Rząd Tuska marginalizuje historię w szkołach. Takie są fakty. "Warto wiedzieć, nie tylko co kto mówił, ale i co kto robił"

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Bitwa pod Kłuszynem, 4 lipca 1610 r.
Bitwa pod Kłuszynem, 4 lipca 1610 r.

"Autorka insynuuje, że MEN ogranicza nauczanie historii w szkołach" - napisała na łamach Rzeczpospolitej minister Katarzyna Hall. Szefowa resortu edukacja odnosi się w ten sposób do tekstu Barbary Fedyszak-Radziejowskiej "Przywrócona pamięć Polaków".

Pani minister spiera się też z innymi tezami pani doktor. Nie potrafię rozstrzygnąć, czy MEN rzeczywiście bardziej współpracuje czy bardziej konkuruje z Instytutem Pamięci Narodowej. Deklaracja takiej współpracy ze strony Katarzyny Hall brzmi w każdym razie obiecująco. Ale w stosunku do tematu historii w szkołach to doktor Fedyszak-Radziejowska ma rację, a minister Hall się myli wprowadzając w błąd czytelników.

Logika pani minister jest prosta: do tej pory młodzi ludzie przechodzili chronologiczny kurs historii trzykrotnie: w szkole podstawowej (trzy lata), w gimnazjum (trzy lata) i w liceum (trzy lata). Było to zdaniem rządu bezsensowne, bo podobno nic im nie zostawało w głowach. Zwłaszcza, że przed reformami ministra Handke (czyli rządu Buzka), które wykreowały trójstopniowy system edukacji, było to dwa razy po cztery lata: w podstawówce i liceum.

Pomysł reformatorów spod znaku pani Hall  był jeszcze prostszy. Po kursie podstawówkowym czteroletni cykl "okrakiem" - w trzech klasach gimnazjum i w pierwszej klasie liceum. A potem? W drugiej i trzeciej klasie liceum rozszerzony kurs, dla tych, którzy będą zdawać historię na maturze. I szczególny, całkiem nowy przedmiot "historia i społeczeństwo", dla tych którzy nie chcą być humanistami.

Tak naprawdę więc normalnej chronologicznej historii będą się po raz ostatni uczyć prawie dzieci. Po przesunięciu o rok matury kończyć ten kurs będzie szesnastolatek.  Z historią starożytną kluczową dla rozumienia naszej cywilizacji uczniowie zapoznają się szczegółowo w wieku lat... 12.  Czy w takim przypadku coś im zostanie w głowach? Nie chodzi nawet o konkretne daty i fakty, ale o skojarzenia. O kod kulturowy, o którym  mówił ostatnio choćby Andrzej Wajda twierdząc, że japoński reżyser Akira Kurosawa dlatego tak dobrze czuł Szekspira, bo kończył dobrą klasyczną szkołę. Otóź, choć Wajdzie to zapewne umknęło, czas dobrych klasycznych szkół kończy się w Polsce definitywnie.

Byłoby może trochę inaczej, gdyby ów nowy przedmiot - "historia i społeczeństwo" był jakimś realnym dopełnieniem tej wcześniejszej historycznej edukacji. Ale jest to raczej zbiór czytanek na różne dość przypadkowe tematy: jedna klasa będzie zgłębiać blok zagadnień gospodarczych, inna - wojskowych, jeszcze inna - dzieje rodziny i emancypację kobiet. A przecież to właśnie siedemnasto-, osiemnastolatkowie zbliżają się do ważnego progu - własnego udziału w życiu publicznym. To wtedy, na tym etapie dojrzałości,  jest czas na edukację patriotyczną i obywatelską. To wówczas warto ich zapoznawać z elementarzem polityki. Temu między innymi służy historia.

Pominę już inne niedogodności tego systemu - na przykład konieczność podjęcia w wieku szesnastu lat fundamentalnych decyzji dotyczących własnych życiowych celów. Decyzji trudnych od odwrócenia - bo obecnie uczeń klasy humanistycznej mógł jeszcze od biedy nadrobić zaległości  matematyczno-fizyczne i na odwrót - teraz ucząc się tylko historii bądź tylko fizyki lub biologii,  zostanie wepchnięty na ścieżkę bez powrotu. Ale tak czy inaczej historia powinna być z tej specjalizacyjnej logiki wyłączona. A skoro nie jest, można mówić o jej marginalizacji.

MEN konsekwentnie odmawiał debaty na ten temat. Nawet wówczas, kiedy grupa historyków i polonistów na czele z profesorem Andrzejem Nowakiem godziła się na nowy podział godzin, a chciała już jedynie dyskutować o programie owego dziwacznego przedmiotu "Historia i społeczeństwo". Wciąż nie jest jeszcze za późno - młodzi ludzie uczący się według nowych zasad są dopiero w drugiej klasie gimnazjum, a rzecz dotyczy drugiej i trzeciej klasy liceum.

Rząd Tuska marginalizuje historię, taka jest rzeczywistość. Co ciekawe, poza profesorem Nowakiem najmocniej piętnuje to dawny polityk tej partii Jan Rokita. PiS do tej pory pomijał to zjawisko milczeniem - co było dość dziwne, jak na konserwatywno-narodową opozycję, choć miało tę dobrą stronę, że pozwalało się dobijać uchylenia tej reformy bez wplątywania jej w międzypartyjną walkę. Dziś nadzieje na to uchylenie są coraz mniejsze. Ostatnio zaś Jarosław Kaczyński w wystąpieniu na forum Rady Politycznej swojej partii po raz pierwszy zarzucił ekipie Tuska, że historię ogranicza i lekceważy. Całkiem możliwe więc, że będzie to jednak jednym z tematów nadchodzącej wyborczej kampanii. A wówczas warto wiedzieć, nie tylko co kto mówił, ale i co kto robił.

 

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Autor

Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych