Wszystko wskazuje na to, że Donald Tusk trzyma się nadal mocno. Na portalu „Gazety Wyborczej” pojawił się wczoraj tekst, diagnozujący, że premier wciąż czerpie siłę ze strachu przed powrotem do władzy „strasznego” Kaczyńskiego – i jest w tym zapewne wiele prawdy. Czy jednak na tym Tuskowym teflonie nie pojawia się rysa, na razie malutka i ledwo widoczna, ale jednak? Być może tak, gdyby złożyć ze sobą kilka spostrzeżeń i czynników.
Po pierwsze – dochodzenie smoleńskie w kontekście polskim. W ciągu ostatnich dni została już ostatecznie wydobyta na światło dzienne i potwierdzona sprawa, o której część ko-mentatorów i polityków mówiła od 10 kwietnia: rząd podjął fatalną i bezzasadną decyzję, godząc się na procedowanie według rosyjskich warunków. Dzięki celnemu pytaniu Andrzeja Stankiewicza na konferencji Donalda Tuska wyszło na jaw, że szef rządu nie potrafi wskazać dokumentu, jednoznacznie wyrażającego zgodę na określoną procedurę i wskazującego, z których elementów Konwencji Chicagowskiej chcemy korzystać. Wkrótce dziennikarze „Rzeczpospolitej” odkryli, że Rosjanie w ogóle nie procedują według Konwencji, a jedynie według jej 13. załącznika. To sprawia, że lotu nie można zakwalifikować jako cywilnego i dlatego sporem polsko-rosyjskim nie zajmie się ICAO, ale też nie jest on kwalifikowany jako wojskowy, co oznaczałoby formalną winę rosyjskich kontrolerów. Znaleźliśmy się w prawnej próżni, całkowicie pozbawieni możliwości manewru. Podczas swojej wczorajszej konferencji minister Miller nie był w stanie odpowiedzieć na pytanie, do jakich międzynarodowych instytucji Polska zamierza się zwrócić, co zapowiadał mgliście premier, bo po prostu takiej możliwości nie mamy.
Ja z kolei nie mam najmniejszych wątpliwości, że kwestia przekazania dochodzenia (mowa o dochodzeniu komisji, nie o prokuratorskim śledztwie) Rosjanom na ich warunkach oraz – na co wszystko wskazuje – okłamywania opinii publicznej w tej sprawie przez wiele miesięcy wystarczy, aby postawić Donalda Tuska przed Trybunałem Stanu. I nie mam wątpliwości, że powinno to nastąpić.
Cała ta sytuacja jest tak ewidentna, że nie pomagają tu żadne piarowskie manewry. Konferencja Tuska była wizerunkową porażką. Po niej premier zniknął. Być może bez swojego naczelnego piarowskiego doradcy jest mocno pogubiony.
Nie znaczy to, że znaczna grupa wyborców, obsesyjnie nienawidzących PiS, natychmiast odwróci się od PO. Możliwe jednak, że to uderzenie w czuły punkt wywoła pewną refleksję u tych bardziej umiarkowanych, którzy głosowali na Platformę w kolejnych wyborach z powo-dów bardziej pozytywnych niż negatywnych. Czuły punkt to oczywiście konflikt polsko-rosyjski. Niezależnie od politycznych sympatii i antypatii, tak oczywiste upokorzenie, jakie urządzili nam Rosjanie, musiało u wielu osób, bynajmniej nie wielbicieli PiS, poruszyć emocje. Zresztą główna refleksja, jaka przewija się wśród rosyjskich analiz, jest właśnie taka: czy przypadkiem nie napędziliśmy zwolenników Jarosławowi Kaczyńskiemu.
Po drugie – dochodzenie smoleńskie w kontekście stosunków polsko-rosyjskich. Trudno nie dostrzec, że Rosjanie swoimi działaniami podkopują pozycję Tuska. Dlaczego to robią? Możliwości są dwie. Po pierwsze – bo mogą. Tak działają Rosjanie, to dla nich charakterystyczne. Premier Tusk kilkakrotnie dał dowód swojej słabości. Były kagiebista Putin nie byłby sobą, gdyby z tego nie skorzystał. Polski premier wykazał się zapewne skrajną naiwnością, sądząc, że ma do czynienia z partnerem takim jak Angela Merkel, który w zamian za nierobienie problemów, zapewni mu ładny piar w kraju. Rosjanie tak nie grają. Grają na psychiczne złamanie Donalda Tuska. Moskwa ma m.in. doskonałe rozpoznanie psychologiczne swoich partnerów i rywali. Psychologiczny portret Tuska musi wskazywać na jego słabości: psychiczną kruchość, kiepską odporność na stres, uzależnienie od sondaży i wizerunku. Rosjanie wykorzystali to koncertowo. Po serii uderzeń może nastąpić pauza, która wywoła u polskiego premiera poczucie wdzięczności. Tusk nie jest człowiekiem, który w takiej sytuacji skłaniałby się raczej do podjęcia ryzyka i konfrontacji – to pokazał wyraźnie kontrast pomiędzy tonem, w jakim wypowiadał się o raporcie MAK jeszcze parę tygodni temu a tym, w jakim mówił o nim podczas niedawnej konferencji.
Rosjanie będą mogli wówczas zrobić w Polsce już absolutnie wszystko – rząd pozostanie bierny w sprawie trasy Nordstreamu, rosyjskiego embarga na polskie produkty czy udziału Rosjan w przetargach na prywatyzowane polskie firmy.
Druga możliwość to ta, że Rosjanie przenoszą swoje aktywa do innego obozu. Prezydent Komorowski może być dla nich znacznie lepszym partnerem niż nieco już zgrany Donald Tusk. Premier w którymś momencie próbował się jednak postawić, podczas gdy prezydent dał od razu sygnał, iż akceptuje bez zastrzeżeń rosyjską wersję i przyjmuje, że cała wina za katastrofę leży po polskiej stronie. Dodatkowo grają tu takie czynniki jak kontrast z poprzednikiem (Bronisław Komorowski zdaje sobie świetnie sprawę, że na tle Lecha Kaczyńskiego wypada w grze strategicznej żenująco), żenująca nieporadność prezydenta w sprawach międzynarodowych, zagadkowa sympatia do ludzi dawnych WSI z ich wątpliwymi powiązaniami czy otoczenie się doradcami obsesyjnie antyamerykańskimi, jak prof. Roman Kuźniar. Wszystko to sprawia, że prezydent nadaje się na reprezentanta rosyjskich interesów w Polsce znacz-nie lepiej niż premier.
Wreszcie trzeci punkt, mogący świadczyć o rysach na wizerunku Tuska. Rafał Ziemkiewicz opublikował właśnie na blogu „Rzeczpospolitej” tekst, w którym wskazuje, że krakowsko-warszawski salon wydaje się coraz bardziej zawiedziony premierem. Tę tendencję można odnaleźć także w mediach, które – przynajmniej w sprawie Smoleńska – wydają się jakby mniej chronić szefa rządu. Ciekawe wyniki przyniósł też najnowszy monitoring mediów, z którego wynika, że w ostatnim miesiącu Tusk był znacznie częściej bohaterem negatywnych tekstów prasowych niż Jarosław Kaczyński. Nie jest to oczywiście jakiś bardzo wyraźny i radykalny zwrot, lecz dostrzegalny.
Jeżeli te spostrzeżenia są trafne, warto z uwagą obserwować ruchy Grzegorza Schetyny. Być może nic nie stanie się przed wyborami – wszak Tusk trzyma rękę na listach wyborczych, a zmiana byłaby obecnie trudna do przeprowadzenia i ryzykowna. Jeśli jednak opisane wyżej czynniki doprowadzą do słabszego od oczekiwanego wyniku PO w jesiennych wyborach – wszystko jest możliwe. Pytanie brzmi, czy w jakikolwiek sposób zmieni to na korzyść sytuację naszego państwa.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/109445-warzecha-dla-wpolitycepl-co-z-tym-tuskiem-czy-jednak-na-teflonie-nie-pojawia-sie-rysa