy. To smutne, ale przyznam że dla mnie nie najbardziej smutne.
Bo gdyby rządzili nami cyniczni macherzy, myślący przede wszystkim o własnym partyjnym sukcesie, z zimną krwią prowadzący politykę międzynarodową z myślą przede wszystkim o tym sukcesie właśnie - to byłoby niedobrze, ale nie najgorzej. Bo cynizm sam w sobie nie wyklucza jeszcze prowadzenia polityki efektywnej, a wręcz może temu sprzyjać. Bo interes partyjny PO sam w sobie wcale nie musi być sprzeczny z interesem Polski. W omawianych przypadkach był wręcz z nim zbieżny - bo zabiegi o amerykańską obecność wojskową są dla naszego kraju korzystne.
Liczy się to, co zapisane
Gorsze jest coś innego. Z artykułu Smoczyńskiego aż bucha naiwność polskich polityków. Polityków, którzy nie chcą dostrzec faktów dla nich niekorzystnych. Można wręcz odnieść wrażenie, jakby twórcy polskiej polityki zagranicznej i obronnej zatykali uszy, kiedy słyszą, że wielki sojusznik ma plany inne, niż wymarzono sobie nad Wisłą.
Charakterystyczny jest pod tym względem - znów - passus dotyczący Patriotów. Amerykanie nigdy nie zobowiązali się do tego, żeby wysłana do naszego kraju bateria była zdolna do działań bojowych. Polscy politycy sprawiali wrażenie, że tak bardzo tego nie chcą usłyszeć, że aż nie słyszą. Co wymusiło na amerykańskiej dyplomacji solidną i długotrwałą pracę uświadamiającą. "Po kilku miesiącach dyskusji sądzimy, że Polacy rozumieją teraz, że bateria nie będzie w pełni sprawna" - ocierając pot z czoła pisze w lutym 2009 roku ambasador Victor Ashe.
Po lekturze tekstu Smoczyńskiego ewidentne jest, że nasi politycy mają ostrą tendencję do mylenie efektów negocjacji, czyli tego co zostało na ich koniec zapisane, z ustnymi obietnicami. Co więcej - nie tylko z ustnymi obietnicami, ale wręcz - z ustnymi aluzjami. A chyba nawet po prostu z atmosferą rozmów.
Piszę "politycy", bo nie tylko platformersi miewają u nas ten problem. Daleko nie szukając - prezydent Lech Kaczyński w czasie szczytu lizbońskiego bardzo się zdziwił, kiedy wynegocjował coś od Merkel i Sarkozego, ale tylko ustnie, a potem partnerzy zaczęli się ociągać z przyznaniem, że tak było. Ale w wypadku rządzących obecnie jest to szczególnie znaczące. Bo przecież od PiS-u miała ich odróżniać podobno i kompetencja, i realizm (w odróżnieniu od prawdziwej czy rzekomej "pisowskiej megalomanii"), i skuteczność. A tu się okazuje, że skuteczność jest dyskusyjna, a i z realizmem miewają kłopoty na podstawowym poziomie.
Nic nie chcieć?
Ale w tekście Smoczyńskiego zasmuca jeszcze coś innego. Bo autor nie ogranicza się do zarejestrowania przejawów naiwności i chciejstwa rządzących Polska polityków. Sam podsumowuje sytuację. Czyni to w sposób, którego nie jestem w stanie zaakceptować.
- "Głównym źródłem polskich rozczarowań w stosunkach z Ameryką jest założenie, że sojusz to transakcja "coś za coś" - pisze Smoczyński.
- "Wszyscy przywódcy ostatniej dekady jeździli do Waszyngtonu z zamiarem dobicia targu: jedni prosili o kontrakty naftowe za udział w wojnie w Iraku, inni domagali się Patriotów w zamiar za przyjęcie tarczy antyrakietowej. Jedni negocjowali miękko, inni twardo, wszyscy obiecywali rezultaty, po czym wracali z pustymi rekami. Przez 10 lat nikt nie powiedział politykom w Warszawie, że szanującemu się sojusznikowi nie wypada żebrać w Waszyngtonie, a stawianie żądań może być aktem brawury. Nikt nie zauważył, że Ameryka targuje się tylko z dyktatorami, których poparcie musi sobie kupić. Z przyjaciółmi działa na bazie zaufania, toteż gdy Polska nie dowierza gwarancjom bezpieczeństwa, w oczach Amerykanów kwestionuje istotę sojuszu".
A więc - to chyba uprawniony sposób interpretacji tych słów - Smoczyński krytykuje rządzących polityków nie za to, że okazali się nieefektywni, że mają skłonność do wishfull thinking. Jego zdaniem kompromituje ich nie nieskuteczność działań, tylko to, że w ogóle zostały one podjęte.
Kompromituje ich to, że w ogóle próbowali zwiększyć polskie bezpieczeństwo, silniej związać Amerykę z terenem naszego kraju. Jak rozumiem, według Smoczyńskiego honor nakazuje nam brać, co dają, nie żądać więcej, i ślepo wierzyć że jakby przyszło co do czego, to Ameryka nas obroni. Obroni, bo... bo tak nakazuje jej honor?
W oczach każdego chyba nie tylko eksperta, ale i kogokolwiek, wiedzącego cokolwiek o realiach polityki międzynarodowej, manifestacja tego rodzaju przeświadczenia brzmi cokolwiek naiwnie. A argument, jako Ameryka "targowała się" tylko z dyktatorami, bo z przyjaciółmi wszystko opiera się na zaufaniu, jest wręcz rozbrajający. W oczach każdego, kto wie cokolwiek choćby o relacjach między USA a ich zachodnioeuropejskimi sojusznikami. Jak najbardziej demokratycznymi i jak najbardziej - używając tego słowa w kategoriach polityki realnej, a nie jakiegoś wydumanego politycznego sentymentalizmu - będącymi przyjaciółmi Ameryki.
No bo gdzie pójdą?
Oczywiście - być może ciężar gatunkowy Polski, jej znaczenie są za małe na to, by od Ameryki uzyskać cokolwiek. A totalny brak alternatywy, owocujący uświadamianym przez Waszyngton brakiem możliwości manewru polskiej polityki ("z Polakami możemy się nie patyczkować, no bo gdzie sobie od nas pójdą? Do Rosjan...?") jeszcze tę sytuację pogłębia.
Być może więc propozycja, żeby nie żądać niczego, bo i tak nic nie uzyskamy, może być jakimś tematem do dyskusji. Choć ja osobiście z tym się nie zgadzam. Choćby dlatego, że upór, przejawiany w sprawie tarczy przez polski rząd, czujący w tej sprawie na plecach oddech opinii publicznej, przyniósł w końcu propozycję wynagrodzenia nam braku Patriotów po 2012 roku przez dyslokację do naszego kraju amerykańskich myśliwców lub oddziału sił specjalnych - a to osiągnięcie może nie na miarę naszych oczekiwań, ale jednak realne.
Nawet gdyby przyjąć że i tak nam nic nie dadzą, więc nic nie żądajmy, to taka konkluzja mogłaby być właściwa jako efekt myślenia polityków. A zadaniem publicystów jest jednak coś innego. Mówiąc górnolotnie - zadawanie pytań o prawdę i próbowanie ustalenia, gdzie ona leży.
Gdyby więc Wawrzyniec Smoczyński formułował doktrynę dumnego, polskiego milczenia w relacjach z wielkim sojusznikiem, nie wierząc w jej obiektywną słuszność, tylko dlatego że uważa, iż i tak się w Waszyngtonie nic nie ugra, to będąc publicystą a nie politykiem powinien to napisać otwarcie.
Wydaje się jednak, że tak nie jest. Że Smoczyński naprawdę wierzy, iż Polska nie powinna niczego domagać się, bo jest mała, a Ameryka - wielka. Że trzeba zamknąć oczy i ufać Ameryce, bo to jest jakieś takie państwo inne niż wszystkie, które zawsze i w każdych okolicznościach dotrzymuje swoich zobowiązań. I dlatego, że przecież USA to Wielka Zachodnia Demokracja, a my jesteśmy małym i podejrzanym o wsteczne i niepostępowe skłonności kraikiem. I każdy głośniejszy ruch, każde żądanie naraża nas na irytację i śmieszność. Irytację możnych tego świata, a śmieszność - we własnych oczach.
Smoczyński jest człowiekiem młodym. Warto to odnotować, bo tego rodzaju podejście do spraw zagranicznych, oparte na zawierzeniu zachodnim partnerom, bezwarunkowej ufności i lojalności wobec nich i wierze, że bycie grzecznym jest eleganckie i zawsze popłaca, było charakterystyczne dla polskiej polityki lat 90. Zniknęło wraz z wielką przemianą lat dwutysięcznych, związaną skrótowo z hasłem IV Rzeczpospolitej.
Teraz wraca?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/109958-skwiecinski-byc-grzecznym-i-wierzyc-usa-nasi-politycy-maja-ostra-tendencje-do-mylenie-efektow-negocjacji-z-ustnymi-obietnicami
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.