Mam kłopot z tekstem Łukasza Warzechy na temat filmu "Mgła". Kłopot mój polega na tym, że nie wiem do końca, o co mu chodzi

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź

Publicysta "Faktu" nie podważa merytorycznej zawartości dzieła Lichockiej i Dłużewskiej. Co więcej, podkreśla znaczenie świadectwa urzędników Kancelarii Prezydenta, odrzucając wszelkie ewentualne zarzuty o jednostronność przekazu.

Łukasz Warzecha stawia jednak autorkom filmu "Mgła", moim zdaniem, nietrafione zarzuty. A mówiąc jeszcze precyzyjniej, opiera się w swojej krytyce wobec postępowania autorek na zbyt słabych przesłankach, aby wyciągać z nich tak jednoznaczne i kategoryczne wnioski.

Zasadniczy zarzut Warzechy dotyczy świadomego umieszczenia filmu w konkretnym kontekście, który - jeśli dobrze rozumiem jego tok rozumowania - sprawia, że "Mgła"  traci szansę na dotarcie do widzów, którzy nie są zwolennikami PiS-u i jego wizji świata. Pisze:  "

(...) uważam, że Lichocka i Dłużewska zrobiły świetną robotę, ale jej rezultat od razu pozwoliły zaszufladkować".

A zatem, powiada Warzecha, film o niewątpliwym uniwersalnym przesłaniu staje się przez określony kontekst pozbawiony waloru uniwersalności i zostaje wprzęgnięty w pisowską narrację, stając się głosem w partyjnej nawalance.

Jakie są powody tego zaszufladkowania według Warzechy? Po pierwsze, autorki wydały swój film w "Gazecie Polskiej", która jest gazetą partyjną i na siłę forsuję tezę o zamachu 10 kwietnia. Po drugie, uroczysta premiera filmu, która odbyła się 3 stycznia w kinie "Kultura" , zamieniła się w "imprezę w zasadzie partyjną".

Aby zrozumieć, dlaczego zdaniem Warzechy umieszczenie filmu w "Gazecie Polskiej" oraz uroczysta jego premiera mogą osłabić jego wymowę, trzeba znać jego diagnozę sceny politycznej po katastrofie smoleńskiej.

Publicysta "Faktu" od pewnego czasu uważa i tu zgadza się z diagnozą twórców PJN, że sprawa katastrofy smoleńskiej stała się zakładnikiem gigantycznego sporu partyjnego między Platformą Obywatelską, której na jej rzetelnym wyjaśnieniu nie zależy oraz Prawem i Sprawiedliwością, które z kolei wyjaśnieniu wszystkich okoliczności i przyczyn katastrofy TU-154 M podporządkowało całą swoją politykę.

Łukasz Warzecha przeprowadza tym samym symetrię między partią rządzącą a największą partia opozycyjną. Sęk w tym, że to symetria nieuprawniona i fałszywa, ponieważ ich pozycja oraz możliwości działania są diametralnie różne.

Platforma Obywatelska, mająca ogromną władzę i poparcie większości mediów (z nielicznymi wyjątkami, do których należy "Gazeta Polska"), posiada w swoich rękach wszystkie, podkreślam, wszystkie, narzędzia do tego, aby wyjaśnić tajemnice największej katastrofy w dziejach powojennej Polski. Nie trzeba być zwolennikiem PiS-u, żeby dostrzegać, że jej przedstawiciele z premierem Donaldem Tuskiem na czele, nie dokładają wszelkich starań, aby do jej wyjaśnienia doszło. Każdy średnio zorientowany obserwator polskiej polityki potrafi podać co najmniej kilka przyczyn tego postępowania.

Powtórzmy: 10 kwietnia 2010 r. doszło do największej, bezprecedensowej katastrofy w powojennej historii naszego narodu. Partia rządząca, która posiada absolutną pełnię władzy jest bezradna wobec tego, w jaki sposób przebiega najważniejsze śledztwo dwudziestolecia (i nie mam tu na myśli nacisków na niezależną przecież prokuraturę, ale wolę polityczną, która jest rozstrzygająca w stosunkach ze stroną rosyjską, dzierżącą wszystkie kluczowe dowody w tej sprawie). Partia rządząca i rząd polski są bezradne na własne życzenie. Rzecz w tym, że szkodzą tym nie sobie, lecz przede wszystkim państwu, za które wzięły pełną odpowiedzialność.

Prawo i Sprawiedliwość jest największą partią opozycyjną i, jak każda partia, jej publiczna działalność podlega ocenie. Z absolutnej większości mediów papierowych i elektronicznych wyłania się jednak obraz partii, której lider oszalał albo przynajmniej działa nierozumnie, a wokół niego zgromadził się aparat partyjny najwierniejszych z wiernych, którzy za swoim przywódcą pójdą w ogień. Można mieć wątpliwości do wielu z tych ocen, z wieloma też się zgadzać, ale trzeba być ślepym i głuchym, żeby nie zauważyć, że po 10 kwietnia rozpętała się jeszcze większa nagonka na Jarosława Kaczyńskiego i jego obóz polityczny, przygotowująca społeczny grunt pod jego anihilację.

Media i medialni celebryci, którzy już dawno porzucili jakiekolwiek dziennikarskie standardy, tym razem poszli krok dalej. Ich wściekłość i ciągłe zajmowanie się Jarosławem Kaczyńskim, który realnej władzy nie ma, jest bardzo wymowna. Kto nie wierzy, niech przeglądnie ostatnie numery "Wprost" lub posłucha sztandarowego programu informacyjnego jednej z telewizji. Przykładów zresztą jest o wiele więcej. Gdyby jakiś Marsjanin przeglądał nasze gazety i zobaczył parę programów informacyjnych, musiałby uznać, ze Polską rządzi szef PiS, którego trzeba jak najszybciej wyeliminować. I to jest realny kontekst Łukaszu.

Nieliczne media, takie jak wspomniana "Gazeta Polska", czy "Nasz Dziennik" i "Rzeczpospolita" oraz ostatni tego typu program telewizyjny w telewizji publicznej:  "Warto rozmawiać", który w marcu spada z emisji, ośmielają się zadawać trudne pytania rządzącym i śledzą systematycznie postępy śledztwa smoleńskiego, przeprowadzając również własne. Robią to od początku i konsekwentnie, dlatego pomijam nieliczne wyjątki w mediach głównego nurtu, które zwykle po paru miesiącach dochodzą do tych samych rewelacji, które "Gazeta Polska" czy "Nasz Dziennik" ujawniły dużo wcześniej.

Wiele tez na temat przyczyn katastrofy, które pada na łamach chociażby "Gazety Polskiej" jest nietrafionych albo po prostu słabo udokumentowanych. Ale jest jeszcze więcej takich, które dają do myślenia i które nie pozwalają zamieść wielu spraw pod dywan. Gdyby nie te media i odwaga ich redaktorów, wielu pytań dzisiaj byśmy nie usłyszeli. A rządzący mogliby spokojnie udawać, że â  państwo zdało egzaminâ  , bo w tym utwierdzałyby ich wszystkie media.

Tak, jak można było zdezawuować film "Solidarni 2010", który przejdzie do historii polskiego reportażu powtarzając do znudzenia cytat jednego z bohaterów, który zarzucał Donaldowi Tuskowi, że ma krew na rękach, tak dzisiaj można podważać wiarygodność "Gazety Polskiej", bo w paru teksach poszła o parę kroków za daleko. Tak sobie myślę, z drugiej strony, gdyby nie to, może dzisiaj warszawską archidiecezją rządziłby abp. Stanisław Wielgus.

Tak, na marginesie, film "Solidarni 2010" został wyemitowany w przeddzień ogłoszenia przez Jarosława Kaczyńskiego startu w wyborach prezydenckich. Niemal wszyscy powtarzali, że to nie był przypadek. Tak się składa, że brałem udział w kolaudacji tego filmu, jako jego redaktor prowadzący z ramienia Redakcji Publicystyki TVP 1 i znam kulisy tej decyzji. Film miał pierwotnie pojawić się 19 kwietnia, w niedzielę, ale w wyniku decyzji kierownictwa anteny nie doszło do tego. Decyzja ważyła się do ostatnich minut i była podjęta w dramatycznych okolicznościach po konsultacji z prezesem TVP. Po wielkich staraniach zespołu i ówczesnego szefa redakcji, Pawła Nowackiego, film wyemitowano wreszcie tydzień później, o czym też zdecydowała ostatecznie dyrekcja anteny. A Paweł Nowacki po okresie żałoby narodowej został za swoją niepokorność i niezależność (także od PiS-u) wyrzucony. Ot i cała tajemnica. Na filmie Ewy Stankiewicz i Jana Pospieszalskiego też zaciążył kontekst. Ale to nie zmienia jego wymowy i nie umniejsza znaczenia.

O atmosferze po uroczystej premierze filmu "Mgła" wypowiadać się nie będę, bo mnie tam niestety nie było. W internecie mogłem jednak obejrzeć fragmenty wypowiedzi wielu osób. Największe wrażenie na mnie zrobiło wystąpienie pani Magdaleny Merty.

Wdowa po śp. Tomaszu Mercie wyglądała jak wdowa po oficerze zamordowanego oficera w Katyniu. Zrobiła na mnie wstrząsające wrażenie. Z jej ust padły słowa bardzo stanowcze i ostre. Pani Merta zasugerowała, że nie żyjemy w suwerennym i wolnym państwie, a lata rządów PiS taką namiastką wolnego i suwerennego państwa były. Nie sprawiało to na mnie jednak wrażenia partyjnej agitki. W wolnym i suwerennym państwie taka opinia byłaby dopuszczalna i mieściłaby się w ramach publicznego dyskursu. Ale ci, którzy myślą inaczej, choć starają się wznieść ponad partyjne spory, sami popadają w takie myślenie, które tego typu wypowiedź traktuje jako przejaw partyjniactwa.

P.S. Łukaszu, traktowanie wypowiedzi pod swoim komentarzem jako pośredniego dowodu na słuszność swoich argumentów, jak to czynisz w tekście "Między nami sekciarzami" na Salonie24 nie jest właściwe i donikąd nie prowadzi. Strategia, która polega na wrzuceniu PiS-u i PO do jednego wora z napisem "partyjniactwo" i stawianie się w roli rzecznika rozumu jest ryzykowne. Jak ryzykowne pokazuje los PJN oraz jego intelektualnego zaplecza.

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Autor

Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych