Prof. Krasnodębski: "Car musi być okrutny wobec mu podległych, musi ich upokarzać, gdyż w ten sposób potwierdza swoją władzę"

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Premier podczas słynnej konferencji prasowej poświęconej raportowi MAK, PAP
Premier podczas słynnej konferencji prasowej poświęconej raportowi MAK, PAP

Na co w zasadzie liczył Donald Tusk, tak długo i cierpliwie czekając na raport MAK oraz wynik pracy komisji Putina?  - zastanawia się na łamach "Rzeczpospolitej" prof. Zdzisław Krasnodębski.

Zdaniem socjologa, "Tusk „przedraportowy" i Tusk „poraportowy" mówią o Rosji i prowadzonym przez nią śledztwie tak różne rzeczy, że kolejny raz pojawia się pytanie, czy nie mamy do czynienia z poważnym i chronicznym przypadkiem rozszczepienia jaźni". Dla uwidocznienia tego stwierdzenia profesor przypomina stosowne wypowiedzi "Tuska przedraportowego":

„Przedraportowy" Tusk twierdził, że „nie było w historii dużych katastrof lotniczych postępowania tak transparentnego". W czasie konferencji prasowej 29 kwietnia 2010 r. zapewniał, że Rosji można ufać. Jak donosiła wówczas „Rzeczpospolita", „Premier przekonywał, że Rosjanie niczego przed nami nie ukrywają. – Nie mamy powodów sądzić, by po stronie rosyjskiej były próby zaciemniania śledztwa – zaznaczył".

Tusk, zauważa prof. Krasnodębski, podtrzymywał tezę o świetnej współpracy z Rosją także wówczas, gdy media alarmowały o licznych nieprawidłowościach. I czynił tak aż do finału w postaci raportu MAK:

I wtedy nagle dowiedzieliśmy się od premiera RP, że po stronie rosyjskiej są ludzie, którym zależy na ukryciu prawdy, i że Rosja się nie zmieniła.

Prof. Krasnodębski pyta w związku z tym:

Dlaczego Tusk nie trzymał się początkowej strategii i nie przyłączył się do opinii Bronisława Komorowskiego, że sprawa jest istotnie „arcyboleśnie prosta"? Mógłby przecież liczyć na lojalność znacznej części społeczeństwa, które chce wierzyć, że winnymi katastrofy mogą być tylko Lech Kaczyński i generał Błasik, przymuszający pilotów do lądowania, oraz na wsparcie elity, na czele z Andrzejem Wajdą i Danielem Olbrychskim, bo nie tylko Rosja się nie zmieniła, ale oni także.

I odpowiada:

Wydaje się, że Tusk liczył, iż Rosjanie pójdą na jakiś podział odpowiedzialności, że rozłoży się ona, jeśli nie „fifty-fifty", to przynajmniej „eighty-twenty" lub „ninety-ten". Wówczas jeszcze raz opromieniony nimbem męża stanu mógłby przystąpić do rozdystrybuowania polskiego udziału w winie – na pilotów, na generała Błasika, na prezydenta Kaczyńskiego itd.

Tymczasem, zauważa socjolog, Rosjanie nie poszli na żadne ustępstwo, "i nic nie wskazuje na to, by mogło się to zmienić". Ich motywy wydają się jeszcze mniej zrozumiałe niż racjonalna w gruncie rzeczy kalkulacja polskiego premiera. Rząd Tuska prowadzi politykę więcej niż przyjazną wobec Rosji. Dlaczego mieliby go osłabiać, i to w roku wyborczym? Dlaczego obeszli się z nim tak okrutnie?

No właśnie, dlaczego?

Odmowę uwzględnienia choćby w minimalnym stopniu błędów rosyjskich można tłumaczyć nadmiarem dumy narodowej, której nie dostaje Polakom. Innym wytłumaczeniem byłaby zasada obrony i krycia swoich – w tym akurat obóz rządzący w Polsce może się z nimi równać. Inną możliwą hipotezą jest to, że zaostrzanie podziału w Polsce jest im na rękę – im więcej konfliktów w naszym kraju, tym łatwiej będzie wzmacniać tu swoje wpływy. Można też tłumaczyć to postępowanie starorosyjską tradycją. Car musi być okrutny wobec mu podległych, musi ich upokarzać, gdyż w ten sposób potwierdza swoją władzę.

Zdaniem socjologa, "Donald Tusk przyzwyczajony do podległości w zachodnim stylu, gdzie suzeren dba o swego lennika, nagradzając go, wzmacniając i chroniąc, popełnił błąd, którego zapewne by nie popełnił, gdyby pochodził nie z Kaszub, tylko z Kongresówki, lub przynajmniej lepiej uważał na wykładach z historii o roli feudalizmu w rozwoju cywilizacji europejskiej".

Rosja mogłaby pozostawić przy życiu Litwinienkę, mogłaby wypuścić Chodorkowskiego, ale wielkoduszność byłaby oznaką słabości. Także wielkoduszność wobec Tuska, nawet po „hołdzie smoleńskim".

Co  ważne, "poniżając polskiego premiera, można po raz kolejny po 10 kwietnia pokazać innym krajom w regionie bezsilność Rzeczypospolitej mimo jej członkostwa w UE i NATO".

Polska, kraj, który jeszcze parę lat temu konkurował z Rosją o wpływy na Ukrainie, na Kaukazie i w innych państwach postsowieckiej Europy Wschodniej, dzisiaj musi pokornie znosić kolejne ciosy i niedługo może się znaleźć w sytuacji podobnej do ukraińskiej.

Ciekawa jest też analiża wystąpienia Donalda Tuska w Sejmie w sprawie raportu MAK:

W sejmowym przemówieniu jeszcze raz potwierdził podstawową zasadę swej filozofii rządzenia – że wszystko da się wykreować słowem. Znaczna część Polaków była skłonna dotąd wierzyć mu w owo, jakże zmienne słowo, którym autopoetycznie pobudza się premier.

Z początku wydawało się, że w tym zafascynowaniu chodzi tylko o zamiłowanie do rozrywki, że wyborcy traktują PO jak jeszcze jeden „Taniec z gwiazdami", jak dobry show, a ten, jak wiadomo, „must go on". Ale niestety chodzi o coś poważniejszego – o kult, o religię w Durkheimowskim sensie. Wiara znacznej części Polaków w słowa Tuska i jego ministrów nie jest mniejsza i nie ma innego charakteru niż wiara klanu aborygenów w to, że pochodzą od kangura.

Niestety, Rosjanie wyznają inny kult - kończy swój tekst prof. Krasnodębski.

 

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Autor

Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych