Poruszający list Milany Michalewicz: Z 19 na 20 grudnia pracownicy KGB wywieźli mojego męża, Alesia Michalewicza w nieznanym kierunku.

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź

13 stycznia w Sejmie RP pojawiło się kilkudziesięciu przedstawicieli białoruskich organizacji opozycyjnych oraz członków rodzin osób zatrzymanych przez białoruski reżim w ramach powyborczej fali represji. Uczestniczyli w konferencji „Stan wojenny na Białorusi?" organizowanej przez Białoruskie Radio Racyja, telewizję Belsat, Studium Europy Wschodniej i Fundację Wolność i Demokracja. Przyjechali, by osobiście opowiedzieć polskim politykom o tragedii swoich przyjaciół i członków rodzin: bitych, zastraszanych, bezprawnie przetrzymywanych w aresztach, bez kontaktu z rodziną czy opieki lekarskiej.

Najwymowniejsze były jednak nieobecności dwójki potwierdzonych wcześniej gości: Milany Michalewicz, żony aresztowanego Alesia Michalewicza - jednego z kandydatów na prezydenta oraz polskiego dziennikarza z Grodna, Andrzeja Poczobuta.

Andrzej Poczobut wczoraj wieczorem zdążył przesłać nam sms-a mówiącego o tym, że w jego mieszkaniu właśnie pojawiło się KGB i zaczęło demolować sprzęty pod pozorem przeszukania. Dziś rano, już w trakcie konferencji dowiedzieliśmy się, że po przeszukaniu został jednak aresztowany i zawieziony do sądu. Dziwnym zbiegiem okoliczności rozprawa zbiegła się z panelem o polskiej polityce wobec Białorusi. Sąd ostatecznie jednak skazał Poczobuta nie na karę pozbawienia wolności, lecz na grzywnę w wysokości ok. 600 dolarów. Choć to na Białorusi kwota niebagatelna, wszyscy odetchnęliśmy z ulgą.

Dużo dramatyczniej przedstawia się sprawa Milany Michalewicz. W przeddzień wyjazdu dostała telefon z aresztu, w którym przebywa teraz jej mąż. Szantażowano ją, że jeżeli przyjedzie do Polski na konferencję w Sejmie, jej mąż, Aleś, zginie. Nie ulegając szantażowi, postanowiła przyjechać do Warszawy. Tuż przed wyjazdem, wieczorem 12 stycznia, odwiedziło ją w mieszkaniu pięciu funkcjonariuszy KGB i rozpoczęło rewizję, także osobistą. Z powodu przeszukania Milana nie zdążyła na pociąg do Warszawy, postanowiła jednak nie ulegać presji i podjęła próbę podróży do Polski samochodem. W Mińsku była śledzona przez trzy samochody KGB, po wyjeździe z miasta - przez pięć. Ostatecznie aresztowano ją przed Baranowiczami i odwieziono w konwoju do Mińska.

Jednym z najbardziej poruszających momentów konferencji było odczytanie listu Milany Michalewicz do polskich parlamentarzystów. Ze względu na jego treść, jak i dramatyczne okoliczności zasługuje na przytoczenie w całości:

19 grudnia 2010 roku miał się stać świątecznym dniem w historii kraju i w świadomości ludzi, logicznym podsumowaniem najbardziej wolnej w ostatnich czasach kampanii wyborczej, w której kandydaci alternatywni po raz pierwszy od bardzo dawna otrzymali dostęp do audycji telewizyjnych transmitowanych na żywo. Jednak dzień ten w końcu stał się czarnym dniem, przybrawszy kolor pałek oddziałów specjalnych. Czarnym zarówno w historii Białorusi, jak i w dziejach naszej rodziny. W całej pełni jego mroczność odczuliśmy następnego dnia.

Nocą z 19 na 20 grudnia pracownicy KGB, wywaliwszy drzwi do naszego mieszkania, wywieźli mojego męża, Alesia Michalewicza, wówczas jeszcze będącego kandydatem na prezydenta, w nieznanym kierunku. Przez 30 godzin nie mogliśmy zdobyć żadnej informacji o tym, gdzie jest. Dopiero o godzinie 10 rano we wtorek poinformowano mnie, że jest przetrzymywany w areszcie śledczym KGB. Te 30 godzin nieustających poszukiwań były niby chodzenie w kółko, wydawało się, że jest to straszna pomyłka albo koszmarny sen, który za chwilę się skończy. Jednak koszmar ten trwa już 25 dni i każdy dzień przynosi coraz bardziej ponure wiadomości.

Najgorsza jest izolacja i brak wiadomości, w pętach zastraszania i kłamstwa, którymi próbowano związać nas – osoby bliskie aresztowanym. Przez 25 dni nie otrzymaliśmy żadnego listu od Alesia, tak samo wygląda sytuacja w większości innych rodzin. Wiem, że mój mąż pisze tylko do mnie po trzy listy codziennie. Wiem, że do niego nie dotarły nawet dziecięce rysunki i życzenia z okazji Bożego Narodzenia. Tym kończy się moje „wiem" i rozpoczyna się pustka.

Przeszukiwania, przesłuchania, remont wywalonych drzwi, kolejki w punkcie przekazu rzeczy dla aresztantów składają się na codzienne życie naszej rodziny i dziesiątków innych rodzin. Po raz pierwszy w trakcie jedenastoletniego wspólnego życia Boże Narodzenie minęło nam bez wieczerzy wigilijnej i choinki, a zamiast świątecznego obiadu następnego dnia mieliśmy w domu z młodszą córką dwa przeszukania. Właśnie Boże Narodzenie pracownicy KGB wybrali na rozmowę ze mną, w której trakcie powiedziano mi, że mój mąż „źle się zachowuje" i że dobrze by było, gdybym wywarła na niego wpływ. W tym celu bez problemu zorganizują dla nas spotkanie. Nie poszłam w poniedziałek na tę rozmowę i po tygodniu dostałam oficjalną odmowę spotkania z mężem. Widocznie ktoś zadecydował, że nie zdołam wywrzeć „pozytywnego" wpływu.

Nasza młodsza córka, Alenka Dominika, nauczyła się wymawiać „tata" wcześniej niż „mama". Teraz obserwuję już, że zapomina to słowo. Tata dla niej teraz – to tylko zdjęcie, przy czym zdjęcie na ulotkach, ponieważ ostatnie rodzinne fotografie pozostały w komputerze starszej córki, zarekwirowanym przez KGB.

Zadaje mi się dużo pytań, na które nie mam odpowiedzi. Dlaczego nie pozwolono mi na spotkanie? Dlaczego nie zmieniono środka prewencyjnego w postaci aresztu? Dlaczego Pani mąż w ogóle znalazł się w areszcie śledczym KGB – przecież nie wzywał do zbierania się na placu i fizycznie nie był tam obecny w momencie prowokacji (jak zresztą i Uładzimir Niakliajeu, pobity uprzednio). Aleś przybył na miejsce akcji po rozpędzeniu zebranych, żeby pomóc w rozwiezieniu poranionych i pobitych ludzi do szpitali – czyż u nas przewiduje się karę za miłosierdzie i udzielenie pierwszej pomocy? Jak to możliwe, że po tym jak samochód uczestniczy w normalnym wypadku drogowym, zwykły pracownik milicji drogowej po przyjeździe mówi, że ma już nakaz prokuratora na... zatrzymanie człowieka? Na początku tego tygodnia nie umiałam nawet znaleźć odpowiedzi na pytanie: „Gdzie jest Pani mąż?" – ponieważ Alesia Michalewicza przeniesiono z aresztu śledczego KGB do innego aresztu (o tym dowiedzieliśmy się przypadkiem), a potem wywieziono w nieznanym kierunku. Na nas z dziećmi spadła rozpacz braku wiadomości, ta sama, co pierwszego dnia.

Ale najcięższym ze wszystkich pytań, które mi się zadaje, jest jedno: „Mamo, kiedy tato wróci do domu?"

W przededniu wyjazdu do Warszawy w naszym mieszkaniu rozległ się dzwonek – telefonowano ze znanego mi już numeru KGB. Po raz pierwszy od 23 dni słyszałam głos męża. Obiecano mi, że usłyszę go jeszcze raz w ciągu najbliższego tygodnia, jeżeli zrezygnuję z wyjazdu do Warszawy i zachowam ten telefon w tajemnicy. Powiedziałam, że nie będę milczeć. Głos po drugiej stronie wycedził: „lepiej niech Pani milczy"... Nie ufam tym ludziom ani nie boję się ich, lecz gdyby ich groźby się spełniły i nie będę mogła przeczytać tego tekstu osobiście, bardzo proszę o zrobienie wszystkiego, co się da, żeby moje dzieci dostały odpowiedź na pytanie, kiedy wróci tata.

Podczas przeszukiwania naszego garażu moja matka zapytała pracowników KGB: „Czy to znowuw 1937 rok?". I dostała szczerą odpowiedź: „Nie, za czasów radzieckich pracowało się o wiele łatwiej". Mam nadzieję, że przynajmniej tu się nie mylą. Wierzę, że powrót do ciemności czasów stalinowskich nie jest możliwy, że Polska, Unia Europejska i wspólnota międzynarodowa zastosują wszelkie możliwe środki pokojowe, aby wyjednać zwolnienie naszych bliskich i innych ludzi, aresztowanych wbrew prawu.

Milana Michalewicz

żona aresztowanego kandydata na prezydenta Białorusi Alesia Michalewicza

Autor

Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych