Jestem gorącym zwolennikiem wyjaśniania takich zjawisk jak szmalcownictwo, wydawanie Żydów Niemcom czy też zabijanie ich w celach rabunkowych przy wykorzystaniu ich wojennego wyjęcia spod prawa. Żadna duma narodowa nie jest dla mnie argumentem aby nie prowadzić badań, ani o tym nie rozmawiać.
W tym sensie nie mam żadnych kłopotów z kolejnymi książkami Jana Tomasza Grossa. Więcej, uważam, że każda wspólnota narodowa ma obowiązek rozliczania się z takimi historiami, nawet jeśli dokonala ich mniejszość. Właśnie dlatego, bo jest wspólnotą a nie sumą wolnych elektronów.
Mam jednak kłopot z sytuacją, kiedy to kolejni zawodowi historycy, także liberalni wykazują Grossowi szkolne błędy, przeinaczenia i nagięcia faktów, a także nieuprawnione publicystyczne wnioski, a zarazem przymykają na to oczy, w imię ogólnej słuszności. Przy czym z książki na książkę coraz mniej wykazują a coraz chętniej przymykają.
Z tym większą ciekawością obejrzałem w poniedziałkowy wieczór najnowszy program Tomasza Lisa, który w pierwszej części łączył się z Janem Tomaszem Grossem i jego żoną oraz współpracownicą Ireną Grudzińską-Gross, obecnymi w nowojorskim studio.
Jakoś nie zdziwiła mnie taka chociażby sytuacja. Lis cytując najnowszą książkę "Złote żniwa", z którą zdążył się przynajmniej pobieżnie zapoznać, zapytał Grossa, dlaczego ocenia liczbę Żydów zamordowanych przez Polaków podczas wojny na kilkaset tysięcy.
Najpierw okazało się, że nie kilkaset a kilkadziesiąt. Lis jednak podtrzymywał, że w książce Gross pisze o kilkuset - samo w sobie wystarczy aby stać się przynajmniej ostrożnym. Potem zagadnięty o to raz jeszcze, autor "Złotych żniw" zaczął opowiadać, że w całej wschodniej Europie tak się działo. I dalej sypać przykładami: a to mordu popełnionego przez Litwinów w Ponarach, a to roli Węgrów w organizowaniu wywózek do gazu. Lis przypomniał jednak raz jeszcze, że chodzi o Polaków. Wtedy Gross powołał się na innego żydowskiego historyka, który miał orzec, że sama granatowa policja zamordowała kilkadziesiąt tysięcy. Na podstawie jakich badań to ustalił? Tego się nie dowiedzieliśmy.
Trzeba przyznać, że prowadzący był stanowczy (dużo bardziej stanowczy niż Wojciech Cieśla i Aleksandra Karasińska, twórcy publikacji o książce Grossa w najnowszym "Wprost). Przekonywał, że nowojorscy Żydzi wyrabiają sobie na podstawie tek ksiązki negatywny stereotyp Polaków ("są jak zwierzęta", piszą na internetowych forach), i że niedługo sprawcami Holokaustu będą anonimowi naziści i całkiem konkretny polski naród. Gross to bagatelizował, a od najbardziej kontrowersyjnych stwierdzeń po prostu się wykręcał. Jak choćby od tego, że "Normą było tropienie i wydawanie Żydów, a nie pomaganie im".
W końcu wszystko okazało się nie do końca takie jak w książce. Jest ona na przykład opatrzona fotką wieśniaków rozkopujących ziemię na terenie obozu zagłady w Treblince w obecności milicjantów. Grudzińska i Gross założyli, że to ludzie szukający pożydowskiego złota, a nakryci na tym procederze przez powojenną milicję. Ale już dopytywani przez Lisa użyli formułki: "prawdopodobnie". Bo być może chodziło tylko o wyrównywanie terenu pod czujnym okiem ludowej władzy.
Ich niefrasobliwość przerażała i ciążyła, przyznaję, na nieprzeczytanej jeszcze książce. W debacie po programie nawet poseł lewicy Andrzej Celiński (którego matka jest Sprawiedliwym Wśród Narodów) uznał niektóre opinie z tego dzieła za zbyt pochopne. Z kolei poseł PiS Zbigniew Girzyński zbyt łatwo uznał ludzi wydających lub nękających ukrywających się Żydów za margines. Ale miał celne trafienie: przypomniał chłopa z powstania styczniowego ograbiającego w opowiadaniu "Rozdziobią nas kruki i wrony" Żeromskiego powstańca. To nie tyle prawda o tym czy innym narodzie a o ludziach - biednych i pozbawionych hamulców.
Z kolei historyk Jan Grabowski podtrzymywał tezę o zabitych setkach tysięcy Żydów. Ale jego logika okazywała się nadzwyczaj krucha. Aby dowieść, że Polacy traktowali swoich starszych braci gorzej niż siebie nawzajem, obwieścił, że przecież polskich konspiratorów nie wydawano. Naprawdę? Skąd w takim razie świetna ksiązka przedstawiająca systematycznie wysyłane donosy na Gestapo? Donosy Polaków na innych Polaków.
Odrzucając niektóre twierdzenia Celińskiego jako mocno ułatwione (Kościół odpowiedzialny za milczenie w sprawie Holocaustu), warto się z nim zgodzić w jednym: prawdy są różne. Jest i ta o wioskach, w których chłopi łapali Żydów i zawozili na posterunek Żandarmerii wymieniając na wódkę i kiełbasę (mamy konkretne relacje). Ale Gross przybliżenia tych różnych prawd nie ułatwia. Tworząc nowe stereotypy, utwierdza nawet umiarkowanych Polaków w obronnym odruchu.
Na pytanie, czy napisałby książkę o obojętności Żydów amerykańskich na los swoich braci, odpowiedział wymijająco. Polacy są łatwiejszym celem i można zbić majątek na kolejnych książkach, to już mój komentarz. Pytany, czy ci Polacy nie zastąpią Niemców jako twórcy Holokaustu , przypomniał z kolei o szacownych katedrach naukowych, które to badają. Ale współczesny człowiek nie uczy się historii z prac naukowych, a z dzieł popkultury. A takim popkulturowym czarodziejem staje się coraz bardziej sam Gross. Nie trzeba przeczytać jego najnowszej pracy aby to zauważyć.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/108967-gross-i-o-grossie-u-lisa-nie-trzeba-czytac-ksiazki-zeby-zauwazyc-ze-autor-miesza-sie-w-zeznaniach-popkulturowy-czarodziej
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.