Obrady Rady Politycznej Prawa i Sprawiedliwości obserwowałem z mieszanymi uczuciami. Owszem do najwęższych władz partii, Komitetu Politycznego wpuszczono sporą grupę nowych ludzi - od Beaty Kempy po Kazimierza Ujazdowskiego. Niektórych zresztą po usunięciu zaledwie przed pół rokiem: na przykład Jacka Kurskiego.
Ale nie widzę poza wiarą w Smoleńsk jako nośny temat kampanii wyborczej za wielu nowych pomysłów na sprostanie konkurencji z PO. Nawet jeśli Kaczyński postawił w tej chwili na leciutkie złagodzenie wizerunku, pięć wystąpień wspomnianej już posłanki Kempy czy Antoniego Macierewicza jest w stanie to zniweczyć.
Ale w przemówieniu Kaczyńskiego uderzył mnie wątek, na który inni nie zwrócili uwagi. Po raz pierwszy prezes PiS sięgnął po temat mnie osobiście bardzo bliski. Stanął w obronie historii marginalizowanej jako przedmiot w polskich liceach, w ramach tak zwanej reformy edukacji. I przypomniał o obronie dziedzictwa narodowego jako ważnym temacie polityki. Gdyby mówił to pięć lat temu, mówiłby gołosłownie - Platforma z Janem Rokitą czy Zytą Gilowską nie różniła się w tej sprawie wiele od PiS.
Ale dziś różnica może nie w deklaracjach, ale w praktyce, jest wyraźna. Minister kultury Bogdan Zdrojewski, skądinąd jeden z najsympatyczniejszych i najbardziej otwartych członków rządu Tuska powiedział dwa lata temu, że Polska nie powinna być "krajem pomników i cmentarzy". Powiedział to anonsując odmowę zbudowania zapowiadanego przez poprzedni rząd Muzeum Ziem Zachodnich. Tymczasem Niemcy postawiły na politykę historyczną pełną parą (sprawdźcie, ile jest muzeów w samym Berlinie) i Rosja także.
Symbolem polityki obecnego rządu jest stosunek do Muzeum Historii Polski. Czy to zbędny kaprys, że kraj o tak bogatej historii ma mieć w swojej stolicy jedno muzeum opowiadające o niej kompleksowo? Niemcy mają ich dwa: w Berlinie i w Bonn. Rządy Marcinkiewicza i Kaczyńskiego zdecydowały o budowie tego muzeum. Obecny rząd zamroził je na trzy lata. Jest dyrekcja z Robertem Kostro na czele, ale nie ma pieniędzy na nic.
A teraz kiedy rozstrzygnięto konkurs architektoniczny na budynek tego muzeum, Kostro (skądinąd kojarzony z politykiem PiS Ujazdowskim) nie ma z czego za projekt zapłacić. To oznacza w praktyce wyrok na to muzeum. Rząd postawił na drugie ważne muzeum - Drugiej Wojny Światowej w Gdańsku będące oczkiem w głowie Donalda Tuska. Jego budowa też się skądinąd mocno opóźniła.
Ale teraz ta placówka dostanie pieniądze. Rzecz w tym, że Polskę powinno być stać na oba takie muzea. Które zresztą - pokazało to Muzeum Powstania Warszawskiego - mogą być dużą atrakcją turystyczną. Ale resort kultury preferuje teatry, wystawy, oczywiście braki w budżecie też odgrywają swoją rolę. W efekcie nie ma w
Polsce miejsca, gdzie można by eksponować choćby pamiątek po polskich królach - Muzeum Narodowe koncentruje się na sztuce. Ani miejsca, gdzie upamiętnilibyśmy zbrodnie komunizmu. To Węgry czy Estonia zdecydowały się na efektowne muzea terroru.
Powtórzmy raz jeszcze - i bogate i niektóre mniejsze i biedniejsze kraje rozumieją wagę inwestowania w historię. To powinien być ważny przedmiot sporu między partiami. Choć jeszcze lepiej, gdyby się one licytowały pomysłami na politykę historyczną. Obecny rząd się z tej konkurencji, po początkowych deklaracjach i gestach, wycofał.
Dedykuję tekst tym, którzy twierdzą, że nie ma w Polsce większych różnic między głównymi partiami. Są, nawet jeśli jedna grzeszy postmodernistycznym cynizmem, a druga nieporadnością.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/109544-zaremba-niemcy-i-rosja-loza-ogromne-sumy-na-polityke-historyczna-a-my-muzeum-historii-polski-zagrozone
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.