Dziewięć miesięcy po katastrofie smoleńskiej to dosyć czasu, by coś się urodziło. I owszem, urodził się drugi obieg wydawniczy, jak za schyłku PRL, ale tym razem w internecie. Ma prasę codzienną, jak ten portal, blogi, portale społecznościowe, nawet filmy na dvd i w YouTube. Natomiast "na powierzchni" utrzymuje się i rozwija "Gazeta Polska", "Rzeczpospolita" oraz "Radio Maryja" i Telewizja Trwam, w dziedzinie mediów niezależnych od establishmentu. Tego wtedy nie było. Wentyl bezpieczeństwa, czy kocioł pod parą?
Redakcja wPolityce poprosiła o refleksję po 9 miesiącach od notatki (patrz niżej) w Salonie24 dzień po katastrofie smoleńskiej. Napisałem wtedy m. in.:
"Dziedzicem Lecha może być Jarosław, jeśli tylko zostanie tym, kim w gruncie rzeczy jest - mężem stanu. Ten wstrząs może go odmienić, dodać ciężaru wewnętrznego i dystansu, które tracił w często niepotrzebnych sporach. Będzie musiał teraz wchłonąć swoją drugą połowę, nieco bardziej umiarkowanego i ciepłego ducha swego brata, aby zostać człowiekiem pełnym i politykiem dojrzałym. Mężem stanu także dla większości wyborców. Oczywiście to wcale nie musi się wydarzyć. Jesteśmy na krawędzi. Na którą stronę to wszystko się przechyli?"
Jarosław Kaczyński spełnił takie oczekiwanie tylko w trakcie prezydenckiej kampanii wyborczej, by potem zmienić ton. Nie będę uczył szewca buty robić, ani też oceniać skuteczność strategii tak wytrawnego polityka. Myślę, że liczy na wstrząs gospodarczy, który obudzi zwolenników Platformy Obywatelskiej aż przekażą mu władzę. Może mieć rację.
Pamiętam końcówkę PRL i widzę spore podobieństwa z dzisiejszą atmosferą: Ten sam triumf propagandy rządowej nad rzeczywistością, "zapisy" cenzorskie w mediach na pewne nazwiska, rosnąca góra długów państwa, konformizm większości intelektualistów, ogłupienie mas ale także wyspy wolności umysłowej tym razem o znaczenie większym zasięgu, aniżeli wtedy.
Wbrew nadziei, katastrofa smoleńska nie stała się ozdrowieńczym wstrząsem. Znaczy to, że większość Polaków, w tym część elity władzy i umysłu, dopiero musi dorosnąć do własnego państwa. Połowa narodu uznała rok 2010 za udany. Czy mamy do czynienia z podplemieniem idiotów w naszej zbiorowości?
Trzeba im przypomnieć:
1.Zgon wielkiej części elity patriotycznej najwyższego szczebla, łącznie z dowództwem sił zbrojnych,
2. oddanie przez rząd śledztwa w tej sprawie Rosjanom, choć niecałe dwadzieścia lat temu wyszły stąd wojska rosyjskie zostawiając na miejscu "przyjaciół" a zabierając ich "teczki",
3. Powódź,
4. Grożąca katastrofa finansów publicznych aż zmusiła rząd do podwyżki VAT i zamachu na emerytury,
5. Dziwny kontrakt gazowy z Rosją,
6. Blokada wejścia do gazoportu w Świnoujściu przez Niemcy, jakby w zmowie z Moskwą, żeby utrzymać naszą zależność od rosyjskiego gazu.
7. Klęska polityki wschodniej. Zaiste, lista radości idioty z kondominium.
Miałem nadzieję jeszcze kilka lat temu, że "Wesele" i "Dziady cz. III" można będzie odesłać do archiwum pamiątek po nieszczęściach. A tu wszystko się zgadza: "Takie granie, takie granie, takie ich chyciło spanie...", "Plwajmy na tę skorupę..." Cóż, niech nadzieja umrze ostatnia.
Zapis z 11 kwietnia 2010:
Całopalenie elit to narodowa klątwa Polaków. Powstanie Warszawskie, Katyń Pierwszy, Katyń Drugi ... Widzę ciągłość, bo jeśli w coś "wierzę", to w metafizykę historii. Gdy rosyjski premier i były (?) oficer KGB przekazuje nam opodal Katynia zwłoki polskiego prezydenta, ciarki chodzą po plecach.
Do katastrofy pod Smoleńskiem nie doszłoby, gdyby nie polityka historyczna braci Kaczyńskich. Zapragnęli takiej Polski, jakiej miało już nie być. To było powodem wściekłego na nich ataku. I tak po nitce dochodzimy do kłębka - dwie osobne uroczytości sprowokowane przez Rosjan jakby celowo, żeby jeszcze bardziej poróżnić Polaczków. Pierwsza uroczystość zakończona kolejnym sukcesem rosyjskim popieranego przez Moskwę premiera. Druga - śmiercią naszego prezydenta. Nie, nikogo nie oskarżam. Widzę fatum.
Lech Kaczyński i Jarosław chcieli odrodzić i poprawić II Rzeczpospolitą pod postacią IV. Nie łudźmy się tym, że zdobyli władzę. Na ich radykalny program nie było wtedy narodowego przyzwolenia, już nie mówiąc o zgodzie większości elit politycznych, intelektualnych, miedialnych. Wtedy to nie mogło się udać. Czy tragiczna śmierć wielu z najlepszych Polaków pod Smoleńskiem stanie się więc zaczynem odrodzenia?
Pod pałacem prezydenta otoczonego przeogromnym tłumem w odświętnej żałobie, nie mogłem oddać hołdu Panu Prezydentowi i Zmarłym. Kilkadziesiat metrów dalej, na placu Piłsudskiego było dość miejsca. Jednak nie podszedłem do krzyża papieskiego. Dopiero pod spuszczoną do połowy masztu flagą przystanąłem dla krótkiej modlitwy. Zdarza mi się w chwilach wielkiego wzruszenia odmówić "Ojcze Nasz" i "Zdrowaś Mario", jak nauczył mnie kościół, z którym jestem w osobistym sporze. Jednak właśnie tak w polszczyźnie wyraża się więź metafizyczna. To jest moja kultura, moja forma, do której ciągle wracam po odlotach kosmopolitycznych.
Ostatni raz odmówiłem te słowa na tym miejscu pięć lat temu, kiedy odszedł Papież. Mówili, że tamta śmierć pozostała niezagospodarowana. Nie mogło być inaczej, skoro zabrakło punktu krystalizacyjnego nie tyle dla emocji, ile dla działania. Dlatego nie śmierć, ale pierwsza pielgrzymka papieska stanowiła przełom. 2 czerwca 1979 roku przyszliśmy na plac Zwycięstwa, żeby się zobaczyć i policzyć. Po kilku dniach on wrócił do Watykanu, lecz był zwornikiem nadziei, bo mogł nas wspomagać ze swej potężnej pozycji międzynarodowej. Reszta jest historią. Kiedy jednak odszedł, nie zostawił dziedzica.
Natomiast śmierć prezydenta Lecha Kaczyńskiego może być wydarzeniem na miarę pierwszej pielgrzymki papieskiej. Wstrząśnięci Polacy wyszli na trasę konduktu pogrzebowego aby się zobaczyć i policzyć. Przecież to się przełoży na głosy. Zmarły zostawił bowiem następcę. Aż boję się o tym pisać, bo łatwo zmarnować coś niezręcznością. Lecz zaryzykuję. Dziedzicem Lecha może być Jarosław, jeśli tylko zostanie tym, kim w gruncie rzeczy jest - mężem stanu. Ten wstrząs może go odmienić, dodać ciężaru wewnętrznego i dystansu, które tracił w często niepotrzebnych sporach. Będzie musiał teraz wchłonąć swoją drugą połowę, nieco bardziej umiarkowanego i ciepłego ducha swego brata, aby zostać człowiekiem pełnym i politykiem dojrzałym. Mężem stanu także dla większości wyborców.
Oczywiście to wcale nie musi się wydarzyć. Jesteśmy na krawędzi. Na którą stronę to wszystko się przechyli?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/109147-krzysztof-klopotowski-dla-wpolitycepl-o-1004-nadzieja-umrze-ostatnia-wiekszosc-polakow-dopiero-musi-dorosnac-do-wlasnego-panstwa
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.