Gościem Salonu Politycznego Trójki była we wtorek Magdalena Merta, żona śp. Tomasza Merty, wiceministra kultury w rządzie Donalda Tuska, który tragicznie zginął w Smoleńsku. Krytycznie oceniła dziewięć miesięcy pracy prokuratury nad dochodzeniem prawdy o tragedii 10/04.
Ktoś powiedział, że 10 kwietnia wróciliśmy ekspresem do PRL. Ja mam wrażenie, że wróciliśmy tam odrzutowcem. Odnoszę wrażenie, że podobnie jak w PRL dobro Rosjan jest podstawowym celem prokuratury polskiej. Mam bardzo głębokie poczucie, że polskie instytucje nie działają jak instytucje suwerennego państwa. Takie same poczucie towarzyszyło mi wtedy, przed 1989 rokiem
- oceniła Merta zaznaczając, że mówi o organach prowadzących dochodzenie i stronie rządowej, z wyłączeniem ministra kultury Bogdana Zdrojewskiego, zwierzchnika jej śp. męża.
Jak mówiła, ona i wiele innych rodzin ofiar są "przerażeni" tym co się dzieje w śledztwie smoleńskim. Czym dokładnie?
Sposobem w jaki zamiast prowadzić śledztwo mataczy się i sprowadza je na manowce, To nasz wielki ból i dramat. Mamy poczucie, że nikomu poza nami, nie zależy na prawdzie.
Przyjęto kłamliwe założenie, że zawinili piloci. Próbuje podporządkować się ustalenia tej z góry przyjętej tezie. Musimy bronić dobrego imienia tych, którzy siedzieli za sterami. Kiedy jest się w Smoleńsku na miejscu, widzi się, że sposób w jaki lądował ten samolot dowodzą, że powtarzane przez wieżę kontroli lotów komunikaty iż samolot jest na kursie i ścieżce, ani przez chwilę nie odpowiadały prawdzie.
Komunikat, że są 6000 tysięcy metrów od progu pasa został nadany przez wieżę, kiedy ta odległość wynosiła w rzeczywistości 6300 metrów, a potem ten błąd narastał.
Jak podkreśliła, decyzja o lądowaniu wynikała z tego, że pilotów okłamywano.Jej zdaniem nie ma więc racji Bronisław Komorowski, który uznał, że przyczyna tragedii jest "arcyboleśnie prosta" - była nią decyzja o lądowaniu.
Okłamywała ich wieża i zawiodła radiolatarnia. Oni oczywiście popełnili błąd próbując lądować w lesie, ale przecież zakładali, że siadają na pasie startowym, a nie w lesie. Pogoda sprawiła, że nie mieli widoczności. Ale ich decyzja była zbudowana na przesłankach, które pochodziły z ziemi, od kontrolerów lotu i z urządzeń naziemnych. Mieli też nie zamknięte lotnisko. Gdyby było tak jak mówi prezydent Komorowski, to lotnisko miało obowiązek zamknąć swoje podwoje. Tak się nie stało.
Zdaniem Magdaleny Merty teza o presji ze strony pilotów jest absurdalna. Zwłaszcza w kontekście losu pilota, który odmówił lotu do Tbilisi w roku 2008 - pilotowi nie spadł wtedy włos z głowy.
Gdzie więc należy szukać prawdy o tej tragedii?
Istotne pytanie dotyczy tego dlaczego wieża przekazywała pilotom nieprawdziwe dane, dlaczego zawiodła radiolatarnia i wprowadzała pilotów w błąd. Jeszcze ważniejsze jest to dlaczego po katastrofie nie dopełniono procedur pozwalających Polakom sprawdzić te urządzenia. Dlaczego oblot po katastrofie musiał się odbyć bez polskiego przedstawiciela, dlaczego Rosjanie nie chcieli by Polacy to sprawdzili.
Zdaniem wdowy po wiceministrze kultury w projekcie raportu MAK będzie lansowana teza o winie pilotów i wskazane będą zaniedbania strony polskiej, co może w złym świetle postawić obecne władze. Stąd jej zdaniem , wyrażany coraz głośniej, niepokój premiera Donalda Tuska.
Rozmówczyni Michała Karnowskiego oceniła też, że krzyż smoleński prędzej czy później wróci przed Pałac Prezydencki. Bo - podkreśla - polskie krzyże zawsze prędzej czy później wracały tam, skąd je usuwano, na przykład ze szkół czy szpitali.
rop, źródło: Polskie Radio
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/109183-magdalena-merta-po-10-kwietnia-odrzutowcem-wrocilismy-do-prl-dobro-rosjan-jest-podstawowym-celem-prokuratury-polskiej