Uwagi Millera pewnie prawdziwe. Sposób ich przedstawienia - za późno, za słabo, kiedy rosyjska narracja już wygrała

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
PAP
PAP

Zacznę od tego, że komisja Millera zrobiła - w czysto technicznym sensie - dobrą robotę. Wydobyła od naszych "partnerów" nagrania rosyjskich kontrolerów, co nie było wcale łatwe. I przedstawiła prezentację nawet jeśli nieco mniej sugestywną niż rosyjska, to jednak ważną i rzetelną.

Jest ona już zresztą atakowana przed nadgorliwców, zwolenników wyłącznie polskiej winy - robią to Jan Osiecki czy Piotr Śmiłowicz. Ten ostatni nazwał polskie uwagi równie "nierzetelnymi jak raport MAK".

Po zestawieniu raportu, uwag i wszystkiego co wiemy poza nimi ja nadal nie mam poczucia, że wiem wszystko. Nadal nie wykluczam żadnej opcji, łącznie z zamachową, choć ta ostatnia wydaje mi się dość mało prawdopodobna z punktu widzenia czystej techniki - Rosjanie musieliby prawdopodobnie wyprodukować sztuczną mgłę i przewidzieć, do pewnego momentu, zachowania polskiej załogi. Ale pewien nie jestem niczego.

W ostateczności możliwe, że rację ma pułkownik Edmund Klich mówiąc o zespole czynników po wszystkich stronach. Nie godzę się jednak na arbitralne ustalanie proporcji między jedną i drugą - z wyraźną tendencją do samobiczowania pod hasłem: nie rozmawiajmy o winach cudzych, tylko o naszych. Bronisław Wildstein trafnie opisał ostatnio to samobiczowanie jako produkt kompleksu albo fobii wobec własnego narodu.

A chwaląc ten zespół, który siedział dziś za stołem i przedstawiał prezentację, nie mogę się powstrzymać od dodatkowych uwag. Jerzy Miller, uważany kiedyś za znakomitego urzędnika, występuje w podwójnej roli: rzetelnego szefa zespołu i bardzo kiepskiego polityka realizującego linię, na którą trudno się zgodzić. Taką samą schizofrenię można zaobserwować choćby w niektórych mediach: rzetelnie przytaczających fakty i opatrujących je nie przystającymi do nich komentarzami.

Jeśli rekonstrukcja zdarzeń przez polskich ekspertów ma ręce i nogi, mieliśmy do czynienia z taką oto sytuacją. Polscy piloci dostali ostrzeżenie "horyzont" zbyt późno, a wcześniej byli nakierowywani przez wieżę z wyraźnymi błędami. Skąd te błędy? Dzień wcześniej w programie Tomasza Lisa pułkownik Klich mówił o rosyjskich kontrolerach: "Może mieli niesprawne urządzenia, może byli niekompetentni". Może.

W pewnym momencie kapitan podjął decyzję o starcie, ale był przekonany, że jest na innej wysokości niż był naprawdę. Był przekonany z powodu nieprawidłowych komend z wieży, choć prawdopodobnie także i z innych, być może zawinionych przez samą załogę przyczyn (uruchomiony podobno nie ten wysokościomierz co trzeba). Możliwe, że wcześniej zbyt długo przymierzali się do lądowania - z powodu atmosfery, jaka towarzyszy takim lotom, choć śladów bezpośrednich nacisków trudno się w stenogramach doszukać. Ale wymiany zdań z wieżą zapewne miały wpływ na to co się ostatecznie stało.

Wolę tu wierzyć ekspertom niż Piotrowi Śmiłowiczowi, który napisał: "samolot i tak by się rozbił,  nawet gdyby informacje o kursie i ścieżce podawane byłyby zgodnie z prawdą". Skąd to wie, nie napisał.

Czy raport, który rolę wieży i decyzję pilota o nie lądowaniu pominął, można nazwać jedynie "niekompletnym"? Tak zrobił premier Tusk, a przed nim właśnie minister Miller mówiąc na początku o "lekkim niedosycie". Czy rzeczywiście wszystko, co w rosyjskim tekście było, zasługiwało na aprobatę? Skoro presja "pierwszego pasażera" to zaledwie "dedukcja", a informacji o alkoholu we krwi generała Błasika nie powinno w nim w ogóle być, bo to narzędzie wstrętnej insynuacji. A przecież "częściową rzetelność" raportu  żyrowali minister Miller i premier Tusk. O dziennikarzach spełniających rolę pudeł rezonansowych rosyjskiej propagandy jedynie wspomnę.

A jest i inny problem - po ogłoszeniu raport MAK przestał być przedmiotem czysto akademickiej technicznej debaty, stał się tematem gry bez mała wizerunkowej. Więc prezentacja komisji powinna być gotowa na ten sam dzień, wszak eksperci i sam Miller znali rosyjską wersję od wielu tygodni. Także Tusk powinien być na miejscu. Stało się inaczej. Premier przemówił w dzień później. Prezentację mamy prawie po tygodniu.

Co więcej - wcześniej te ustalenia były strzeżone przez Millera i jego ludzi jak najświętsza tajemnica. Owszem pojawiały się w publicznej przestrzeni, ale raczej w tonie hipotez, i to nie wszystkie. Nawet odcyfrowane nowe fragmenty z czarnej skrzynki znane były od grudnia. Nagrania rosyjskich kontrolerów jak rozumiem od kwietnia. Od kwietnia?!!!

Czy nie należało użyć choćby przecieku aby zatroszczyć się o bardziej zrównoważony obraz sytuacji. Ale minister Miller z uporem solidnego archiwisty trzymał wszystko pod kluczem. Szalał Palikot obwiniający "pijanego Kaczyńskiego", szaleli rozliczni komentatorzy dający upust swojej pisofobii, powstało kilka książek, w których prawda mieszała się z fantazją. Tylko elementy niekorzystne dla Rosjan przebijały się najsłabiej.

Przecież to nie jest tak, że nie było żadnych spekulacji. Pułkownik Klich wypuszczał w przestrzeń mnóstwo sugestii, a czasem twierdzeń. O przeciekach nie wspomnę - były także i to liczne. Obecność generała Błasika w kokpicie czy słabości polskiej załogi stały się przedmiotem ożywionych tasiemcowych debat. Rzecz w tym, że były one kompletnie jednostronne. Oczywiście internauci, niektórzy publicyści i politycy przeciwstawiali tym wrzutkom inne, swoje własne przypuszczenia. Ale do dziś miały one status właśnie przypuszczeń. A nie choćby nieoficjalnych informacji.

Monotonnie recytującego formułki ministra Millera zaatakował na posiedzeniu połączonych komisji sejmowych jak zawsze pełen swady Antoni Macierewicz. Niektóre jego twierdzenia brzmiały mocno na wyrost. "W historii Polski nie było takiego przykładu współdziałania z Rosją przeciw narodowi" - oznajmił. Panie pośle, a Targowica, a KPP, a Bierut, a poprawianie polskiej konstytucji przez Stalina, a zapis o przyjaźni polsko-sowieckiej?

Ale jak często bywałem jego krytykiem, tak jego emocje rozumiem. W sprawie zasadniczej prawicowa opozycja ma rację: budowano przekaz jednostronny, pod tezę wygodną dla rosyjskiej strony. Gdy dodać do tego niefortunną podstawę prawną dochodzenia i wielomiesięczne uspokajające komunikaty co do polsko-rosyjskiej współpracy, obraz jest żałosny.

Nie wiadomo, co bardziej świadczy o chorobie polskiego państwa - to co zdarzyło się przed katastrofą, czy to co po. Trudno dziś powiedzieć ministrowi Millerowi: Dobra robota. Pochwała należy się co najwyżej ekspertom, którzy stali się wszakże - przy okazji i do czasu - narzędziem brzydkiej i zresztą dość nieporadnej w finale politycznej gry.

 

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Autor

Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych