Gursztyn dla wPolityce.pl: "Ogromna część polskiej winy za regres Ziem Zachodnich to efekt systemu komunistycznego"

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Dworzec w Braniewie. Fot. Wikipedia
Dworzec w Braniewie. Fot. Wikipedia

Chwała Piotrowi Zarembie, że zauważył i opisał na portalu wPolityce.pl kuriozalny wywiad w GW z prof. Zdzisławem Machem ("Kresowe życie na walizkach", GW, 22 grudnia 2010). Wywiad jest kuriozalny, bo zawiera wiele ocen fałszywych i wiele tak uproszczonych, że nie mających wiele wspólnego z prawdą. Na dodatek - co słusznie Zaremba podkreślił - prof. Mach przyjmuje tam optykę niemiecką. I to bardziej z kręgów tzw. Wypędzonych niż innych środowisk (bo warto pamiętać, że Niemcy były i są krajem bardziej zróżnicowanym niż nam się wydaje).

Wyeksponowana przez GW teza brzmi tak:

Deportacja Niemców z Dolnego Śląska była błędem. Gdyby zostali, nauczyliby przybyszów, do czego służy kanalizacja i maszyny rolnicze. Polscy wypędzeni z Kresów Wschodnich szybciej odtworzyliby swoją tożsamość.

Nie kwestionuję wiedzy profesora, który prowadził badania naukowe na temat przesiedleń. Kwestionuję jego wnioski. Będąc skromnym magistrem historii pozwolę sobie na polemikę z profesorem socjologii z następujących powodów. Otóż prof. Mach swoją wiedzę oparł na studium przypadku. Losie grupy polskich przesiedleńców spod Czortkowa, którzy przyjechali na Dolny Śląsk. Moja zaś wiedza wynika z tego, że sam będąc synem przesiedleńca spod Wilna badałem dzieje mojego rodzinnego powiatu. Konkretnie chodzi o Braniewo, czyli miasto w dawnych Prusach Wschodnich.

Od dziecka nasłuchałem się masy opowieści z czasu wielkiej wędrówki ludów. A od wieku młodzieńczego - kiedy zacząłem rozumieć język niemiecki (gnany ciekawością, by poznać dzieje rodzinnego miasta i dowiedzieć się co myśli druga strona) - przeczytałem kilogramy literatury na ten temat. Tematyka tych lektur wychodziła znacznie poza granice regionu.

Mogę dzięki temu stwierdzić, że bardzo wiele zdań prof. Macha to twierdzenia całkowicie absurdalne. Choćby to pierwsze o umiejętności korzystania z kanalizacji i maszyn rolniczych. Jest wprawdzie w iluś opowieściach z tamtych lat opisane to, jak "zabugowcy" ze zdziwieniem patrzyli na krany z bieżącą wodą. Albo są w filmie dla dzieci "Gazda z Diabelnej" chłopcy zbijający płot z nart. Tylko czy to prawda? I jak masowe były to zjawiska?

Śmiem twierdzić, że to bzdura. Zapóźnienie cywilizacyjne kresowian wynikało nie z nieznajomości powyższych urządzeń, co z ograniczonego doń dostępu. Kran z wodą bieżącą najprymitywniejszy chłop widział na dworcu w Lidzie, Grodnie, czy Zdołbunowie. Maszyny rolnicze były znane - wystarczy spojrzeć na reklamy w przedwojennych czasopismach (prenumerowanych także na wschodzie II RP, choćby przez szkoły) - tyle, że były drogie. Niemiecki rolnik je posiadał bo był zamożny. Polski ich nie miał, bo nie było go stać. Ale chciał je mieć, i wiedział jak z nich korzystać.

Dla przesiedleńców cenne były te rzeczy, które przywieźli z utraconego domu, ze wschodu. Tego, co dostali na zachodzie, ani nie cenili, ani nie rozumieli. I jeszcze w dodatku były to przedmioty wroga. Niszcząc je, mścili się na Niemcach

- twierdzi profesor. Czyżby? Na tej zasadzie sowieccy żołnierze powinni niszczyć trofiejnyje zegarki, bo niemieckie.

Jeszcze w latach 80. za stodołami wielu gospodarstw można było znaleźć poniemieckie zardzewiałe żelastwo

- pisze profesor Mach. Ale przecież wtedy ci rolnicy używali już od dawna ciągników. A niszczały poniemieckie maszyny wtedy już archaiczne, bo przystosowane do trakcji konnej.

Albo to zdanie:

Przypomnę panu scenę z serialu o czterech pancernych. Tomuś, prosty chłop ze wsi, którego gra Wiesław Gołas, znajduje w poniemieckim domu kupkę książek przewiązanych sznurkiem. Wyciąga kozik, rozcina sznurek i gdy widz sądzi, że mężczyzna rzuci się na książki, on bierze tylko sznurek. Książki zostają na ziemi. Tylko sznurek jest dla niego ważny, bo tylko z nim wie, co zrobić.

Profesor nie dodaje, że książki pewnie były po niemiecku. Prosty Tomuś mógł w ogóle nie lubić książek. Albo nie potrzebował książek w języku, którego nie znał. Albo we frontowych warunkach sznurek był rzeczą cenniejszą od innych. Można taką scenę interpretować na setki sposobów. Ale dlaczego od razu przyjmować od razu wersję najmniej korzystną?

Absurdem obrażającym logikę jest zdanie Macha na temat niszczejących kamienic w jednym ze śląskich miasteczek:

Kamienice zawaliły się, bo nie działały poniemieckie urządzenia kanalizacyjne. Nikt ich nie reperował i nie remontował, bo nikomu nie były potrzebne.

Kto nie reperował? Mieszkańcy? A czy byli właścicielami tych domów? Nie byli, i pewnie nadal nie są - bo na Ziemiach Zachodnich nadal obowiązuje prawo tzw. wieczystej dzierżawy. A czy niemieccy mieszkańcy tych kamienic - pod komunistyczną władzą - wzięliby się za reperacje? Też nie. I nie jest to tylko gdybanie.

Wysiedlenie Niemców nie było stuprocentowe. Sam pamiętam rodziny o czysto niemieckich korzeniach, które wyjechały "do Reichu" w latach 80. Za mojej pamięci nie wyróżniały się poziomem cywilizacyjnym - ani pozytywnie, ani negatywnie - od potomków "zabugowców". Wszystkich zglajszachtowała komuna.

To jest clou problemu. Ogromna część polskiej winy za regres Ziem Zachodnich i zmarnotrawienie tego co zostało po Niemcach ciąży na "władzy ludowej". Sam Mach to zauważa, mówiąc, że PRL zabił inicjatywę mieszkańców. Rzuca to jednak mimochodem, koncentrując się na rzekomym prymitywizmie kresowian.

Mam mocne wrażenie, że czytając słowa profesora, gdzieś już je słyszałem. Coś podobnego brzmiało w periodykach wydawanych przez niemieckich wysiedlonych kilkadziesiąt lat temu. Gdzieś w latach 50-tych i 60-tych. Ale od czasu rewolucji Solidarności, a zwłaszcza odzyskania przez Polskę niepodległości, nawet tam zmienił się ton.

To w sumie zrozumiałe - wielu przyjeżdżających na stare śmieci Niemców zaczęło zadawać sobie trud zrozumienia nowych mieszkańców. Dotarło do nich, że nie mieliśmy szans na normalny rozwój. A zrozumieli więcej, gdy jako zachodnioniemieccy podatnicy zostali obciążeni kosztem przyłączenia byłej NRD. Dotarło do nich, jak kosztownym "eksperymentem" był komunizm.

W Polsce powinniśmy debatować o tym dlaczego dziś poniemieckie miasteczka są żałosnym cieniem tego, co było tam przed wojną. Ale najpierw ustawmy wszystko w odpowiednich proporcjach. Nie można przemilczeć, że początkiem wszystkiego był Adolf Hitler (skądinąd cieszący się wielką popularnością na wschodnich terenach Rzeszy) i wywołana przez niego wojna. To nie kresowianie meblowali powojenny świat. A w następnych latach, to nie oni decydowali o gospodarce komunalnej miasteczka Lubomierz.

Nie da się jednak podjąć rzetelnej dyskusji stosując nierzetelne argumenty. Oraz obrażając tych, którzy są na samym końcu długiej kolejki winowajców.

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych