"Polski prezydent spowodował katastrofę samolotu - taki jest przekaz światowych mediów po raporcie MAK. "Podpity generał zmusił pilotów do lądowania" - napisał springerowski "Bild". W nadzwyczajnej "Loży prasowej" w TVN 24 dziennikarz "Gazety Wyborczej" Paweł Wroński zasmucił się siłą i powszechnością tego przekazu. Chwilę wcześniej jednak sam oświadczył przed kamerami: <<raport rosyjski był dość rzetelny>>.
Jaka narracja miałaby zatriumfować jak nie rosyjska?<<To nie rosyjscy kontrolerzy trzymali stery polskiego samolotu>> - pisze Jarosław Kurski w komentarzu redakcyjnym tej gazety na pierwszej stronie. I co prawda w środku gazety znajdujemy rzetelny zestaw "ułomności" rosyjskiego raportu pióra Wacława Radziwonowicza. Pytanie tylko co będzie lepiej widać: czy analizę szczegółów czy komentarz wicenaczelnego czołowej gazety. Także z perspektywy zagranicy.
Te ułomności to w istocie sprawy najbardziej fundamentalne. To przede wszystkim pytanie, czy Rosjanie mogli i chcieli zamknąć lotnisko. Wiemy, że chcieli tego niektórzy kontrolerzy z wieży i wiemy, że sprzeciwiła się Moskwa. Przyjmijmy na chwilę nawet umiarkowaną wersję akredytowanego Edmunda Klicha, który długo unikał zwady z Rosjanami: cała historia to splot różnych okoliczności, wina jest podzielona, ale wyjęcie nawet jednego czynnika mogłoby uratować 96 polskich obywateli na czele z prezydentem. Także w takiej sytuacji raport niepełny jest po prostu raportem kłamliwym. A skądinąd teza: 80 procent winy polskiej, 20 procent rosyjskiej, jak powtarzali mechanicznie niektórzy komentatorzy, kompletnie mnie nie przekonuje. Łatwiej dowieść presji na kontrolerów niż wyciskanych ze strzępów stenogramów i wątpliwych psychologicznych analiz nacisków na polską załogę. Ale dla Wyborczej to ta druga kwestia jest bardziej oczywista.
Nie tylko dla Wyborczej. W pierwszym odruchu rzecznik prasowy klubu PO Małgorzata Kidawa-Błońska powiedziała o raporcie to samo co Wroński: "Jest dość rzetelny". Co gorsza szef MSWiA Jerzy Miller ,szef polskiej komisji ogłosił swój "lekki niedosyt", a polskie uwagi do raportu przedstawił jako coś niezobowiązującego, co raczej uzupełnia rosyjski raport niż jest warunkiem poznania prawdy. Notabene w swych uwagach polscy eksperci pominęli najważniejsze pytanie: czy Rosjanie nie powinni potraktować tego samolotu jako wojskowego i po prostu odmówić mu lądowania. Ale i tak z tego stanowiska ich szef, polski minister, nie czyni fundamentalnego przedmiotu sporu. Zarazem dziennikarze spełniający rolę pudeł rezonansowych rosyjskiej propagandy nawet te ułomne zastrzeżenia podważają mówiąc o raporcie "rzetelnym".
Zaremba pyta:
"Czym się kierowali polscy rzecznicy "rzetelności" raportu Tatiany Anodiny i Aleksieja Morozowa? Wiarą w historyczne porozumienie z Kremlem? Antypisowskimi urazami? Logiką wojny już nie między partiami, ale dwiema Polskami? Wszystkim po trochu i każdy zapewne czym innym bardziej.
Jeśli te wszystkie reakcje potraktować jako wyznacznik stanowiska obozu III RP, naturalnie najistotniejsze było stanowisko premiera. Donald Tusk jest mądrzejszy od swoich akolitów i sojuszników. Nie przyjął rozumowania choćby publicystów "Polityki" radzących mu niedawno w imię antypisowskiej logiki niekonfrontowanie się z Rosją. Ale też sformułował przekaz niejednoznaczny: nie mówił o "rzetelności raportu", ale spór przedstawił jako nieledwie proceduralny. Nie polemizował - o to mam do niego największą pretensję - z haniebnymi sugestiami raportu i uwagami światowej prasy. (...).
Tusk musi się obawiać wrażenia własnej uległości wobec Rosji. Choćby dlatego, że - pomijając jego osobiste odczucia - to wrażenie może być punktem dla jego śmiertelnego wroga Jarosława Kaczyńskiego. Sondaże już dziś pokazują, że Polacy Rosjanom nie wierzą. Pytanie tylko na ile jest to dla nich ważna kwestia.
Pisowski obóz całkiem zręcznie - nie wiem ile w tym, mocnego przeświadczenia, a ile taktyki - postawił na jednostronną mocną obronę polskiej reputacji. Aby dowieść wagi "moskiewskiego tropu" Antoni Macierewicz łagodził w niektórych wystąpieniach swoje stanowisko wobec polskich błędów. Nawet takich, które obiektywnie obciążały rząd Tuska (poziom przeszkolenia pilotów, chaos w 36 Pułku). Premier był z tej strony obwiniany tyleż ogólnikowo co ostro, ale najmocniej o uległość już po Smoleńsku.
Z drugiej strony rosyjski raport naprawdę przerzuca piłeczkę na Tuskowe boisko. W wielu wypadkach są to naczynia połączone - mniej winy rosyjskiej to więcej polskiej. Dobrego przykładu dostarcza tu spór o obecność na pokładzie samolotu tak zwanego lidera czyli rosyjskiego nawigatora - zdaniem pułkownika Klicha mógł on uratować samolot, bo "znał lotnisko". Najpierw Rosjanie przypisali rezygnację z tego lidera Polakom. Potem polska prasa sprostowała: nasza prośba pozostała bez odpowiedzi. Jeszcze później pojawiły się dokumenty poświadczające, że w końcu jednak zrezygnowaliśmy. Ale skoro tak, to dlaczego Rosjanie w poprzednich latach tego lidera polskim delegacjom nieomal narzucały powołując się na swoje przepisy dotyczące lotnictwa wojskowego?"
Nie da się jednak wyjaśnić zachowania Tuska bez sięgnięcia do przeszłości:
"Tusk musi się więc bronić przed rosyjskim raportem. A zarazem pada ofiarą swojej strategii początkowej. Strategii przyjęcia rosyjskiego śledztwa jako błogosławieństwa. Dziś nagła wolta i próba niemal wyrównania szeregów z pisowską opozycją muszą być mylące dla jego własnego obozu. Stąd słowne łamańce (...). Ale co więcej, godząc się na rosyjską metodę załatwienia tej sprawy wyrzekł się zawczasu możliwości odwołania się do opinii międzynarodowej. Nie dziwmy się, że dziś światowe agencje, a potem gazety, w praktyce nie wspominają o polskich uwagach. Aby się dowiedzieć, że istnieje jakiś polsko-rosyjski spór, można się było dowiedzieć używając dosłownie mikroskopu. On zaistniał dopiero w ostatnich dniach. A to o wiele za późno".
Dalej autor zasadniczo chwali zespół Macierewicza - przede wszystkim za to, że to jego kolejne oświadczenia zmuszały rząd do jakichś, choćby ograniczonych działań. W stanowisko PiS widzi jeden kłopot:
"Ujawnione nieprawidłowości w działalności floty powietrznej przydzielanej VIP-om powinien być na przykład powodem dymisji ministra obrony Bogdana Klicha. Żądać jej powinna zwłaszcza opozycja. Ale teza: nie zajmujmy się pilotami paradoksalnie pozwala polskim oficjelom spać spokojnie. Dodajmy oficjelom z ekipy Platformy, bo przecież coś takiego jak "prezydencki samolot" nie istniało, tu Jarosław Kaczyński ma świętą rację. Dysponentem samolotów był rząd."
W teorii jest na to dobra recepta:
"Dopiero więc zebranie wszystkich wątków: i rosyjskiej i polskiej odpowiedzialności, pozwalałby przedstawić cały łańcuch przyczyn, który doprowadził do katastrofy. Szansą na ich przeoranie i ujawnienie byłaby choćby sejmowa komisja śledcza, której domagają się dziś, chyba bez szans, kluby PiS i PJN. Postępowanie przed taką komisją miałoby jedną istotną zaletę: przeciwstawiałoby tajności postępowania MAK czy nawet polskiej komisji rządowej, sejmową jawność. ?Naturalnie wizja wspólnego sejmowego śledztwa jawi się jako fantastyczna już choćby ze względu na skrajną rozbieżność między narracjami PO i PiS. Rządowa większość musiałaby też zrezygnować z nawyku ustawiania parlamentarnych dochodzeń w duchu Mirosława Sekuły - tym razem coś takiego by nie przeszło. Donald Tusk nie zechce więc takiej wiwisekcji postępowania swoich podwładnych, a jakiejś mierze i jego samego.
Odpowiedzią jest dziś proponowana przez Tuska swoista wojna na raporty. Najpierw zabiegajmy o zmianę tekstu rosyjskiego, potem piszmy własny i odwołujmy się do instytucji międzynarodowych. Rzecz jednak w tym, że nie wiadomo, czy możemy zabiegać u Rosjan o cokolwiek. MAK, skądinąd instytucja formalnie nawet nie rządowa, uważa procedurę za zakończoną i powołuje się na konwencję chicagowską. Może pozostają nam już tylko bezsilne protesty. I możliwe nawet, że skazani na to byliśmy od początku. Tyle że taki protest byłby skuteczniejszy, gdybyśmy już od wiosny potrafili wytłumaczyć - choćby cudzoziemcom - o co nam chodzi. Ale do tego potrzebny byłby zupełnie inny klimat polityczny. I zupełnie inne polskie stanowisko - w szczególności ekipy rządowej. Nawet teraz premier unika nazwania rzeczy po imieniu."
Na koniec Zaremba uznaje, że uchwała całego parlamentu odrzucająca, a tak naprawdę potępiająca raport byłaby swoistym planem minimum. Ale nie ma na to szansy. Już to wiemy.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/109275-zaremba-latwiej-dowiesc-presji-na-kontrolerow-niz-wyciskanych-ze-strzepow-stenogramow-i-watpliwych-analiz-naciskow-na-polska-zaloge
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.