Chrześcijaństwo bezobjawowe ideałem profesora Mikołejki? Nauki Wyborczej na święta

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź

W jakiego Boga wierzą Polacy? - pada pytanie na okładce Gazety na Święta, publicystycznego dodatku do Wyborczej. Pada cały szereg odpowiedzi: Awatar, bliski, codziennego użytku, dziecinny, etniczny, facet itd. Jest to zajawka do wywiadu Aleksandry Klich z profesorem Zbigniewem Mikołejką, religioznawcą.

Uważam profesora Mikołejkę za ciekawego badacza i ciekawego rozmówcę, sam przeprowadziłem z nim na przestrzeni ostatnich lat kilka rozmów na temat religii. Doceniam jego przemianę: w latach 90. był dyżurnym agresywnym bojownikiem o tak zwaną świeckość państwa, dziś na konflikty wyznaniowo-światopoglądowe patrzy dużo spokojniej, z dystansem naukowca. Ale tak jak wielu naukowców ma pewien feler: jest zafascynowany przedmiotem swoich badań, czyli chrześcijaństwem, a równocześnie dość bezceremonialnie przystrzyga ten przedmiot do swoich potrzeb i wyobrażeń. Z jego rozważań wiele możemy się dowiedzieć o religii, ale wiele też o profesorze Mikołejce. Co nie jest zarzutem, ale trochę ostrzeżeniem.

Jego próba wykazania, że Polacy mają naiwny i trochę użytkowy stosunek do swojej religii obfituje w spostrzeżenia trafne, ale też i w uproszczenia. Czasem dotyczą one spraw drobnych. Profesor twierdzi, że Polacy nie zapraszali nigdy na wiejskie wesela księży, bo na weselu rządził drużba, a on symbolizował dominację żywiołowej biologii nad moralnymi zasadami. Pamiętam wiele wiejskich wesel z księżmi jako gośćmi - i z literatury, i nawet z własnych doświadczeń. Takie twierdzenie to więc typowe tworzenie normy, która raz się potwierdza a raz nie. Rozumiem, że we współczesnych stabloidyzowanych mediach jest zapotrzebowanie na wyraziste tezy, ale cóż poradzę, że bardzo bym się obawiał w oparciu o nie wyciągać ostateczne wnioski. Profesor się nie boi. I wyciąga.

To jednak drobiazg w porównaniu z innymi prawidłowościami. Oto profesor Mikołejko dowodzi, że Polacy deklarują wiarę, ale nie przejmują się Dekalogiem. Jako przykład daje poparcie większości naszego społeczeństwa dla kary śmierci.

Tyle że podobne poparcie było, a w wielu wypadkach jest nadal, odnotowywane także i w innych krajach, w tym w większości europejskich, i to nawet tam, gdzie kary śmierci zakazano wiele lat temu. Praktycznie wszędzie wbrew większości, co jest tematem na odrębną dyskusję. Jeśli z czasem te nastroje się zmieniały, to bardzo powoli, pod wpływem nowego ustawodawstwa i politycznej poprawności. Polacy są po prostu tam, gdzie Francuzi,. Włosi czy Niemcy byli 20, 30 lat temu. To trochę za mało, aby wyciągać jakieś szczególne wnioski o ich religijności niespójnej z Dekalogiem. Jeśli zaś można, trzeba taki zarzuty postawić nieomal wszystkim społeczeństwom, które karę śmierci akceptowały - do pewnego momentu razem z Kościołem.

Co więcej, profesor idzie dalej.

"Nie chcę idealizować społeczeństw zachodnich, ale proszę spojrzeć na Niemcy, na Holandię. Tam gdzie panuje surowy duch protestantyzmu, tam niejednokrotnie częściej niż u nas istnieje moralny rygoryzm. Pilnuje się Dekalogu"

 

- emocjonuje się. O ile sobie przypominam w Holandii zalegalizowano eutanazję, przy poparciu, albo jedynie wątłym sprzeciwie, nawet tamtejszych ugrupowań chadeckich. Rozumiem, że religioznawca może nie widzieć sprzeczności między Dekalogiem i eutanazją, ale to nie znaczy, że ona nie istnieje. Skądinąd także w Polsce opinia publiczna przechyla się w kierunku akceptacji postaw proeutanazyjnych. Co mogłoby oznaczać, że doganiamy "surowego ducha protestantyzmu". Ovczywiście w tym momencie ironizuję.

Dziennikarka Wyborczej przypomina profesorowi o pustych zachodnich kościołach, on jednak niezrażony dowodzi, że to nie oznacza braku religijności:

"Człowiek Zachodu, który przestał chodzić do kościoła, wcale nie przestał być religijny. Tyle że jego religijność stała się prywatna, wewnętrzna i buduje się ją bez autoryzacji instytucji kościelnej"

- to kolejny przypływ entuzjazmu religioznawcy.

A ja przypominam sobie najróżniejsze sondaże dotyczące poglądów religijnych i moralnych zachodnich społeczeństw. Nie tylko zwyczaj chodzenia do kościoła, ale i akceptacja podstawowych dogmatów bywa w nich coraz bardziej masowo odrzucana, nie mówiąc o przekonaniach moralnych zgodnych z chrześcijańskimi naukami. Możliwe, że tacy obywatele pozostają subiektywnie religijni, na czym jednak ta ich religijność ma polegać, poza czystą deklaracją?

Czy to nie są właśnie "puste formy", nawet jeśli objawiane w cichości ducha? Chcę być wierzący i decyduję że jestem wierzący, nawet jeśli z "moją" religią nie połączy mnie choćby jeden wspólny pogląd. No ale zdaniem profesora Mikołejki "puste formy" to domena drepczących w niedzielę do kościoła Polaków.

Nie bronię tych Polaków, ich religijność mocno jest pewnie niedoskonała, zabobonna, odpustowa, odświętna. Może nawet wierzą, o zgrozo, w "etnicznego Boga". Ale czy naprawdę wolałbym chrześcijaństwo zachodnie, mocno bezobjawowe?

Autor

Budzimy się wPolsce24 codziennie od 7:00 rano Budzimy się wPolsce24 codziennie od 7:00 rano Budzimy się wPolsce24 codziennie od 7:00 rano

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych