Barwy kampanii. "Niech wygra Warszawa? Tak. To pisałam ja, Łepkowska Ilona".

Ilona Łepkowska i Czesław Bielecki w czasie kampanii na Bazarze Różyckiego w Warszawie. Fot.PAP
Ilona Łepkowska i Czesław Bielecki w czasie kampanii na Bazarze Różyckiego w Warszawie. Fot.PAP

Czuję wielką wdzięczność wobec 150 000 warszawiaków, którzy głosowali na mnie z przekonaniem, że można lepiej, sensowniej, szybciej i że tak w ogóle, to damy radę. Szczególnie, jeśli będziemy uprawiać politykę faktów, a nie festynów noworocznych, jeśli będziemy modernizować miasto i jego komunikację, a nie spekulować gruntami i lokalami przykrywając to propagandą.

Myślę, że wywiad mojej żony, Ilony Łepkowskiej, mówi sporo o tej normalności, do której tęsknimy. A ja ze swej strony obiecuję, że nie odpuszczę, będę dalej walczył i już teraz razem z moimi zwolennikami chcę tworzyć skuteczną opozycję wobec mojej Konkurentki.

Cz.B.

 

BARWY KAMPANII, (Magazyn EXISTENCE, z Iloną Łepkowską rozmawiał Tomasz Kin, 29 listopada 2010)

Od lat jest Pani w czołówce rankingu najbardziej wpływowych Polek, podejrzewam że byłaby Pani dobrą prezydentową?

Nie ma to żadnego znaczenia, czy ja byłabym dobrą prezydentową (śmiech). Ważne czy Sławek byłby dobrym prezydentem a myślę, że tak. A ja byłabym, tak jak teraz, po prostu jego partnerką, niczym więcej. Nie zmieniłabym się w First Lady of Warsaw. Udzielałam się w kampanii, do wyborów. I tyle.

 

Chodzi o ostatnią kampanię, podczas której pani partner, Czesław Bielecki ubiegał się o urząd prezydenta Warszawy. Nie korcił Pani ten blichtr, a przede wszystkim szansa na zrobienie czegoś naprawdę pożytecznego?

Taka szansa dotyczy raczej prezydentowej kraju. Niejako przypisana do tej roli jest działalność charytatywna, zajmowanie się sprawami kobiet... Dotychczasowe polskie prezydentowe radziły sobie z tym raz lepiej, raz gorzej. Ja jestem dość blisko tych problemów, dlatego pewnie mogłabym się czymś takim zajmować. Ale, żeby była jasność i żeby nikt nie sugerował, że chciałabym być żoną prezydenta Polski - nie chciałabym i nie będę. A nie przypominam sobie, żeby żona czy mąż prezydenta Warszawy pełnili jakąś znaczącą funkcję społeczną. Mąż pani Gronkiewicz-Waltz był dotąd kompletnie niewidoczny, zobaczyłam go pierwszy raz w DD TVN, kiedy prezentowali wspólnie swój dom. Wydaje mi się, że ani jemu, ani Pani Hannie ani Warszawiakom nie brakowało jego obecności w życiu publicznym przez ostatnie cztery lata i pewnie będzie tak samo dalej. Nie miałam, podkreślam, żadnych tego typu pomysłów. Dlatego pomagałam Sławkowi, bo kampania była wyjątkowo krótka, bo włączył się w walke o prezydenturę bardzo późno. Mam dość duże doświadczenie w kontaktach z mediami, więc czasami w tych sprawach byłam jego doradcą. Ale najbardziej dumna jestem z tego, że wymyśliłam mu hasło wyborcze - paru specjalistów od marketingu stwierdziło, że było to jedno z lepszych, jesli nie najlepsze, hasło w tej kampanii.

 

Niech wygra Warszawa?

Tak. To pisałam ja, Łepkowska Ilona. (śmiech)

 

Ciężko mi uwierzyć, że buty spin doktora też Pani nie pasowały. Pani uwielbia sterować emocjami zza kulis. Może trzeba było poustawiać wszystkich po kątach, mówiąc: chcecie nagrodę publiczności?!

Sławek nie jest osobą w tym znaczeniu sterowalną. Oczywiście słucha uwag, ale nawet jeśli miałby być sterowany przez najlepszego specjalistę, tłumaczącego mu, jak ma się ubierać, ruszać, siadać i układać dłonie w trakcie debat, wówczas nie powiedziałby być może sensownych dwóch zdań, bo byłby tym bardzo spętany. On musi być sobą, musi być naturalny, bo ma własny, bardzo wyrazisty charakter. A poza tym wielu rzeczy nie można u nas przeprowadzić, nawet drobnych - w Stanach pilnowano by tego, żeby w czasie debat dostawał krzesło z wyższym siedziskiem, ponieważ jest tak wysokim człowiekiem, że na zwykłym krześle ma do wyboru, albo się zapaść w fotel i sprawiać wrażenie, że jest za bardzo wyluzowany i nie szanuje widzów oraz  przeciwników w debacie, albo siedzieć na samym brzegu z lekko rozstawionymi nogami, ponieważ nie jest w stanie ich naturalnie ustawić. U nas nie dało sie tego załatwić. No to po co spin-doktorzy?

 

Chcąc wygrać stawia się na pewne konie, czyli takie, które od lat otrzymują dowody wdzięczności i zaufania. Mam zliczyć te Telekamery?

Sławek naprawdę korzystał z mojego doświadczenia i rad. Dam jeden przykład. Przed debatą w TVN, kiedy było wiadomo, że kandydaci będą zadawać sobie po jednym pytaniu, poprosił mnie o radę – jakie byłoby dobre pytanie dla Olejniczaka. Powiedziałam wtedy "Nie pytaj go o nic merytorycznego. Zapytaj, dlaczego on oszukuje warszawiaków. Bo przecież wcale nie zamierza być prezydentem , dużo lepiej jest mu w Brukseli, dokąd przeprowadził się z całą rodziną. A start w wyborach jest mu potrzebny tylko do tego, by wzmocnić swoją pozycje w SLD wobec Napieralskiego". Sławek przyznał mi rację, że to dobry pomysł na pytanie. Ludzie potem zauważyli, że był to celny cios, bo kontrkandydat zapienił się jak mydło. Więc jak widać na tym przykładzie mąż mnie słucha, oczywiście, jak uda mi się powiedzieć coś niegłupiego. Ale nie będzie nigdy mówił moimi słowami. Nie pisałam mu scenariusza kampanii, ale zajmowałam się autoryzowaniem jego wywiadów, bo znam jego poglądy i pomysły, ale też wiem, jakie sformułowania ludzi mogą drażnić lub być niejasne, niezrozumiałe.

 

Pani zdaniem da się znaleźć analogię między politykiem a aktorem w serialu?

Jak aktor próbuje mówić swoim tekstem i sam się reżyserować, to zazwyczaj jest masakra. A jeśli polityk zaczyna mówić cudzym tekstem i jest reżyserowany przez kogoś, to nie jest autentyczny.

W Stanach wszyscy są politycy mówią cudzymi tekstami.

 

Ale jednak różnią się między sobą. U nich dobiera się rodzaj strategii do charakteru kandydata, to nie tylko podział republikanin – demokrata. Nie zrobi się z Clintona - Busha.

W tym sensie jest to podobne do sztuki aktorskiej. Jeśli patrzę na aktora zaangażowanego do roli pozytywnego bohatera i widzę, że wyłazi z niego jakiś diabeł i lepiej mu wychodzą sceny, w których jest nieprzyjemny, to weksluje tę postać, uzasadniając to dramaturgicznie w stronę charakteru nie całkiem kryształowego. Nie ma możliwości żeby Maja Komorowska, zagrała rolę dla Marty Żmudy-Trzebiatowskiej. Bynajmniej nie chodzi o różnicę wieku, raczej o styl, poziom refleksji, warsztat, środki wyrazu...

 

W takim razie Pan Sławek, dla opinii Czesław, byłby dobrym amantem?

Wydaje mi się, że nie.

 

On podoba się kobietom? Widać to było w trakcie kampanii?

Z podobaniem się kobietom nigdy nie miał problemu. A poza tym dobrze się sprawdza w bezpośrednim kontakcie ze zwykłymi ludźmi. Obu płci. Potrafi słuchać i nie ma problemu żeby patrzyć im prosto w oczy, wziąć za rękę czy na chwilę zatrzymać się nawet jeśli ryzykuje spóźnieniem na następne spotkanie. Więc pewnie i na kobietach robi to wrażenie...

 

Długo się znacie?

Trochę czasu już upłynęło. 51 lat...

 

Przez ten czas można dobrze się poznać...

Zdecydowanie tak, choć najfajniejsze rzeczy wychodzą w codziennym, wspólnym życiu. Do dziś podziwiam naturalność i wdzięk kiedy w mówi zwykłym ludziom wprost: jestem stuprocentowym Żydem.  Sławek robi to bardzo swobodnie, co widać zwłaszcza w porównaniu do tych wiecznie tłumaczących się ludzi, że są z tych całkiem zasymilowanych, że nawet  rodzice i dziadkowie  nie chodzili do synagogi... Opowiem Panu pewną anegdotę. Mąż jechał w taksówce i, jak to zwykle z nim bywa, rozmawiał z kierowcą. A taksówkarz narzekał na rząd, mówiąc że ten to Żyd, tamten Żyd. Sławek odpowiada: „Tak, tamten tak, a ten nie." I tak przez całą drogę. Wysiadając wyciągnął wizytówkę, wręczył ją kierowcy i pożegnał się z uśmiechem słowami: „Ja jestem 100% Żydem i generalnie wiem, kto jest Żydem, więc jeśli będzie pan miał jakąkolwiek wątpliwość, niech pan zadzwoni, ja wszystko wyjaśnię". Kierowcy opadła szczęka. To jest po prostu bardzo bezpośredni, szczery, uczciwy facet. Sławek, odkąd odszedł z polityki, był znany tylko w dość elitarnym środowisku. Jestem przekonana, że  jeśli miałby więcej czasu, by poznali go zwykli ludzie, na pewno byłaby II tura. Jestem pewna że ze swoi  potencjałem i z tym, że przypomniał się ludziom może jeszcze coś dobrego zrobić.

 

Bardzo podobał mi się ten moment w programie Tomasza Lisa, kiedy gościem był Czesław Bielecki, a za jego plecami, na telebimie, publiczność, a w pierwszym rzędzie  Pani. Doskonale było widać kto za kim stoi...

Powiem Panu, żeby była absolutna jasność - nie byłam fanką jego kandydowania.  Od początku czułam, że będzie to ciężkie dla nas i że jeśli Sławek by wygrał, biliby w niego jak w bęben. Wiadomo, że jest człowiekiem dość kontrowersyjnym a do tego dominującą w Warszawie jest opcja PO. Wiedziałam, że w czasie kampanii zacznie się wyciąganie spraw prywatnych. Dawno temu przestałam przejmować się internetem i tym, co tam wypisują, ale kiedy zobaczyłam, co dzieje się na przykład na portalu gazeta.pl, który przedrukowywał wiadomości z Pudelka, z Faktu i Superexpressu ze swoimi komentarzami, po prostu zamarłam. Żaden z administratorów nie interweniował na pojawiające się wulgarne i antysemickie posty. Dom Sławka stał się nagle zamkiem Gargamela. Był gigantyczny artykuł „Tak mieszka kandydat PIS na prezydenta". Albo „Będzie nowa komedia erotyczna – doradził kandydat PIS-u", albo „Popierany przez PIS żyje bez ślubu", albo „Partnerka kandydata na prezydenta rozbiła małżeństwo aktorki z M jak miłość". To wszystko przedrukowywał poważny portal, wydawać by się mogło poważnej gazety.

A przede wszystkim uważałam, że skoro mamy przed sobą jakieś 15 lat życia, kiedy człowiekowi jeszcze nie myli się widelec z łyżeczką i nie mówi „podaj mi to, to, to...", pokazując palcem, szkoda mi było, żeby 4 lata z tego czasu upłynęły pod znakiem politycznej szarpaniny. Ale skoro on się zdecydował, a ja jestem partnerką, czy tak jak mówi o mnie -  żoną, to jest absolutnie naturalną rzeczą, że ja go w tym wspieram. Kobieta w takim wypadku powinna stać koło swojego mężczyzny.

 

Dobrze byłoby teraz usiąść i wykorzystując ostatnie doświadczenia, napisać political fiction. Pani ze swojego życia czerpie bez obciachu...

Nie. To wszystko jest jednak potwornie marne...

 

Ale ludzie byliby zaskoczeni, a aktorzy grający ciocie i wujków, stworzyliby coś ciekawszego.

Może tak. Ale do tego potrzebowałabym jeszcze chwilę popatrzeć na to z bliska. Za dużo tu dla mnie zaskakujących nowości. Szokujące były zwłaszcza zachowania dziennikarzy. Cenię Monikę Olejnik, ale to jak skoczyła na Sławka, próbując przywiązać go do tego krzyża na Krakowskim... W kółko powtarzała, że został wybrany przez Kaczyńskiego tylko do postawienia pomnika Lecha Kaczyńskiego. Tej klasy dziennikarka, prowadząca w tak tendencyjny sposób rozmowę, to było dla mnie bardzo przykre widowisko. Tym bardziej, że to postać, którą cenię i uważam, że potrafi prowadzić dobre i obiektywne rozmowy, jeśli tylko tego chce. Czasem, jak widać, jest to jednak niemożliwe, bo decyduje „obowiązująca linia partii", przepraszam – stacji...

 

Pani zniknięcie ze „Szkła Kontaktowego" było wynikiem oddziaływania złych mocy, czy łaską miłosierdzia?

Przestałam się tam pokazywać po Smoleńsku. Po katastrofie nie byłam w stanie występować w programie, widziałam zresztą jak koledzy potwornie się męczyli, co powiedzieć w tej strasznej sytuacji. Usłyszałam, że kiedy będę gotowa, mam dać znać. Wtedy zobaczyłam, że kiedy były pogrzeby ofiar, to w tych dniach „Szkło" było poświęcone tym właśnie osobom. Nagle materiały, które w swoich programach komentowaliśmy często złośliwie, były oceniane zupełnie inaczej. Rozumiem, że o zmarłych mówi się tylko dobrze, ale dlaczego ten sam obrazek, te same słowa człowieka można ocenić w tak odmienny sposób? Poczułam się bardzo nieświeżo. Pomyślałam, że już nie chcę tam występować. Miałam do wyboru kilka mozliwości – mogłam jeszcze raz przyjść i na początku programu powiedzieć, że rezygnuję. I co? Wstać i wyjść? Zostawić kolegę samego po takiej demonstracji? Można było przyjść, wziąc udział w całym programie i na końcu powiedzieć – do widzenia i dziękuję. Ale to też byłoby bez sensu, bo skoro robię to dziś, to dlaczego nie za tydzień?

Zatelefonowałam do Grzegorza Miecugowa i Wojtka Zimińskiego i powiedziałam im, że nie mogę robić tego dalej. To był koniec kwietnia czy początek maja. Jak Sławek został kandydatem na prezydenta  pod koniec września, wszyscy zaczęli mówić że zrezygnowałam z jego powodu, albo wręcz że to Kaczyński mi zabronił.

Będąc ostatnio gościem w jednym z programów TVN, powiedziałam znów coś krytycznego na temat Jarosława Kaczyńskiego. Ja swoich poglądów nie zmieniłam.

Natomiast poważne media niestety chłoną retorykę brukowców i internetowych portali plotkarskich i szukają wszędzie newsów i sensacji.

 

Nie boi się pani o „Karola", film ma premierę tuż po nowym roku. Nie dosięgną Was te „ujadające psy"?

Miałam takie głosy, że udział mojego męża w kampanii PIS, zaszkodzi mi osobiście, bo stanę się również twarzą tej partii i w związku z tym widzowie z innych opcji się ode mnie odwrócą. (śmiech)

 

TVP i tak należy do PIS-u...

Ja tego w swojej pracy nie odczuwam... Na „Karolu" to się w ogóle nie odciśnie, jestem spokojna. Po pierwsze - do premiery wszyscy o wyborach zapomną. A jeśli nie -  to chciałabym przypomnieć, że jestem partnerką faceta, który kandydował na prezydenta Warszawy. Matki nikomu nie zabił, striptizu w telwizji nie zrobił. Publicznie niczym się nie skompromitował i nie wykonał niczego, co mogłoby się przenieść na moją pracę i na to, czy ludziom będzie się podobać komedia, do której napisałam scenariusz. (śmiech).  Niektórym ludziom nie podoba się budynek TVP, który Sławek zaprojektował. I co? Przestali oglądać „M jak miłość" od czasu gdy związałam się z projektantem siedziby TVP?

 

Ten rok to 12 miesięcy, w trakcie których wydarzyło się coś, co bez cienia wątpliwości zapamięta Pani do końca życia?

To rok, w którym, niestety, dominowały złe rzeczy. Albo może nie dominowały, tylko te złe były na tyle spektakularne, że przykryły wszystkie przyjemności jakie mnie też spotkały. Pogarszający się lawinowo stan zdrowia mamy...  To mnie naprawdę przygnębiło, bo widzieć tak bliską osobę, która nagle staje się całkowicie zdana na czyjąś opiekę, to bardzo trudne. Potem operacja barku, której pokłosiem były 3 miesiące w trakcie których nie przespałam spokojnie żadnej nocy. To kompletnie odbiera radość życia, choćby się działy najprzyjemniejsze rzeczy. Potem męcząca kampania. Ale w między czasie zdarzył się „Karol", który jest filmem udanym oraz zajęcia ze studentami w Filmówce w Łodzi, które sprawiają mi olbrzymią frajdę. Mieliśmy ze Sławkiem super urlop w Toskanii. Jednak generalnie rok był trudny. I mam nadzieję, że nigdy, a przynajmniej, że bardzo długo, równie trudnych 12 miesięcy mieć nie będę.

 

Od stycznia „Karolem" przybędzie Pani na odsiecz?

Mam nadzieję, że nie tylko, bo w lutym są Telekamery, zastanawiamy się, czy uda się „Barwom Szczęścia" zdobyć te nagrodę po raz trzeci z rzędu... To wyróżnienie wyeliminuje serial z konkursu na dalsze lata (śmiech). Konkurencja odetchnie, a ja znów zabiorę się do pracy. I zobaczymy co będzie...

rozmawiała: TOMASZ KIN

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych