Nasz wywiad. Pospieszalski o Kublik: Być może sama wykonuje polityczne zlecenia, jest "cynglem" i innego świata nie zna

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Rys. Andrzej Krauze, "Narkopolacy"
Rys. Andrzej Krauze, "Narkopolacy"

wPolityce.pl: Jak przyjął pan sobotni tekst Agnieszki Kublik i Wojciecha Czuchnowskiego w "Gazecie Wyborczej" którzy twierdzą, że pojawił się pan w mediach publicznych wraz z przejęciem władzy przez PiS. Z tego co pamiętamy jako widzowie, był pan obecny w TVP dużo wcześniej?

 

Jan Pospieszalski, współautor i prowadzący  "Warto rozmawiać": Czytałem ten tekst. I nie wiem jak to traktować, bo zawiera same kłamstwa. Program "Warto rozmawiać" jest na antenie TVP nie od pięciu, a od siedmiu lat. Trwa nie godzinę, a 37 minut. Słowo "zamach" w kontekście katastrofy smoleńskiej pojawiło się ostatnio 9 miesięcy temu w rozmowie z Andrzejem Gwiazdą, żaden z  pozostałych gości później tego słowa nie mówił. A największym kłamstwem jest stwierdzenie, że zawdzięczamy pracę Jarosławowi Kaczyńskiemu. W telewizji publicznej pojawiłem się w 1994 roku i nie pamiętam co wtedy robił Kaczyński, w jakiej był formacji, ale na pewno nie miał mocy by decydować kto pracuje w telewizji. To było po raz pierwszy. Po raz drugi pojawiłem się w TVP w kwietniu 20o4 roku, w czasach gdy prezesem był Jan Dworak, kojarzony mocno z Platformą Obywatelską. Decyzję zaś o umieszczeniu programu w ramówce podjęła Nina Terentiew, raczej daleka od bycia dyspozycyjnym żołnierzem Jarosława Kaczyńskiego. Agnieszka Kublik kłamie.

 

Inni bohaterowie tego tekstu też wskazują na nieprawdopodobne manipulacje. Np. o Jacku Karnowskim Kublik napisała, że pojawił się w mediach publicznych wraz z przejęciem władzy przez PiS, zapominając, że reporterem "Wiadomości" został za prezesa Dworaka, przychodząc bezpośrednio z BBC.

Tak, fakty są tu nieważne, wszystko jest przykrawane do tezy politycznej jaką głosi. I być może dlatego prostowanie kłamstw i polemika z panią Kublik w ogóle nie ma sensu, ona i tak chyba nie zrozumie co się do niej mówi. Ona sama być może wykonuje polityczne zamówienie i tego typu perspektywa, relacja dysponent polityczny-wykonawca dziennikarz, to jedyne co zna i rozumie. Tylko tak potrafi widzieć i opisywać zaangażowanie ludzi w sprawy publiczne. Innymi słowy mierzy wszystkich swoją miarą. Być może zna tylko taką perspektywę, tak być może działa w "Gazecie Wyborczej" i tą miarą mierzy każdą inną osobę. To smutne, ale tak to może wyglądać.

W tym kontekście być może najtrafniej tę perspektywę Agnieszki Kublik w opisywaniu działalności dziennikarskiej Agnieszki Kublik opisał jej były kolega redakcyjny Michał Cichy, mówiąc w jednym z wywiadów, że jest ona "cynglem" wykonującym polityczne zlecenia. A przecież Cichy widział od środka jej dziennikarskie działania.

 

Można się bronić przed tymi kłamstwami, rozpowszechnianymi w tysiącach egzemplarzy?

To jest problem zasadniczy, bo wychodzi się z założenia, że kłamstwo powtarzane setki razy staje się prawdą. Próbuje się więc nam tą metodą odebrać wiarygodność, pozbawić zaufania koniecznego do wykonywania zawodu dziennikarza, wykluczyć z życia publicznego. To jest niestety element politycznego mordu na ludziach o innych poglądach, na dziennikarzach poważnie traktujących swoją misję i niezależność.

Co więcej, jeśli spojrzymy na emocje społeczne, to one są nam bliskie. Przypominam sobie protest organizowany pod TVP przez Czuchnowskiego i jego kolegów. Było trzech sygnatariuszy i tyluż demonstrantów. Solidarni 2010 byli w stanie zmobilizować kilkaset osób. To świadczy o zaufaniu widzów do nas.

 

Jak by Pan zdefiniował cel działalności Agnieszki Kublik?

Istotą jej działań jest to, że w ostatnich latach ośrodek dystrybucji szacunku z Czerskiej został w swoim monopolu nadwyrężony. Ludzie stamtąd nie mogą tego znieść, męczy ich to, że są inne, wiarygodne i popularne, ośrodki, od nich niezależne.

Chcą, by władza interpretacji rzeczywistości była wyłącznie po stronie Agory. Dlatego Kublik i Czuchnowski walczą z dziennikarzami, którzy się ośrodkowi z Czerskiej nie poddają, dlatego atakują ich wiarygodność. Dążą do wykluczenia nas z debaty publicznej. Próbują przypisywać nam nie publiczną ale polityczną rolę, co jest kłamstwem.

 

Można powiedzieć ironicznie, że i tak dobrze, że nie robi się z pana złodzieja, co spotkało choćby  - całkowicie bez podstaw - Krzysztofa Skowrońskiego.

Tak, ale chociażby po filmie "Solidarni 2010" rzucano na nas takie, całkowicie bezpodstawne zarzuty, że płaciliśmy np. aktorom. To był ten sam sposób niszczenia i dyskredytowania naszej pracy. "Gazeta Wyborcza" nigdy tych kłamstw nie odwołała.

A na przykład o apelu, dla mnie niezwykle poruszającym, byłych więźniów politycznych z okresu "Solidarności" stwierdzających, że nasz program jest im bliski i dla nich ważny, że walczyli właśnie o wolność słowa,  nie wspomniała nawet. Niestety, tak to działa. Ale wierzę, że to myślenie nie może wygrać.

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych