Schetyna górą w walce o przywództwo w PO

Czas bezpośrednio przed wyborami parlamentarnymi upływa w każdej partii na układaniu list wyborczych. Zwykle do ostatniej niemal chwili przed rejestracją list trwają nerwowe przepychanki o to, kto i na którym miejscu znajdzie się na liście kandydatów. Nową jakość zdaje się wprowadzać w tej sprawie Platforma Obywatelska. Ku zaskoczeniu wielu obserwatorów okazuje się, że na dziesięć miesięcy przed wyborami partia ta rozstrzyga o kształcie list wyborczych a przynajmniej o ich czołówkach – decydujących dla przyszłej reprezentacji PO w Sejmie. Politycy Platformy tłumaczą to różnie – zbliżającą się polską prezydencją w UE, która uniemożliwi premierowi zajmowanie się wyborami w drugiej części roku, potrzebą porządnego przygotowania się do wyborów czy też chęcią przecięcia wewnętrznych sporów i personalnych rywalizacji w partii.

Wszystko to, choć  brzmi bardzo przekonująco, to związek z rzeczywistością ma niewielki. W istocie jesteśmy bowiem świadkami realizacji blitzkriegu w wykonaniu Grzegorza Schetyny, który wydaje się odzyskiwać w Platformie pole, które utracił po wybuchu afery hazardowej. Marszałek Sejmu słusznie kalkuluje, że jego przyszłość i pozycja w Platformie zależeć będą od kształtu parlamentarnej reprezentacji tej partii. W obecnym Sejmie Schetyna ma w Klubie Poselskim PO niemałe wpływy dzięki czemu zdominował władze Klubu, a nawet był w stanie w spektakularny sposób upokorzyć faworyta Tuska – Sławomira Nowaka, który przepadł w wyborach do prezydium Klubu.

Utrzymanie przewagi nad Tuskiem w parlamentarnej frakcji Platformy jest więc dla Schetyny sprawą absolutnie najważniejszą i pierwszoplanową. Aby utrzymać status quo Marszałek Sejmu stał się rzecznikiem demokratycznego, a przede wszystkim oddolnego mechanizmu tworzenia list wyborczych. W tej sposób Schetyna gra na emocjach regionalnych liderów Platformy lansując się na gwaranta ich decydującego wpływu na kształt list wyborczych. Marszałek Sejmu nie wymagał przy tym, aby regionalni „baronowie" przechodzili na jego stronę, czy opowiadali się przeciwko premierowi. Oni po prostu sami stanęli po jego stronie, a przede wszystkim po stronie proponowanego przez niego mechanizmu tworzenia list, który chroni także ich interesy. W efekcie czołowe miejsca na listach wyborczych zajmą właśnie regionalni liderzy PO i obecni posłowie, a to pozwoli zachować Schetynie dominującą pozycję w przyszłym klubie parlamentarnym PO.

Sprawa ma pierwszorzędne znaczenie dla przyszłości Platformy Obywatelskiej i jej liderów. To od układu sił w wyłonionym w wyborach klubie PO zależeć będzie, czy Donald Tusk będzie mógł dyktować swojej partii dowolne sojusze i autorski skład Rady Ministrów, czy też będzie musiał się ze swoimi posłami liczyć i będzie musiał brać pod uwagę stanowisko innych liderów PO w tym przede wszystkim Grzegorza Schetyny.

Wszystko wskazuje na to, że dzięki realizacji misternego planu Schetyny walka o wpływy w Platformie została rozstrzygnięta jeszcze zanim na dobre się rozpoczęła. Donald Tusk w sposób całkowicie dla mnie niezrozumiały sprawę przespał. A przecież w PO od dawna to szef partii miał decydujący wpływ na kształt list. Donald Tusk miał więc wszystkie instrumenty i dobre preteksty – jak choćby promowanie kobiet, umieszczanie na listach ekspertów i ministrów – aby stworzyć takie listy, które pozwolą mu działać po wyborach bez liczenia się z parlamentarnym zapleczem i ze Schetyną.

Dał się jednak Schetynie przechytrzyć i ograć. Zajęty reportem MAK, reformą systemu emerytalnego czy przygotowaniami do polskiej prezydencji w Unii Europejskiej zaniedbał sprawy partyjne, z czego Marszałek Sejmu skorzystał doskonale doprowadzając sprawy tworzenia list wyborczych PO do takiego stanu, z którego nie ma już powrotu.

Świetna zagrywka Grzegorza Schetyny jest faktem. Nie mogę jednak wyjść ze zdumienia jak tak doświadczony polityk jak Donald Tusk mógł nie przewidzieć tego ruchu i zlekceważyć tak poważnego przeciwnika? Jak mógł się dać tak podejść i pokonać?

Niezależnie od odpowiedzi na te pytania sytuacja wewnętrzna w Platformie staje się coraz bardziej jasna. Grzegorz Schetyna triumfuje, a Donald Tusk na własne życzenie pozbawił się instrumentu walki o dominację w swojej partii.

Lubujący się w bokserskim języku i porównaniach premier znalazł się w sytuacji starego mistrza, który nie bacząc na to, że wybił już gong oznajmujący rozpoczęcie walki wciąż pozdrawia jeszcze wiwatującą widownię i otrzymuje celną serię ciosów, które rozstrzygają pojedynek i pogrążają „mistrza" zanim zdążył skrzyżować rękawice.

 

 

 

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych