Nasz reportaż. Polityczna Ukraina 2010/2011. "Brak wiary w zmiany na lepsze i całkowity upadek zaufania do polityków"

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Julia Tymoszenko rozmawia z aresztowanym przez ekipę Janukowycza byłym szefem MSW w jej rządzie. Fot. PAP/EPA
Julia Tymoszenko rozmawia z aresztowanym przez ekipę Janukowycza byłym szefem MSW w jej rządzie. Fot. PAP/EPA

Ukraińska wojna polityczna trwa w najlepsze. Blisko rok po przejęciu władzy w Kijowie przez Partię Regionów, temperatura sporu między obozem rządzącym a opozycją ciągle rośnie. A ukraińskie społeczeństwo wstydzi się coraz bardziej za swoją klasę rządzącą.

Wg najnowszego rankingu "Democracy Index – 2010" przygotowanego przez dziennik "The Economist" Ukraina zajęła 67 miejsce wśród demokracji świata. W porównaniu z tym samym zestawieniem z roku 2008, nastąpił spadek państwa ukraińskeigo o 14 miejsc i był to jeden z największych z odnotowanych "regresów" demokracji na świecie. Ukraińskie media z miejsca rozpoczęły bić na alarm, że gorzej ocenione zostały już tylko m.in. Iran, Egipt czy Gambia.

Jednym z najważniejszych elementów przyczyniających się do takiej, a nie innej oceny ukraińskiej demokracji jest umacnianie się na pozycjach władzy obozu niebieskich, którzy po zwycięstwie Janukowycza w wyborach prezydenckich w 2010 i niezgodnej z konstytucją, zmianie prawa o zawiązywaniu koalicji w parlamencie, przejęli pełnię władzy w Ukrainie. Taka sytuacja spotkała się naturalnie z ostrą krytyką opozycji i wzrostem napięcia pomiędzy dwoma największymi ukraińskimi partiami.

WSTYD I HAŃBA W PARLAMENCIE

Najnowszym aktem ich konfliktu stała się bójka na sali posiedzeń ukraińskiego parlamentu w której udział wzięło około 70 parlamentarzystów BjuT-u oraz Partii Regionów. W ruch poszły krzesła, metalowe pałki, łańcuchy. Bilans? 5 posłów w szpitalu, tym dwóch w stanie ciężkim, zdjęcie immunitetów poselskich, by pociągnąć uczestników bójki do odpowiedzialności oraz próba zdymisjonowania Wolodymira Litwina ze stanowiska spikera Rady Najwyższej (odpowiednik naszego marszałka Sejmu). Ale najważniejszym chyba skutkiem wydarzeń w ukraińskim parlamencie jest kolejne utwierdzenie Ukraińców, że ze swoją władzą jest im kompletnie nie po drodze.

Jest mi po prostu wstyd. Tak dalej żyć nie można...

- mówi Oleksandr Ratuszniak, kijowski fotograf, dodając:

To po prostu hańba i to kolejny raz.

Fakt, podobne wydarzenia Ukraina i świat mogli zobaczyć kilka miesięcy wcześniej, kiedy to w kwietniu ukraiński parlament głosował nad przedłużeniem stacjonowania rosyjskiej Floty Czarnomorskiej w Sewastopolu. Wtedy to przedstawiciele Bloku Julii Tymoszenko rozciągnęli na swoich miejscach dwie olbrzymie ukraińskie flagi, a prowadzącego głosowanie Wolodymira Litwina obrzucili jajkami. Ten, chroniony rozłożynymi przez ochronę parasolami, doprowadził głosowanie do końca. Chodzący po sali i wciskający przyciski do głosowania za nieobecnych kolegów posłowie Partii Regionów, 236 głosami, zaakceptowali przedłużenie stacjonowania rosyjskiej floty na Krymie, na co w odpowiedzi przedstawiciele BJuT odpalili świece dymne. W spowitej dymem sali posiedzeń ukraińskiego parlamentu rozpoczęła się regularna bójka – na filmach z tego wydarzenia można obejrzeć m.in. jak parlamentarzysta Partii Regionów, Oleh Carjow "z byka" unieszkodliwia swojego oponenta z BjuT-u.

Już wtedy Ukraińcy czuli zażenowanie i żal na swoją klasę polityczną. Słowa "wstyd" i "hańba" dominowały podczas rozmów z nimi. Jednak chyba mało kto się spodziewał, że sytuacja powtórzy się tak szybko.

Pokazaliśmy światu, że bliżej nam do Azji, niż do Europy. Wtedy się z tego śmialiśmy. A teraz? Szkoda gadać.

- ze smutkiem stwierdza Jurij Lehun, dyrektor Archiwum Miejskiego w Winnicy, nawiązując do wydarzeń w koreańskim parlamencie, gdzie kilka lat temu również odbyła się bijatyka pomiędzy posłami.

Politycy powinni pamiętać o tym, że są wybrańcami narodu, że to myśmy ich niejako wynieśli do władzy

- mówi Waleria Poćko, studentka z kijowskiego uniwersytetu im. Tarasa Szewczenki. - Tymczasem dzisiaj nie dość, że nic dla nas nie robią, pracują tylko dla siebie, to jeszcze robią nam wstyd przed całym światem.

W Ukrainie po okresie wybuchu pomarańczowej rewolucji, rozbudzeniu nadzieji na nową jakość w polityce, nadzieji na zmianę i momencie związania wszystkich swoich oczekiwań z obozem pomarańczowych, nastąpiło obecnie całkowite odwrócenie się od polityków. Dominuje brak wiary w zmiany na lepsze i całkowity upadek zaufania do klasy politycznej. Politycy stali się synonimem egoistów, którzy u władzy starają się zdobyć tylko jak najwięcej korzyści dla siebie. Nikt nie wierzy, że obecna ukraińska władza zrobi coś dla ludzi.

 

ICH WŁASNY ŚWIAT

Politycy stali się w Ukrainie absolutnie odrębną kastą, żyją we własnym świecie

- opowiada Roman Kowalskij, ukraiński dziennikarz polityczny, który nie raz miał okazję rozmawiać z ukraińskimi polityki.

Ludzie mają do nich pretensje, że zupełnie nie rozumieją co to znaczy żyć w Ukrainie. Ale jak oni mają to rozumieć, kiedy mają tyle pieniędzy, że posyłają dzieci do szkół w Londynie, stać ich na samochody za 100 tysięcy dolarów, a na ręku noszą zegarki za 500 tysięcy? Przecież to absolutnie inna rzeczywistość!

Niedawno ukraińska gazeta "Siewodnia" zainteresowała się właśnie kwestią zegarków ukraińskich polityków. Jak się okazało, ukraińska klasa polityczna może się pochwalić, że pod względem cen swoich zegarków, przebiła już nawet absolutną rekordzistkę w tym względzie, czyli Rosję. Wicemer Moskwy, Władymir Resin, przez długi czas mógł się cieszyć z najdroższego zegarka u polityka wschodniej Europy. Jednak jego zegarek za 1 mln dolarów marki DeWitt, zdołał "przebić" Patek Phillipe kontrowersyjnego mera Kijowa, Leonid Czernowieckiego, za który musiał on zapłacić, bagatela, 1,2 mln dolarów. W państwie w którym minimalna miesięczna emerytura wynosi 500 hrywien, czyli ok. 200 złotych (ok. 60 dolarów) taki "gadżet" musi robić wrażenie.

W tym układzie, szczytem skromności wydawać się mógł zegarek obecnego prezydenta Ukrainy, Wiktora Janukowycza, który przez wiele lat nosił na ręku produkt Zenith Class Elite za 10 tysięcy dolarów. Jednak w dobie kampanii prezydenckiej 5 lat temu, w świetle kamer, oddał go jednemu z emerytów w Berdiańsku.

Powyższy przykład szczodrości prezydenta podczas kampanii doskonale obrazuje kolejną cechę charakterystyczną ukraińskich polityków – populizm rozkręcony do kwadratu. Ostatnia kampania prezydencka w Ukrainie była jedną z najdroższych na świecie, więcej pieniędzy wydano tylko w Ameryce!

Politycy schodzą z piedestału tylko, gdy zaczynają się wybory. Zaczynają rozmawiać z wyborcami tylko raz na 5 lat

- mówi Sergiej Lefter, student winnickiego uniwersytetu im. Kocubińskiego. - Wtedy oczywiście muszą wziąć dziecko na rękę, odwiedzić emerytów, krzyknąć wielkie hasła. A potem znikają, koniec kontaktu.

Jaskrawym przykładem populizmu i dystansu jaki wytworzył się między ludźmi, a politykami w Ukrainie, może być przypadek programu stacji 1+1, która w poprzednich wyborach samorządowych (ostatnie skądinąd musiały się odbyć kilka miesięcy później, niż planowano właśnie z powodów gigantycznych kosztów ostatniej kampanii prezydenckiej – cała ukraińska administracja samorządowa dostała kilka miesięcy więcej władzy z powodu braku pieniędzy państwa na wybory) postanowiła zbliżyć polityków do ludzi.

W jednym z odcinków Julia Tymoszenko została poproszona do przejażdzki kijowskim metrem. Otoczona kordonem kilkunastu  ochroniarzy zeszła do metra, gdzie wyrażnie zszokowani ludzie przywitali ją niczym cara, który zszedł do ludu. Gdy ówczesna pani premier przekraczała bramkę metra, dziennikarz pełnym przejęcia głosem oświadczył do kamery:

Proszę Państwa, właśnie na naszych oczach tworzy się historia!

Sama Julia Tymoszenko pytana, czy często jeździ metrem, odpowiedziała, że w ogóle, ale za to często lata samolotem.

 

ZAKRYTYJ SPISOK

Trudno się dziwić, że Ukraińcy uznają, że ich klasa polityczna jest im kompletnie obca. Aleksander Arjabińskij, pracownik jednego z kijowskich NGO'sów stwierdza dobitnie:

Przede wszystkim to my nawet nie wiemy kto zasiada u nas w parlamencie. A wszystko przez "zakrytyj spisok"!

Kilka lat temu zostało zmienione prawo wyborcze na Ukrainie. Wcześniej kandydaci byli przypisani do swojego okręgu wyborczego. Jednak jako, że większość parlamentarzystów mieszka w Kijowie na stale, w swoich regionach bywała rzadko. Prowadzili więc kampanie, która charakteryzowała się nieobecnością przy swoich wyborcach, ale za to budowaniem im, za własne pieniądze, np. cerkwii. Uznano to jednak za "niepraktyczne" i wprowadzono wówczas "zakrytyj spisok", czyli "ukryty spis kandydatów".

Tak więc obecnie, w wyborach do parlamentu, partie polityczne same tworzą swój spis kandydatów, jeden na całą Ukrainę. Wyborcy znają jedynie pierwsze kilka, kilkanaście nazwisk na tej liście, a głosując wybierają tylko i wyłącznie partię. W zależności od liczby miejsc zdobytych w Radzie Najwyższej, tylu kandydatów z listy wchodzi np. partia zdobywa 16 miejsc w parlamencie, tak więc kandydaci od miejsca 1 do 16 do parlamentu wchodzą.

Takie prawo spowodowało, że miejsce na listach było najczęściej po prostu kupowane. Kto dał więcej pieniędzy, ten wyżej był na liście. Często też wysokie miejsca przyznawano ludziom, którzy nie mieli mieć własnego zdania, a jedynie głosować tak jak partia każe. W efekcie w ukraińskim parlamencie zasiadali kierowcy, sprzątaczki i sekretarki, ludzie anonimowi, ale przez partię uznani za przydatnych. Duża część z takich właśnie kandydatów, znalazła się wśród osób, które brały udział w bijatykach w parlamencie.

Trudno się więc dziwić, że Ukraińcy podchodzą krytycznie do swojej klasy politycznej. Zwłaszcza, że ona sama kontaktu z wyborcami unika jak ognia. Premier Mykoła Azarow, który obiecał strajkującym niedawno na Majdanie Nezależnosti przedsiębiorcom, spotkanie, potem nawet nie wyszedł do nich z samochodu. Sama milicja usunęła manifestujących przeciw nowemu prawu podatkowemu ludzi pod pretekstem konieczności postawienia na placu... choinki bożonarodzeniowej.

 

OCZEKIWANIE ZMIANY

Ukraina chwalona jest przez Parlament Europejski za reformy (które powodują sprzeciw społeczeństwa), a ganiona za wytracanie demokratycznych przemian (ministrowie z rządu Tymoszenko już proszą o azyle w innych państwach, sama była premier ma już wytoczone procesy sądowe ze sprzeniewieżenia finansowe).  Co jednak na to wszystko sami Ukraińcy?

- Apatia. - krótko kwituje Jurij Lehun. - Niby ludzie się sprzeciwiają, ale już nikt tutaj nie ma siły by coś gwałtownie zmieniać. Pytam się więc go, gdzie jest szansa na zmianę, na co on odpowiada mi: - Nowi ludzie. Cała władza, cała klasa polityczna dla nowych twarzy.

Nie może być tak, że cały czas rządzą nami ci sami ludzie. Przecież tutaj nic się nie zmienia! Czy jedni, czy drudzy są przy władzy, to nie ma różnicy, bo to ciągle to samo. Nie ma napływu młodych ludzi!

- emocjonuje się Oleksander Ratuszniak.

Ale to nie jest do końca prawda. Owszem, w parlamencie zasiadają ciągle ci sami ludzie, często będący u władzy jeszcze za czasów ZSRR. Ale w Ukrainie, choć z tak ograniczonym dostępem do Zachodu, który wcale jej u siebie nie chce (koszmarny reżim wizowy, praktycznie uniemożliwia normalne podróżowanie), coraz więcej ludzi poznaje inne standardy, coraz więcej ludzi odrzuca obecny styl uprawiania polityki, rządzenia. Drugiej pomarańczowej rewolucji nie będzie – to pewne. Ale będzie za to coraz więcej ludzi po szkoleniach, stażach, uczelniach w Polsce i Europie. Jaskrawym przykładem tego typu człowieka jest Roma Sztorchin, który w 2009 roku został w konkursie organizowanym przez państwo, uznany za 2-ego, najlepszego pracownika administracji państwowej w Ukrainie.

Sam Roma większość swoich szkoleń i staży odbył w Polsce. Chwali nasz kraj za umięjetne przejście na demokrację i stara się swoje doświadczenie nabyte w Polsce, stosować w Ukrainie. Jak opowiada, nie raz styka się jeszcze z myśleniem z poprzedniej epoki w administracji, ale widzi też dużo pozytywnych zmian. Młodych, którzy wnoszą nowe standardy. I jaka jest jego recepta na poprawę sytuacji?

Spokój. Może oni się tam cały czas biją w parlamencie, może faktycznie korupcja trawi nasze państwo, ale jedyne czym możemy obecnie na to wszystko odpowiedzieć to spokój i wykształcenie. Oni nie będą cały czas u władzy. Kiedyś będzie czas również dla nas. Ważne, by nadszedł moment w którym będziemy mogli swobodnie uczyć się zagranicą, jeździć tam, obserwować inne standardy, to nam pomoże.

- mówi.

Wiktor Janukowycz ostatnio spotkał się z Jose Manuelem Barosso. Rozmawiali o zniesieniu reżimu wizowego. Wszyscy się ładnie uśmiechnęli, Janukowycz zorganizował konferencję, pochwalił się, że rozmawiał o wizach i koniec. Nic w tej sprawie nie ruszyło. Inne reformy, umowy z Rosją, owszem, ale sprawa wiz jak stała w miejscu, tak stoi. - komentuje Aleksiej Arjabińskij.

I jeżeli coś jest właśnie największym problemem Ukrainy to właśnie to napięcie między oczekiwaniami ludzi na zmiany, a obecną klasą polityczną, która uznaje stan obecny za stan najlepszy dla siebie. Pytanie tylko, kiedy nadejdą zmiany? Ukraina czeka.

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Autor

Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych