Ratyfikowany przez amerykański Senat układ New START (Strategic Arms Reduction Treaty) można widzieć w kilku perspektywach.
Po pierwsze, perspektywa polityki amerykańskiej. Ratyfikacja traktatu jest dużym politycznym zwycięstwem prezydenta Obamy, który zainwestował w jej powodzenie pełną energię swojej administracji i dużą część swojego autorytetu. Symboliczną wagę zwycięstwa podkreślało to, że sesję Senatu prowadził sam wiceprezydent Joe Biden Jr. (formalnie szef izby) a na sali była niedawna senator – Hilary Clinton. Jest to drugi w ostatnich tygodniach – po przedłużeniu wygasających ulg podatkowych wprowadzonych przez prezydenta G. W. Busha - sukces legislacyjny prezydenta USA, odniesiony po przegranych wyborach śródokresowych (midterm election) i przy współdziałaniu z mniejszością republikańską.
Przyczyny tak poważnego zaangażowania autorytetu prezydenta Obamy w uchwalenie są wielorakie. Z jednej strony, prezydent dążył do uchwalenia traktatu w końca roku i dopiął swego, mimo sceptycyzmu republikańskich liderów Senatu (sen. McConella i Kyla). Wykorzystał do tego tzw. kulawą sesję (lame-duck session), czyli ostatnią sesję w starym składzie izby. Od stycznia w Senacie znajdzie się 6 nowych senatorów republikańskich, co zasadniczo zmniejszałoby szanse na udane głosowanie. Prezydent Biden osobiście dzwonił i 50 razy spotykał się ze wszystkimi senatorami republikańskimi, a prezydent pisał do nich listy wyjaśnieniami i deklaracjami. W poparcie traktatu zaangażowana została nawet Angela Merkel. Mało tego, prezydent zdobył poparcie takich ikon konserwatywnej polityki zagranicznej: Henry A. Kissinger, George P. Shultz and Condoleezza Rice. George H. W. Bush, który podpisywał w 1993 r, traktat START II również wydał oświadczenie poparcia.
Dzięki temu administracji Obamy udało się zebrać z naddatkiem potrzebne do ratyfikacji 64 głosy (2/3 izby). Ustawa przeszła 71-26, przy 13 republikańskich głosach za. Mimo pozornie dobrego wyniku, jest to jednak najmniejsza większość w historii uzyskana dla traktatu tego typu. Mimo to, uchwalenie „Nowego START" jest osiągnięciem historycznym. Do tej pory prezydenci, którym udało się wynegocjować i ratyfikować traktaty rozbrojeniowe z ZSRR lub Rosją nazywali się Nixon (SALT I), Reagan (INF) lub Bush (STRAT I i II) i wszyscy byli Republikanami. Z kolei, prezydenci z nominacji Demokratów – Carter (układ SALT II) i Clintron (układ o zakazie prób jądrowych) nigdy nie zdołali nakłonić senatu do poparcia swoich traktatów.
Z drugiej strony, jest to kolejny sukces prezydenta odniesiony dzięki temu, co obiecywał w kampanii wyborczej – tj. otwartości na opozycję (bipartisanship). Realizacja tej obietnicy zajęła mu aż dwa lata. Wcześniej a prezydent wydawał się być zdominowany przez swoich byłych kolegów z parlamentu. Czy to przy tzw. Obamacare (Patient Protection and Affordable Care Act), czy to przy Frank-Dodds Act (reformie regulacji finansowych) prezydent podążał w dużej mierze za dwójką liderów demokratycznego Kongresu – Nancy Pelosi (Izba Reprezentantów) i Harrym Reidem (Senat). Niedawny senator Obama przesyłał Kongresowi projekty, które parlamentarzyści poprawiali zgodnie z wolą demokratycznych lobbystów. Należy pamiętać, że amerykańska polityka od jakiejś dekady jest niesłychanie spolaryzowana i Demokraci, którzy w latach 2007-2009 odzyskali po 14 latach z kontrolę nad parlamentem, oddali się zaspokajaniu żądań demokratycznej bazy. Jednak te parlamentarne „sukcesy" demokratów ściągnęły na nich gniew wyborców niezależnych i w dużej mierze przyczyniły się do listopadowej porażki wyborczej i ponownej utraty Izby Reprezentantów.
Kolejna przyczyną, dla której prezydent Obama mocno zaangażował się w uchwalenie traktatu wprowadza drugą perspektywę - relacji USA-Rosja. Być może należałoby tu odróżnić relacje między państwami od relacji między ich głowami. Wydaje się bowiem, że Obama potraktował sprawę priorytetowo chcąc wyjść naprzeciw oczekiwaniom prezydenta Miedwiediewa. Prasa amerykańska donosiła, że podczas listopadowego spotkania w Japonii, prezydent Rosji wydawał się autentycznie zatroskany powodzeniem traktatu w Senacie USA po przegranych przez Demokratów wyborach, co z kolei miało poruszyć Obamą. Nie należy oczywiście nadinterpretować tego typu relacji, ale zupełnie dopuszczalną jest interpretacja, wg której Obama woli mieć naprzeciw siebie Miedwiediewa, niż Putina. W obliczu przyszłorocznych wyborów w Rosji i sygnałów o narastającym konflikcie kremlowskich grup interesu wokół startu Medwiediewa, Obama chciał prawdopodobnie wzmocnić wymiernym sukcesem prozachodni kurs obecnego prezydenta Rosji. Argument z większej kooperacji z Rosją w sprawach ważnych dla USA miał też być istotny w pozyskaniu większości głosów republikańskich.
Traktat bowiem nie jest wielkim osiągnięciem negocjacyjnym, gdy chodzi o korzyści dla USA. Jego głównym celem wydaje się wręcz uniknięcie upokorzenia Rosji, bowiem sankcjonuje on prawnie redukcję arsenałów strategicznych, którą Rosja musiałaby tak czy owak dokonać z powodów czysto technicznych. Oceniano, że w wyniku starzenia się systemów, Rosja w krótkim czasie będzie miała jedynie 500 wyrzutni i 1500 głowic. Dodać należy, ze traktat ten nie dotyka kwestii dużej przewagi Rosji w dziedzinie taktycznej broni nuklearnej, która dziś jest prawdopodobnie ostatnim narzędziem odstraszania, jakim ten kraj dysponuje, wobec rosnącej przewagi technicznej armii USA, czy Chin.
W swoim tekście w „National Review", w którym wyliczał osiem powodów, dla których nie może poprzeć tego traktatu, były i zapewne przyszły kandydat GOP na prezydenta USA, Mitt Romney, ocenił, że traktat właściwie w każdym punkcie jest korzystny lub neutralny dla Rosji, nigdzie zaś nie jest korzystny dla USA. Na tym tle też zarysowała się różnica w szeregach republikańskich. Z jednej strony, są to realiści z tradycji Kissingera myślący o Rosji jako o partnerze, widzący ten trakta w szerszym kontekście relacji bilateralnych i ich wpływu na interesy USA w różnych częściach świata, na różnych teatrach konfliktów. Z drugiej zaś są tradycyjni nacjonaliści (Jeffersoniści), którzy są spadkobiercami raczej ostrej linii Regana i patrzą na Rosje jako na wroga, pamiętają, że „Rosjanie złamali każdy układ, jaki z nimi mieliśmy". Dla tej drugiej grupy absolutnym priorytetem jest siła militarna USA i stały wzrost jej bezpieczeństwa.
Dlatego wielu republikańskich krytyków słusznie wskazywało na to, że Nowy START raczej pogarsza pozycję USA, niż poprawia. Traktat limituje liczbę rozmieszczonych strategicznych głowic nuklearnych do 1550 oraz ogranicza do 700 liczbę rozmieszonych nośników tych głowic – czy to międzykontynentalnych rakiet balistycznych (ICBM), czy to pocisków wystrzeliwanych z łodzi podwodnych (SLBM), czy to bombowców, a także do 800 liczbę rozmieszczonych wyrzutni. Jednak, jak wskazywał chyba słusznie były szef CIA i wielokrotny uczestnik negocjacji z Rosjanami, James Woolsey – gdy negocjuje się z Rosjanami trzeba być przyjaznym (friendly), ale nie wolno wydawać się chętnym (eager). Również Condoleeza Rice, wskazywała, że Rosjanie traktują jako wiążące zobowiązanie każdą wypowiedź. W tym kontekście tekst traktatu jest co najmniej nierozważny.
Przede wszystkim, preambuła wiąże ze sobą sprawy, które w ostatniej dekadzie udało się administracji George W. Busha skutecznie rozwiązać. W 2001 r. USA jednostronnie wycofały się z układu ABM (Anti-Balistic Missile Treaty) z 1972 r., co umożliwiło im rozpoczęcie wdrażania projektu tarczy antyrakietowej. W nowym traktacie START Rosjanom udało się tymczasem wpisać do preambuły zdanie o uznaniu istnienia „współrelacji" (interrelationship) między strategiczną bronią ofensywną, a strategiczną bronią defensywną. Ten zapis był przyczyną większości obiekcji republikańskich senatorów, bowiem rosyjscy generałowie zaraz po podpisaniu zaczęli podkreślać wiążący charakter tego zapisu. Konsekwencje tego stanu mogą być bardzo poważne, bowiem nie tylko mogłoby to ograniczyć rozwój tarczy antyrakietowej jako projektu, ale także ograniczyć użycie objętych traktatem instalacji ofensywnych do celów defensywnych. Jest to przy tym kwestia żywotnie istotna z polskiego punktu widzenia i interes polski jest tu wyraźnie pozytywnie związany ze stanowiskiem reprezentowanym przez Republikanów, dla których tarcza antyrakietowa jest również częścią dziedzictwa Ronalda Reagana.
Po drugie, traktat ściśle ogranicza ilość wyrzutni i rakiet, co wcześniej nie miało miejsca. Jest to o tyle istotne, że dotąd duża przewaga rosyjska w ilości taktycznych głowic nuklearnych była równoważona relatywnie wysoką zdolnością do zwiększenie ilości środków strategicznych (choć na mocy umowy z 2002 r maksymalna ilość głowic strategicznych określona jest na 2200). Co więcej, Amerykanie godząc się na ten zapis, ograniczyli sobie także potencjał konwencjonalny dalekiego zasięgu, traktat bowiem nie różnicuje rakiet wg. typu głowic. Po trzecie, traktat traktuje bombowiec jako jeden nośnik, gdy tymczasem może on przenosić wiele ładunków nuklearnych. Po czwarte, nowy START nie wspomina o ograniczeniach wagowych pocisków, co ponownie wprowadza możliwość użycia pocisków wielogłowicowych (MIRV), czego zabraniał układ START II. Po piąte wreszcie, układ zasadniczo obniża wymagania dotyczące monitoringu przestrzegania – ogranicza wymaganie podawania telemetrii testowych lotów do pięciu pocisków i limituje ilość wizytacji demontażu rakiet tylko do połowy.
Ogólny wniosek zatem, jaki można z tego wyciągnąć wydaje się taki, że Amerykanie przyjęli zapisy mocno dla nich niekorzystne, ponieważ bardzo chcieli osiągnąć jakiś wymierny sukces oraz jak najszybciej przywrócić procedurę monitorowania arsenałów, która wygasła rok temu wraz z poprzednim traktatem START. Ta łatwość godzenia się na niekorzystne zapisy może wynikać np. z poczucia wielkiej siły albo z ogólnego stosunku do broni nuklearnej prezentowanego dziś w USA.
Trzecia bowiem perspektywa, z której można patrzeć na nowy układ START, to ogólna wizja roli broni nuklearnej w arsenałach USA i Rosji. Wydaje się, że tu zaczyna rysować się coraz większa różnica. Z jednej strony mamy bowiem wygłoszoną przez prezydenta Obamę w Pradze deklarację dążenia do ostatecznej likwidacji arsenałów nuklearnych na święcie, o tyle po strona rosyjska myśli w dokładnie przeciwnym kierunku. Rosja zamierza w ciągu najbliższej dekady zainwestować w modernizację sił zbrojnych – w tym na rozwój arsenału nuklearnego, a szczególnie rakiet – ok. 600 mld dolarów. Jest to wprawdzie tyle, ile jeden budżet militarny USA, jednak w perspektywie rosyjskich wydatków na zbrojenia w ostatnich dekadach jest to kwota bardzo znacząca. Dlatego też, w trakcie negocjacji przed ratyfikacją traktatu, senator Kyl – mimo, iż traktatu ostatecznie nie poparł – z taką determinacją i skutecznie walczył o $80 mld na modernizację kompleksu nuklearnego USA (chodzi np. o laboratoria przygotowujące uran).
USA mają obecnie duży problem z określeniem tego, do jakiego typu wojny powinny się przygotowywać. W ostatnich latach, po odejściu ze stanowiska sekretarza obrony Donalda Rumsfelda zaczął zanikać paradygmat zimnowojenny – konfrontacji dwóch wielkich armii, a przyjście Roberta Gatesa wiązało się z próba narzucenia pewnej dyscypliny kosztowej amerykańskiemu kompleksowi militarnemu w związku z nową wizją wojny – tj. działań antypartyzanckich. Obecnie operacje w Iraku i Afganistanie wydają się raczej dobiegać końca, a coraz bardziej wyraźnie rysuje się ponownie groźba konfliktu z dużą silną armią – tym razem chińską. Szczególnie boleśnie zaczyna tu wyglądać dla Amerykanów wizja konfrontacji morskiej. Jedną z ofiar tego pozimnowojennego braku zdecydowania okazał także amerykański kompleks nuklearny. Ostatni dokument „Nuclear Postrure Review" wydaje się być dowodem tej strategicznej konfuzji: USA Obamy obiecują nie rozwijać zdolności nuklearnych (np. głowic penetrujących ziemię), obiecuję systematycznie redukować arsenał, zaniechać testów nuklearnych, czy wreszcie ograniczają zastosowanie broni nuklearnej tylko do ataku przeciw krajom również już ją posiadającym. Tymczasem wszyscy Republikanie – zarówno Ci popierający START, jak i ci przeciwni - deklarują, że broń nuklearna pozostanie z nami jeszcze bardzo długo, bowiem jest podstawą bezpieczeństwa USA oraz podstawą bezpieczeństwa świata. Wydaje się, że paradoksalna logika zniszczenia nuklearnego przyznaje rację raczej im, niż Obamie.
Konserwatywny strateg Robert Kagan podsumowując ratyfikację Nowego STARTu przedstawił chyba najbardziej wypośrodkowane stanowisko. Ocenił ją pozytywnie i uznał, że dziś już nie będzie można zrzucić winy za brak kooperacji z Rosją na Partię Republikańską i że teraz odpowiedzialność za „reset" spada na tych, którzy powinni ją ponosić, czyli Rosjan. W tej sytuacji ujawni się realna chęć i zdolność Rosjan do współpracy oraz ogólne ograniczenia formuły „resetu". W tej interpretacji, traktat START bardziej, niż przełomem w relacjach z Rosją, czy krokiem milowym do rozbrojenia nuklearnego, które jego zdaniem nie nastąpi, jest raczej okazją do zbudowania silnej „internacjonalistycznej" koalicji w amerykańskim parlamencie, która będzie zdolna do uporania się z problemami Iranu, Chin, obecności w Afganistanie i Iraku, oraz ratyfikacji umów o wolnym handlu z Koreą Południową i Kolumbią, czy wreszcie uchwalania odpowiednich budżetów obronnych. Przede wszystkim jednak Amerykanie pokazali, że mimo kryzysu i bardzo spolaryzowanej polityki cały czas potrafią zadbać o wewnętrzną jedność jako podstawowy warunek ich światowego przywództwa. To dobra wiadomość, ale i lekcja dla Polski.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/108690-amerykanie-pokazali-ze-caly-czas-potrafia-zadbac-o-wewnetrzna-jednosc-jako-podstawowy-warunek-ich-swiatowego-przywodztwa
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.