Niewybieralny radykalizm. Ziemkiewicz docieka w "Rz", "dlaczego PiS nie wygra kolejnych wyborów pomimo kompromitacji Tuska"

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
PAP
PAP

To pytanie nurtuje polityków, komentatorów i zwykłych wyborców. Rafał Ziemkiewicz kolejny raz rusza pod prąd opinii prawicowej blogosfery .

"Zareagować na tak potężną kompromitację rządu Tuska tak, żeby nic na tym nie zyskać - to ze strony Prawa i Sprawiedliwości niewątpliwe mistrzostwo" - pisze publicysta w "Rzeczpospolitej".

Szczegółowo przypomina kompromitacje rządu Platformy w ostatnich miesiącach: aferę hazardową, aferę ze stoczniami i zapaść kolei połączoną z obroną Cezarego Grabarczyka.

"Na koniec zaś rosyjski MAK spektakularnie ukarał premiera za krytykę wstępnego raportu, okazując kompletne lekceważenie dla polskich zastrzeżeń oraz wypuszczając do polskich dziennikarzy przecieki, z których jasno wynika, iż Donald Tusk z góry zgodził się na wszystko i przez długich dziewięć miesięcy okłamywał społeczeństwo. W decydujących dniach szef rządu i partii zniknął na urlopie, a ministrowie i posłowie, których dotąd pełno było w mediach, pochowali się głęboko i nawet rzecznik rządu z rozbrajającą szczerością wyznał dziennikarzom, że dopóki premier nie wróci i nie ustali obowiązującej linii, nikt nie wie, co mówić. Po tym wszystkim notowania partii rządzącej spadają o kilka procent. Na pewno nie tak bardzo jak można by się spodziewać. Niepojęte. Ale jednak - spróbujmy pojąć".

Dalej Ziemkiewicz definiuje "polityczny kłopot" efektownym śródtytułem: "Między mafią a sektą":

"Nie wątpię, że w otoczeniu prezesa Jarosława Kaczyńskiego nikt nie ma wątpliwości: winne są wrogie PiS media (pytanie, czy media były PiS życzliwe w 2005 r., gdy podwójnie wygrywał wybory, jest zapewne pytaniem, którego tam nie wypada zadawać). Winna też jest - politycy tego na głos nie powiedzą, ale żelazny elektorat swoje wie - większość społeczeństwa, ze szczętem ogłupiona i zmieniona w stado lemingów. Osobiście skłaniam się ku innej odpowiedzi: winny jest sam PiS, który de facto przestał być partią polityczną, a więc organizacją zdolną prowadzić dialog z wyborcami, z jednej strony wyczuwać ich aspiracje i nastroje, z drugiej je wyrażać. (...)

W części dotyczącej PiS rozpoznanie to zaczęło być potem powielane przez ludzi, z którymi zdecydowanie nie lubię się zgadzać. Mimo wszystko jednak muszę się przy swoim upierać. PiS stał się polityczną sektą, po tragedii smoleńskiej coraz mocniej brnącą w wodzowską ortodoksję. (...)

Ziemkiewicz szczegółowo analizuje konfrontację między realnymi zdarzeniami i PiS-owską narracją:

"Słabość PiS dobrze pokazuje konkretny przykład z ostatnich dni. Oto otrzymujemy niezwykle ważki element rozwiązania smoleńskiej zagadki. Okazuje się, że wbrew propagandowej tezie o "presji" na załogę, ukutej przez Rosjan w pierwszych minutach po wypadku i gorliwie upowszechnianej przez rzeszę tutejszych "pożytecznych idiotów", pilot tupolewa nie chciał wcale "lądować za wszelką cenę". Na bezpiecznej wysokości podał komendę: "odchodzimy", i została ona potwierdzona przez drugiego pilota - przyczyny katastrofy należy więc szukać w odpowiedzi na pytanie, dlaczego mimo to samolot wciąż się zniżał. Można wysunąć hipotezę zgodną z tym, co wcześniej już mówili eksperci, i co pisali zajmujący się tematem dziennikarze: że podejmując decyzję o przerwaniu lądowania, piloci uruchomili automatyczną procedurę odejścia na drugi krąg. Procedura ta nie zadziałała zaś, ku ich zaskoczeniu, ponieważ na lotnisku Siewiernyj nie było systemu ILS.

Czy piloci mogli nie wiedzieć, że tego systemu na lotnisku nie ma? Mogli, ponieważ - jak przypuszczają niektórzy - kiedy śp. Arkadiusz Protasiuk jako drugi pilot lądował tam kilka dni wcześniej z Donaldem Tuskiem i jego delegacją, lotnisko wyposażone było w pełni. I wydaje się wątpliwe, aby ktokolwiek informował pilotów, że po tej wizycie całe "VIP-owskie" wyposażenie lotniska zostało zdemontowane.

Nie czuję się kompetentny do weryfikowania tej hipotezy, ale na pierwszy rzut oka wydaje się ona dość prawdopodobna. Co ważne dla naszego przykładu, taka wersja wydarzeń pasuje doskonale do "narracji" budowanej przez PiS. Główną przyczyną tragedii bowiem okazuje się w takim wypadku, jak to właśnie prezes PiS sugerował od wielu miesięcy, podjęcie przez Donalda Tuska wspólnej z premierem Władimirem Putinem gry na zmarginalizowanie śp. prezydenta i odarcie ze znaczenia rocznicowej uroczystości, której patronował.

Na zdrowy rozum działacze PiS powinni więc jednym chórem krzyknąć: "a nie mówiliśmy?!". Tymczasem reakcja na odczytane zapisy była zupełnie inna: "to wskazuje, że mieliśmy do czynienia z zamachem". I właśnie słowo "zamach" przez cały dzień królowało na kolorowych paskach w połączeniu z PiS oraz nazwiskami Antoniego Macierewicza i Marcina Dubienieckiego.

Był to wspaniały prezent dla sypiącego się rządowego pijaru. Z kilku względów, wśród których nieostatnim jest fakt, iż związek między decyzją pilota o przerwaniu lądowania z uprawdopodobnieniem hipotezy o zamachu jest żaden. W publicznym obiegu - acz raczej z dala od głównego nurtu mediów - znajdują się dwie wersje teorii zamachu: wybuch bomby albo - jak to ujął wspomniany Antoni Macierewicz - "naprowadzanie wprost na śmierć".

Jeśli w samolocie miała wybuchnąć bomba, to żadna decyzja pilotów nie miała na to wpływu. Jeśli zaś zamach polegać miał na celowym naprowadzeniu samolotu na kurs kolizyjny, to odczytany zapis wręcz takiej tezie przeczy, bo dowodzi, że polski pilot się owemu naprowadzaniu nie poddał. Sugestia, jakobyśmy w odczytanym fragmencie nagrania zyskali potwierdzenie tezy o zamachu, jest więc, mówiąc najdelikatniej, w oczywisty sposób naciągana.

Nie jest też wcale, abstrahując już od prawdopodobieństwa, społecznie nośna. Przeciwnie. Badania pokazują, że w zamach w Smoleńsku skłonnych jest wierzyć tylko około 10 procent Polaków. Jak na skalę niewątpliwych rosyjskich manipulacji, ukrywania dowodów i arogancji, to naprawdę bardzo niewiele. Ale też nikt nie umie wskazać, jakie konkretnie siły i co miałyby zyskać na zgładzeniu prezydenta, który kończył już kadencję i nie miał szans na następną, a nieodzownym warunkiem katastrofy była mgła, której sztuczne wytworzenie uważane jest za niemożliwe.

Wyskakując z zamachem, PiS zdołał więc - a to już naprawdę sztuka - nic nie zyskać na oczywistej kompromitacji i samego rządu i jego medialnej klaki gorliwie od miesięcy przypisującej śp. prezydentowi rzekome "zmuszanie pilotów" do lądowania.

Dlaczego tak się stało? - pyta publicysta. I odpowiada:

Mechanizm, który napędza PiS, jest prosty do zrozumienia, zwłaszcza dla kogoś, kto od lat zna polską prawicę jak zły szeląg. Zawsze charakterystyczna była dla niej postawa "nasza sprawa słuszna, więc zwyciężyć musim", i zawsze podstawą strategii czyniło to przekonanie, że zwycięstwo jest oczywiste, nastąpi samo z siebie mocą "odbicia wahadła", problemem jest nie jak wygrać, tylko jak nie dopuścić, by na zwycięstwie zyskali prawicowi konkurenci.

Dla dziennikarzy nie jest tajemnicą, że w otoczeniu Jarosława Kaczyńskiego panuje opinia - słuszna czy nie - iż jest on całkowicie "zafiksowany" na tragedii i na ukaraniu winnych śmierci brata. Ponieważ zaś wszelki awans w partii zależy wyłącznie od jego decyzji, objawy słabnięcia Tuska pobudzają działaczy do intensywnej walki o łaski prezesa. Może zaś na nie liczyć, wedle panującego przekonania, ten, kto przebije się z mocniejszą i bardziej radykalną opinią na ten temat. Tezy sprzed miesięcy, o odpowiedzialności moralnej, już nie wystarczają, trzeba formułować ostrzejsze, o zamachu, o agenturalnym podporządkowaniu rządu Putinowi albo rosyjskim służbom. Zamiast więc zwracać się do wyborców, ich przekonywać - PiS zwraca się do własnego prezesa i licytuje w radykalizmie na jego użytek. Że w ten sposób nie pozyskuje, a może nawet traci wyborców? Przecież oni i tak nie mają dokąd pójść, powtórzenie sukcesu Orbana jest wobec kompromitacji Tuska pewne i oczywiste".

Na koniec Ziemkiewicz przewiduje dalszy rozwój wydarzeń. Platforma pozbędzie się kilku polityków, może nawet potraktuje samego Tuska jak genseka zsyłanego przez partyjnych towarzyszy na emeryturę. I znowu wygra.

 

Warto przypomnieć, że w ostatnich sondażach, na fali sporu o Smoleńsk, PiS zwyżkuje, choć cały czas jest mocno za PO. Z drugiej strony, kiedy słuchało się w ostatnich parlamentarnych debatach wywodów Beaty Kempy o "łagrach" czy Antoniego Macierewicza o "zaprzaństwie",  miało się wrażenie, że czołowi politycy tej partii przemawiają do już przekonanych, owych 10 procent. Nawet nie wszystkich obecnych wyborców PiS. I co prawda sam Jarosław Kaczyński znowu zafundował swojej partii leciutki lifting w kierunku złagodzenia tonu. Ale licytacja na najgłośniejszy i najskrajniejszy ton trwa w tej partii nadal. Kostyczny, ale rzeczowy język Ludwika Dorna jest towarem deficytowym, a on sam ledwie tolerowanym towarzyszem podróży.

 

Poz

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych