W wywiadzie dla "Polski the Times" Jacek Kurski wrócił do tezy głoszącej, że Jarosław Kaczyński mógł wygrać wybory prezydenckie. Cytuję:
Bo te wybory były do wygrania, to był konkurent z którym Kaczyński mógł wygrać. Komorowski płaski, płytki, nudny, mówiący steki gaf. Ale nasi byli sztabowcy, koledzy z PJN, zabronili merytorycznej, co wcale nie znaczy agresywnej polemiki, np. pokazującej kompletny brak empatii w jego wypowiedziach o powodzi.
Jeszcze niedawno Kurski mówił inaczej. Rozmawiając ze mną do tekstu w "Rzeczpospolitej" wypowiadał się za ostrzejszą kampanią, ale przyznawał uczciwie, że nie wie, czy była to najlepsza droga do zwycięstwa. Była to natomiast, jego zdaniem, najlepsza droga do konsolidacji elektoratu wokół rozliczenia smoleńskiej tragedii. Teraz już wie: wybory były do wygrania. Kandydat, który jeszcze po Smoleńsku miał najwyższy współczynnik braku zaufania i odrobił te straty w kilka miesięcy, mógł zwyciężyć.
Ten wywód potrzebny jest do utrwalenia wizji sabotażystów, którzy świadomie grali na niekorzyść PiS od lat, a dziś stworzyli oddzielne ugrupowanie. W innym miejscu Kurski oskarża swoich starych wrogów Adama Bielana i Michała Kamińskiego o to, że w 2007 roku "wpuścili" prezesa w debatę z Donaldem Tuskiem. Po co to zrobili?
Nie wierzę żeby ktoś kto się zna na mediach tak jak Bielan, ryzykował w dobrej wierze ruch, w którym Kaczyński nie miał nic do ugrania, nawet gdyby wygrał, a mógł stracić wszystko.
Dziwne, że samemu Kaczyńskiemu zajęło aż trzy lata dojście do tej zadziwiająco prostej oczywistości. Bo jeszcze przez trzy lata obdarzał spin doktorów zaufaniem. On i jego brat. Lechowi Kaczyńskiemu mieli prowadzić kolejną kampanię.
Kurski postępuje zgodnie z wzorcami stalinowskiej Rosji utrwalonymi też u Orwella: gdy poróżnimy się czy rozstaniemy z jakimś politykiem, zmieniamy również historię. Ogłaszamy, że od lat działał na szkodę wspólnego dobra. Robiono tak, bo nie chciano, a po części nie umiano tłumaczyć racjonalnie politycznych rozstań. Wszystko musiało być spiskiem.
Sam Kurski ma swój rachunek krzywd z Bielanem i Kamińskim. Ale jego wizja historii czyni prezesa Kaczyńskiego postacią zabawną. Bez żadnej refleksji obdarzającą zaufaniem "szpiegów i zdrajców". Może zresztą o to chodzi, Kurski to przecież stronnik Ziobry. Można by wobec niego użyć tej samej frazy: :"Nie wierzę aby ktoś, kto znał się na mediach tak jak Kurski, nie zauważył, że czyni ze swojego obecnego lidera marionetkę".
Debata o kampanii trwa też gdzie indziej. Paweł Kowal odpowiedział na uwagi Kataryny, która upiera się, że w kampanii trzeba było mówić więcej o Smoleńsku. Polityk przypomina, że jednak mówiono (Kaczyński użył wobec Tuska i jego elipy formuły: "chłopcy bawiący się zapałkami). Twierdzi, że podziały w sztabie niekoniecznie wyglądały tak prosto, jak się je teraz przedstawia i że on sam nie był zwolennikiem wyciszania odniesień do Smoleńska. Odpiera też wiele innych zarzutów. Pewna pani profesor oburzała się niedawno, że udając podczas kampanii śpiewające dzieci-kwiaty tacy ludzie jak Migalski, Poncyljiusz czy Jakubiak zburzyli atmosferę żałoby. Kowal przypomina posłankę Kempę, dziś tropicielkę zdrajców, śpiewającą na pewnym wiecu. Itd. Itp.
Gorliwych zwolenników PiS nie przekona. Kiedy Kataryna udzieliła Kowalowi głosu blogerzy snuli rozważania, czy ktoś się pod nią nie podszywa. Zarzucili jej też, gorącej zwolenniczce Kaczyńskiego, spisek ukartowany z politykiem PJN. Tak w Polsce niektórzy rozmawiają o polityce.
Tym, którzy są jednak zainteresowani prawdą historyczną, odsyłam do mojego wywiadu z Joachimem Brudzińskim, prawą rękę Kaczyńskiego, jaki przeprowadziłem w połowie lipca 2010 dla Polski the Times. Jest do dziś w Internecie.
"Zaremba: To w końcu jaka była kampania prezydencka Jarosława Kaczyńskiego: dobra czy nie? Bo już się nie mogą połapać, czy się jej wstydzicie, czy pod nią podpisujecie
Brudziński: Była dobra. Śmieszy mnie, kiedy czytam dziś teksty publicystów, którzy piszą, że po kampanii tak zwany taliban wykorzystując dostęp do ucha prezesa zaczął ją podważać - w czasie kiedy Paweł Poncyljusz był w szpitalu a Joasia na wakacjach. Przecież ja czy Jacek Kurski uczestniczyliśmy w pracach sztabu.
Zaremba: Może Pan ją współtworzył, a równocześnie kwestionował? Albo zaczął kwestionować post fatum, bo Jacek Kurski to przecież teraz wyraźnie robi.
Brudziński: Nie, ja harmonijnie współpracowałem z Joasią Kluzik-Rostkowską i bardzo chwalę jej rolę w kampanii. A podziały wewnątrz PiS są mitologizowane".
Potem wytyczne się zmieniły, dziś Brudziński by czegoś takiego nie powiedział. Choć uczciwie mówiąc, akurat on nie uczestniczy w procederze zmieniania historii po fakcie. Tyle że nie protestuje, gdy inni tak czynią.
A niezależnie już od prawdy materialnej, jest też coś takiego jak korzyść. Być może powtarzanie spiskowej teorii o sabotażystach integruje najtwardszy elektorat (ten który rzuci się na mnie zaraz, że jestem agentem Rosji, GW i innych ciemnych sił). Ale co z resztą? Ta reszta widzi Jaroslawa Kaczyńskiego, który "na proszkach" (weszło już do politycznej popkultury) dał się innym wodzić za nos. To nie jest punkt wyjścia do aspirowania do roli potężnego lidera.
PJN zaczynał od gromkich rozliczeń z własną przeszłością, ocierających się o kicz, a wykorzystywanych przez mainstreamowe media. Ale poszli po rozum do głowy i teraz tego unikają. PiS skoncentrowany na wyklinaniu własnych dysydentów stanie się partią łatwą do wyśmiania. Skupcie się panie i panowie na rywalizacji na oferty.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/108479-debata-o-kampanii-prezydenckiej-roku-2010-go-jest-jak-z-orwella-i-osmiesza-jaroslawa-kaczynskiego
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.