MAK jest międzynarodowy tylko z nazwy, rosyjskie dokumenty dotyczące badań kontrolerów są niewiarygodne, a Rosjanie próbowali nas ograć – wyjątkowo otwarcie opowiada w obszernym wywiadzie dla „Naszego Dziennika" płk Edmund Klich.
Dlaczego ta szczerość byłego akredytowanego przy MAK przychodzi tak późno? Według Klicha chodziło o nie drażnienie Moskwy i osiągnięcie w niej jak najwięcej w celu zbliżenia się do prawdy o smoleńskiej tragedii.
Zeszłotygodniowy raport MAK i związane ręce polskiego rządu w sprawie wyjaśniania katastrofy na arenie międzynarodowej pokazują, że ta taktyka nie była skuteczna.
Zamieszczamy fragmenty rozmowy z Edmundem Klichem.
Jak zaczęły się prace rosyjskiej i polskiej komisji – Morozow wyznacza akredytowanego?
- 12 kwietnia odbyło się zebranie z udziałem rosyjskiego generała jako przewodniczącego komisji po ich stronie, Morozowa jako jego zastępcy oraz Grochowskiego jako przewodniczącego naszej komisji i mnie jako zastępcy.
- Skoro szefem był generał, to nie MAK miał się tym zajmować?
- Tak, ale oni wzięli aneks 13 do konwencji chicagowskiej. Grochowski zażądał siedmiu akredytowanych przedstawicieli. A załącznik 13 nie przewiduje aż tylu. Wtedy powiedziałem, że załącznik nie przewiduje też badania przez komisję z generałem na czele, tylko powinien to robić organ cywilny. A potem była słynna konferencja Władimira Putina, w której uczestniczyliśmy z Morozowem połączeni ze Smoleńska. Na tej konferencji, przed którą konsultowałem się z ministrem Grabarczykiem, Anodina ogłosiła działanie według aneksu 13. Morozow dał mi do zrozumienia, że zostanę wyznaczony na akredytowanego.
- I Pan to tak przyjął?
- Tak to przyjąłem.
Współpraca z polskimi doradcami wojskowymi, Rosjanie blokowali materiały:
- Mieliśmy przez pewien okres trochę inne zdanie co do koncepcji działania. Bo to była trochę sprawa polityki, umiejętności rozmawiania, tak żeby otrzymać dowody. Już o tym mówiłem, że były ze strony wojskowej naciski, żeby jak najwięcej winy zrzucić na Rosjan, a wybronić pilotów. A gdyby Rosjanie odczuli wcześniej, że jest taka tendencja, to mogliby nam zablokować jeszcze więcej materiałów, niż w rzeczywistości zablokowali. Moglibyśmy nawet tych nagrań nie dostać.
"Rosjanie próbowali nas ograć":
- Pierwszy protest bardzo zdecydowany złożyłem, gdy 18 czerwca zaprezentowano nam wyniki oblotu. Tego, do którego nas nie dopuszczono. Miałem nadzieję, że dadzą nam chociaż rzetelną dokumentację. To byśmy mieli to, co chcieliśmy. A oni próbowali nas tu ograć. Wtedy się bardzo zdenerwowałem. Bo takie nam wciskali informacje... Mówili tak, jakbyśmy nie byli specjalistami. Ostro zaprotestowałem. Powiedziałem, że nie życzę sobie takiego niepoważnego traktowania i w ogóle nie przyjmuję do wiadomości tego, co nam pokazali.
- I nic?
- Oni nie reagują spontanicznie. Zakończyły się spotkania i wszystko. Potem, po drugim czy trzecim liście do Anodiny, dostałem pismo na granicy obrazy. Zarzucano mi, że moje działania są nieuzasadnione, opóźniają badanie i powodują, że "międzynarodowa społeczność nie dowie się w odpowiednim czasie o przyczynach wypadku". To było niegrzeczne. Widziałem więc, że wtedy byli mocno zdenerwowani.
MAK rosyjski, a nie międzynarodowy:
- Jak zdarzy się wypadek w którymś z pozostałych państw, to przylatują stamtąd specjaliści. I takich kilka razy widziałem. Ale Komitet składa się z samych Rosjan.
Rosyjskie dokumenty niewiarygodne
- Kontrolerzy Plusnin i Ryżenko zeznali, że nie poddali się kontroli lekarskiej, gdyż punkt medyczny był zamknięty. Tymczasem są zapisy w książkach, że na tej kontroli byli.
- Ja właśnie byłem od zadawania Rosjanom trudnych pytań. I je zadawałem. Dla mnie w ogóle te dokumenty nie są wiarygodne. Ja musiałbym być przy ich kserowaniu, zobaczyć oryginał ze starymi zapisami, pieczęciami, sfatygowany. Natomiast tysiące stron kopii lub wydruków nie mają żadnej wartości. Tym bardziej gdy dostajemy je po dwóch miesiącach od wniosku.
Zapowiedź ujawnienia szczegółów współpracy:
- Teraz już nie jestem akredytowanym, bo nie mam przy czym. Mam do przekazania społeczeństwu całą historię pobytu w Rosji. Tego nie da się przedstawić w ciągu 15 minut w telewizji czy nawet w wywiadzie do gazety. Spisałem dzień po dniu, co robiłem, z kim rozmawiałem, jakie przeżywałem napięcia, jaką miałem pomoc albo nie miałem. Jaka była atmosfera, bo nieraz dochodziło do sytuacji stresujących na przykład z polskimi doradcami wojskowymi. (...)
- Uważa Pan, że strona polska i Pan osobiście popełnili jakieś błędy w tym dochodzeniu?
- Mówię o sobie. Mogę powiedzieć, że zrobiłbym tak samo. Wszystko krok po kroku. I nie widzę teraz, z perspektywy, że mógłbym coś zrobić lepiej. Chociaż kosztowało mnie to wiele zdrowia. W Smoleńsku spałem po dwie-trzy godziny. Wstawałem rano o trzeciej i notowałem cały poprzedni dzień. Ja muszę kiedyś zdać sprawozdanie społeczeństwu. Tylko ja to mogę zrobić. Dobrze zabezpieczyłem cały ten materiał. Od początku miałem świadomość wagi problemu.
Szkoda tyko, że od początku, przez 9 miesięcy Edmund Klich nie chciał publicznie przeciwstawić się tak pieczołowicie budowanemu wizerunkowi rosyjskiej władzy, prokuratury i komisji MAK jako godnych zaufania, otwartych na współpracę i działających zgodnie z międzynarodowymi normami. Rosjanie swoje zrobili - opublikowali KOŃCOWY, OSTATECZNY raport oskarżający przed całym światem Polaków jako winnych katastrofy. Z Polakami nie chcą już nic uzgadniać, a my nie mamy się gdzie na ich raport poskarżyć.
znp, "Nasz Dziennik"
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/109417-edmund-klich-morozow-dal-mi-do-zrozumienia-ze-zostane-wyznaczony-na-akredytowanego
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.