W weekendowym "Naszym Dzienniku" wywiad z Pawłem Solochem, byłym wiceszefem MSWiA w rządach Marcinkiewicza i Kaczyńskiego, a dziś ekspertem w Instytucie Sobieskiego.
O Smoleńsku powiedziano już bardzo dużo. A jednak uwagi Solocha warto zacytować, bo trafiają w samo sedno kontrowersji.
Maciej Maleńczuk, rockman, który ogłosił ostatnio: "Lubię Rosjan", pytał retorycznie, co właściwie miałaby zrobić ekipa Putina. Rzecz w tym, że ona zrobiła, co chciała i nie przeżywała, jak się zdaje rozterek. Pytanie, co zrobiła ekipa Tuska.
Soloch mówi bardzo prosto:
"Polityka rządu wobec Rosjan powinna być podporządkowana najważniejszemu zadaniu, jakim w obliczu tragedii smoleńskiej jest budowanie jedności i zgodnej postawy Polaków. Natomiast od początku działania władz wzbudzały podziały i nieufność, zabrakło w nich jednoznacznego zamanifestowania gotowości do wzięcia bezpośredniej odpowiedzialności ze strony przywódców państwa. Tymczasem na pierwszy plan wysunięto urzędników: prokuratorów, pana Edmunda Klicha, zamiast przywódców politycznych: premiera i ministrów. Nieufność pogłębiał fakt, że o wielu decyzjach opinia publiczna nie była informowana, inne podejmowane były w niewyjaśnionych do dzisiaj okolicznościach, jak chociażby sposób przyjęcia przez stronę polską konwencji chicagowskiej za podstawę do działań wyjaśniających przyczynę katastrofy.
- Rosjanie już w dniu katastrofy zamieścili w internecie dekret prezydenta Dmitrija Miedwiediewa, na mocy którego mianował on premiera Władimira Putina szefem rządowej komisji np. zbadania przyczyn katastrofy samolotu Tu-154, po czym tego samego dnia Putin wyznaczył skład komisji, formalnym aktem prawnym, który również został zamieszczony na stronach internetowych. Rosjanie jednoznacznie, w sposób formalny (przy tym łatwy do sprawdzenia) wskazali, kto z ich strony ponosi główną - polityczną odpowiedzialność za wyjaśnienie przyczyn katastrofy (prezydent i upoważniony przez niego premier).
Takich działań nie było widać ze strony polskiej. W obecnej sytuacji politycznej i dyskusji wokół raportu MAK dobrze by było, gdyby rząd opublikował wszystkie dokumenty (wszystkie, które nie są objęte klauzulą tajności), dotyczące zarówno okoliczności dwóch odrębnych wizyt premiera i prezydenta w Smoleńsku 7 i 10 kwietnia w Katyniu (w tym korespondencję pomiędzy ambasadą rosyjską a władzami polskimi) oraz działań rządu podjętych po katastrofie.
(...) Rosjanie, broniąc swoich interesów, pokazali jednocześnie, kto jest odpowiedzialny za rozwiązanie tej sprawy: Miedwiediew i Putin. Stronę polską reprezentował na początku płk Edmund Klich, wcześniej nieznany, poza wąskim kręgiem specjalistów związanych z lotnictwem. Zabrakło osobistego zaangażowania premiera, a nominacja ministra Jerzego Millera, jako szefa komisji, nastąpiła parę tygodni później. Jak w tej sytuacji miał się zachować Putin (niezależnie od jego rzeczywistych intencji), który już 10 kwietnia stanął na czele komisji badającej przyczyny katastrofy powołany do tego formalnym aktem, kiedy zobaczył, że premier i rząd polski wyznaczają do badania tej sprawy niższego rangą urzędnika? Już samo to mogło wywołać u Rosjan przekonanie o lekceważeniu całej sprawy ze strony polskiej. W ten sposób nasz rząd okazał się niezdolny do zamanifestowania - i to jest mój podstawowy zarzut wobec polskich władz - należytej powagi wobec tego, co się stało. Zabrakło ze strony polskiej jednoznacznego wyeksponowania tego głównego, odpowiedzialnego przywódcy państwa, który wobec niewątpliwej tragedii narodowej od samego początku umiałby powiedzieć: "To ja biorę odpowiedzialność za to, żeby ta sprawa została wyjaśniona".
Odnoszę wrażenie, że za mało jest takich spokojnych wypowiedzi, wyzbytych drastycznych porównań i pseudohistorycznych analogii, które trafiają do przekonanych, ale na reszcie robią wrażenie partyjnej propagandy. Przy tym Soloch nie ogranicza się do tematu samej katastrofy. Próbuje nam uświadomić, czego Polakom brakuje najbardziej: silnego, zdolnego wzbudzić respekt państwa:
"W jednym z wywiadów George Friedmann, autor futurystycznej książki "Następne 100 lat. Prognoza na XXI wiek", określił wizję przyszłej Euroazji i wskazywał na potencjalnie silną pozycję Polski. Polski dziennikarz, który z nim rozmawiał, wyraził wątpliwość co do naszych możliwości, mówiąc, że przecież jesteśmy bardzo słabi, wszyscy nas lekceważą, nie jesteśmy np. jak Izrael, który ma poparcie Ameryki np. Na to Friedmann zapytał: Co Polacy robią, aby byli poważniej traktowani? Czy budują np. silną armię? Czy są państwem zdolnym do prowadzenia asertywnej polityki, która w skrajnym przypadku wyraża się w gotowości i zdolności do prowadzenia w obronie własnej działań militarnych?
Proszę zwrócić uwagę, że w momencie, kiedy Francuzi sprzedali Rosjanom supernowoczesne okręty klasy Mistral (z lądowiskami dla helikopterów), które mogą służyć do desantu na takich wodach, jak Morze Bałtyckie, w parlamencie Szwecji wywołało to dyskusję o zagrożeniu, jakie stwarza to dla bezpieczeństwa kraju. Taka była reakcja państwa, które jest bezpieczniejsze od Polski pod każdym względem. Ze strony Polski poza désintéressement zgłoszonym przez prezydenta Komorowskiego podczas wizyty we Francji nie wywołało to żadnej poważnej dyskusji".
W ostatniej "Polityce" przeczytałem z kolei z zaciekawieniem, ale i rozbawieniem tekst Artura Domoslawskiego "Niewierzący patrzy na beatyfikację".
Tekst to bardzo charakterystyczny. Jego motto zostało wyeksponowane:
"Doświadczenie podpowiada, że wszelkie pytania wobec spuścizny Jana Pawła II będą potraktowane jako obrazoburstwo, zamach na Kościół, naród i ojczyznę".
Ale przecież sam Domosławski stawia takie pytania, i to bardzo brutalnie. Nad jego tekstem unosi się aura nonkonformizmu - przekonania, że już niedługo polskiego papieża nie będzie wolno krytykować, a tak naprawdę nie wolno tego i teraz. A przecież to artykuł w silnym i znaczącym tygodniku.
To samo pisze na te tematy "Newsweek", "Wprost" czy "Gazeta Wyborcza". Można by odnieść wrażenie, że Domoslawski uspokoiłby się dopiero wtedy, gdyby wszędzie ukazywały się takie same wypowiedzi jak jego. Dopóki tak nie jest, będzie traktowany jak "obrazoburca". Nie twierdzę, że nie wypowiada własnych poglądów. Ale to "obrazoburstwo" raczej popłaca.
A tekst robi wrażenie jednostronnego także przez dobór faktów. Domoslawski przedstawia Jana Pawła II jako skostniałego przedsoborowego starca pomijając starannie wszystkie te sytuacje, gdy był traktowany jako reformator (szerokie otwarcie na ekumenizm), albo występował jako sojusznik lewicy (radykalny pacyfizm, niechęć do kary śmierci, sceptyczny stosunek do wolnego rynku jako klucza do sukcesu itd.). Domosławski pisze:
"Na świecie bardzo różnie odbierano jego gesty polityczne. Było ukazanie się na balkonie pałacu La Moneda z Pinochetem. Serdeczności z Fidelem Castro - były też słowa wsparcia dla ich ofiar. Można powiedzieć, że ten absolutysta moralny jako polityk bywał relatywistą".
Dalej narzeka, że Jan Paweł II zabraniał politycznych zaangażowań księżom latynoamerykańskim zaangażowanym w teologię wyzwolenia, a nie zabraniał polskim - w antykomunizm. Czy rzeczywiście? Ostrożna taktyka prymasa Glempa sprowadzająca się do takiego zabraniania, przynajmniej częściowego, cieszyła się generalnym poparciem Jana Pawła II, nawet jeśli różnie rozkładali akcenty. Domosławski przypomina Pinocheta i Castro, były przecież także spotkania z Jaruzelskim. Rzeczywiście Jan Paweł II uprawiał dyplomację - we wszystkich kierunkach. Słusznie? Nie wiemy, co mówił dyktatorom w cztery oczy, nie wiemy na co miał wpływ. W każdym razie zarzucanie mu w tej dziedzinie jednostronności nie jest rzetelne.
Czy w Polsce nie można krytykować Jana Pawła II? Wkrótce po Jego śmierci spisałem i opublikowałem swój protokół rozbieżności ze zmarłym przestrzegając aby nie robić z niego kremówkowego poczciwca. Używając kryteriów Domoslawskiego przemawiałem raz z pozycji "lewicowych" (wątpliwości wobec problemu antykoncepcji), raz z "prawicowych (kara śmierci, zbyt definitywne odrzucenie wojny). Nikt mi ust nie zamykał. Ale podkreślałem mocno, że tam, gdzie dotykam istoty etyki katolickiej (antykoncepcja), nie czuję się na siłach aby zastępować nauczanie Kościoła. Mogę powiedzieć, że jest dla mnie zbyt trudne.
A Domosławski chce Kościół zastępować - własnym osądem. Po co, skoro jak pisze, jest niewierzący. Jest w tym jakiś głęboki brak logiki i problem z samym sobą. Tylko, czy problemami ze sobą trzeba się tak hałaśliwie chwalić. Traktując papieską beatyfikację jako punkt wyjścia. Do tej pory sądziłem, że traktowanie wszelkich zdarzeń i zjawisk jako okazji do przeżywania swojego "ja" to specjalność Cezarego Michalskiego. Jak widać nie tylko.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/109948-soloch-mowi-o-najwiekszym-bledzie-tuska-a-domoslawski-przestrzega-przed-kultem-jpii-weekendowy-przeglad-prasy-piotra-zaremby-2
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.