Dlaczego PiS ambarasuje premiera Wielkiej Brytanii?

Sytuacja jest mocno ambarasująca - Downing Street musi dementować słowa Jarosława Kaczyńskiego o tym, że podobno David Cameron gratulował mu tego, że nie ściskał się w Smoleńsku z Putinem. Jak oficjalnie poinformowały służby prasowe brytyjskiego premiera, sytuacja taka nie miała miejsca, a Cameron jedynie składał Kaczyńskiemu kondolencje. Prezes PiS mijał się więc z prawdą. I to nie w artykule na ściennej gazetce w szkole podstawowej w Krzyżanowicach, ale w międzynarodowej edycji "Newsweeka".

To o tyle przykre, że w dyplomacji tego typu sytuacja ma poważne konsekwencje, bowiem psuje zaufanie między politykami. A dla szefa PiS jest to o tyle złe, że brytyjski premier był ostatnim chyba politykiem z Europie, który patrzył na niego z niejaką sympatią. Nie wolno niszczyć tego typu relacji, zwłaszcza jeśli nie ma się niczego w zamian. Co gorsza, zamiast przyznać się do błędu, Kaczyński wysłał wczoraj do boju Joachima Brudzińskiego, a ten brnął w kłamstwa i podtrzymywał słowa swojego szefa, co na Downing Street musiało być odebrane jako konsekwentne stawianie premiera Wielkiej Brytanii w niezręcznej sytuacji tłumaczenia się z czegoś, czego nie zrobił.

Zwolennicy PiS powinni mieć o to pretensje nie do samego prezesa, bo mógł on nie nazbyt dokładnie pamiętać tamtą rozmowę (zwłaszcza jeśli weźmie się pod uwagę w jakiej psychicznej kondycji znajdował się wówczas). Powinni mieć pretensje i żal do otoczenia prezesa, bo to do owego otoczenia należy obowiązek chronienia szefa od tego typu błędów. No ale jak się popatrzy na tych, którzy zostali wokół Jarosława Kaczyńskiego, to należy się cieszyć, że prezes nie strzelił jakiejś większej gafy dyplomatycznej. Cieszyć się nam wypada, że bliscy współpracownicy prezesa PiS nie wypowiedzieli wojny Wielkiej Brytanii za zdradę z 1939 roku! Za zdradę, warto dodać, którą wstrętni Brytole przedsięwzięli z Ruskimi i z Platformą, co chyba oczywiste....