Wielu publicystów neguje lub wyśmiewa obchodzenie rocznicy 13 grudnia jako „kolejnej rocznicy narodowej klęski". Rzeczywiście, 13 grudnia 1981 roku to był koniec pierwszej Solidarności, koniec marzeń milionów Polaków o bardziej znośnym i otwartym systemie niż nieefektywny gospodarczo, ogłupiający i upokarzający „realny socjalizm". Jednakże 13 grudnia to był jednocześnie początek drugiej Solidarności, podziemnej, konspiracyjnej. Dla wielu Polaków był to początek drogi do wolności – ostateczne osobiste wyzwolenie z komunistycznych więzów.
Mit Solidarności został niestety prawie całkowicie zniszczony, roztrwoniony i rozmieniony na drobne przez byłych liderów Solidarności. Winni są nie tylko byli liderzy (niektórzy w sposób szczególny). Winne są elity III Rzeczpospolitej, którym – w ich znakomitej większości – mit Solidarności po prostu nie pasował do nowej układanki. Stąd wciskanie takich uproszczonych stereotypów jak „Wałęsa i 10 milionów", „liderzy i doły" – sugerowanie, że dzisiejsze zróżnicowane wybory polityczne, to dziedzictwo Solidarności, że sama Solidarność podzieliła się na prawicę, lewicę, realistów i oszołomów, że to w znacznym stopniu byli członkowie Solidarności wybrali Kwaśniewskiego na prezydenta, że jedni członkowie Solidarności uważają Jaruzelskiego za zdrajcę, a inni – za patriotę. I że to normalne. W końcu było ich 10 milionów!
Basta! Czas wreszcie powiedzieć prawdę czy to wstydliwie, czy to z wyrachowaniem usuwaną w cień: 13 grudnia 1981 roku większość członków NSZZ Solidarność poddała się bez walki! Większość Polaków przestraszyła się oddziałów ZOMO i wojska wyprowadzonych na ulice, zrozumiała, że to nie żarty i uznała, że opór jest bezcelowy. I od razu dodam – żeby nie było nieporozumień – nie ma w tym nic szczególnie dziwnego. Sprawa rzeczywiście wyglądała beznadziejnie. Większość ludzi zachowała się racjonalnie. Zaczęła myśleć przede wszystkim o sobie i swojej rodzinie.
Szczególnie dziwne jest raczej to, że aż sto tysięcy ludzi – mimo tak marnych widoków na zwycięstwo – nie poddało się! A może było ich dwieście tysięcy albo tylko pięćdziesiąt tysięcy – nie wiem. To też jest szczególnie dziwne, że do dziś tego dokładnie nie wiemy! (Bo kogo to dziś obchodzi – chciałoby się rzec). Próbowałem znaleźć tę liczbę w internecie – gdzie jest przecież wszystko – ale bez powodzenia. Pozostanę więc przy symbolicznej liczbie stu tysięcy – 100 tysięcy żołnierzy Solidarności.
13 grudnia 1981 to dzień narodzin drugiej Solidarności. Powstało podziemne, wolne, polskie państwo, może nie tak rozbudowane jak w czasach II wojny światowej, może o bardziej ograniczonych funkcjach (choć tego też przecież dokładnie nie wiemy), jednakże wolne od komunistycznych więzów i prawdziwie polskie. Około 100 tysięcy ludzi podjęło walkę z komunizmem. Nie na żarty. Na śmierć i życie. Wiadomo, że ponad 50 osób zabito na samym początku, a potem nadal ginęli ludzie w „niewyjaśnionych okolicznościach".
Było więc autentyczne ryzyko utraty życia: ginął co prawda jeden na tysiąc (może mniej, może więcej), więc ryzyko to nie było wielkie, ale było. Wielkie było ryzyko znalezienia się w więzieniu (właściwie pewność, w przypadku dekonspiracji), pobicia przez funkcjonariuszy lub przez nieznanych sprawców, utraty pracy lub szans rozwoju zawodowego, narażenia nie tylko siebie, ale i bliskich na podobne represje.
Żołnierze Solidarności wytrwali w swym oporze aż do 1989 roku, aż do upadku systemu komunistycznego! Oczywiście ich szeregi topniały. Wielu dołączyło do reszty społeczeństwa już po krótkiej początkowej walce; ich opór nie trwał zbyt długo. Inni rezygnowali po 2-3 latach (często na skutek dramatycznych przeżyć). Ale w międzyczasie dochodzili też nowi. Duża część osób internowanych po 13 grudnia (chociaż nie wszyscy!), po wyjściu z internowania podjęła działalność w podziemiu. W drugiej połowie lat osiemdziesiątych żołnierzami Solidarności stawali się młodzi ludzie z FMW i różnych konspiracyjnych organizacji młodzieżowych. (Ale kto dziś o tym wie? kogo to dziś obchodzi?)
Można dyskutować jak wielki był wkład tej podziemnej armii w obalenie komunizmu. Z pewnością częściową przynajmniej zasługą tej armii jest to, że nie udało się już przywrócić w Polsce realnego socjalizmu, nie udało się ponownie wtłoczyć polskiego społeczeństwa w tryby absurdalnego i obrażającego ludzką godność systemu. Oczywiste jest to, że właśnie dzięki tym żołnierzom, trwającym w oporze do 1989, byli liderzy Solidarności zawdzięczali swoją pozycję i to, że w roku 1989 komuniści chcieli z nimi w ogóle rozmawiać! Gdyby nie było podziemnej Solidarności, gdyby nie było radykalnych żądań, nie byłoby żadnych rozmów i żadnych kompromisów. Czy któryś z liderów pełniących dziś publiczne funkcje podziękował żołnierzom Solidarności? – nie tak ogólnie, wszystkim Polakom (jak to liderzy mają w zwyczaju), ale tym najbardziej niezłomnym, należącym do różnych ugrupowań, o różnych nazwach – swoim żołnierzom?!
Kiedyś myślałem, że w wolnej Polsce te liczne podziemne struktury zostaną zrekonstruowane przez historyków, żołnierze Solidarności zostaną nazwani po imieniu, myślałem, że Ci z nich, którzy nie poradzili sobie w nowej rzeczywistości dostaną jakieś specjalne renty – skromne podziękowanie od państwa polskiego za wysiłek, za wytrwałość, za walkę w ciężkich dla narodu czasach. Z pewnością w tym kierunku (ciągle jeszcze) zmierza część badań IPN; w tym kierunku zmierzała polityka odznaczeń poprzedniego Prezydenta. Jednakże w atmosferze towarzyszących temu ciągłego obśmiewania, politycznych oskarżeń i zwykłych kłamstw – niewiele w sumie udało się osiągnąć.
Nie udało się dotrzeć do świadomości społecznej z istotnym faktem, że pomiędzy Wałęsą i 10 milionami członków Solidarności była II Solidarność, licząca zaledwie (lub aż) 100 tysięcy ludzi, i że to ta II Solidarność odegrała najważniejszą rolę w walce z komunizmem, że ona powinna być naturalnym fundamentem III Rzeczpospolitej oraz jej mitem założycielskim – a nie Okrągły Stół! (Dlaczego tak się nie stało?)
IPN wydał właśnie szósty tom opracowania „NSZZ Solidarność 1981-1989" (niestety żadnego z tych tomów nie można dziś kupić w księgarniach; do kogo zaadresować pytanie: dlaczego?). Znajduje się tam, między innymi, obszerna, chociaż ciągle cząstkowa, dokumentacja dokonań II-giej Solidarności. Także zachowane akta SB (które wielu chciało „spalić, zabetonować, zniszczyć") są nie tylko świadectwem hańby wielu Polaków, ale również świadectwem heroizmu i bohaterstwa żołnierzy Solidarności. Z materiałów SB dowiadujemy się, że (wbrew twierdzeniom niektórych byłych liderów Solidarności, iż opór społeczny wygasł i czas się układać z komunistami) w drugiej połowie lat osiemdziesiątych działało nadal co najmniej 30 tysięcy żołnierzy Solidarności!
Hołd i podziękowania należą się żołnierzom Solidarności przynajmniej raz do roku w ich święto – 13 grudnia. Wydobycie na światło dzienne elitarnego charakteru II Solidarności, ważne jest także dla obalenia wielu krzywdzących stereotypów i fałszywych mitów. Minimum, jakie żołnierzom Solidarności należy się od polskiego społeczeństwa – od całego społeczeństwa, bo tak nakazuje zwykła przyzwoitość – to umożliwienie przez państwo polskie zapisania i opracowania ich heroicznej historii.
Myślałem, że wszystko potoczy się normalnie. W wolnej Polsce różni ludzie zajmą się swoimi różnymi sprawami. Historycy zajmą się badaniem historii. Niektórzy – ci którzy będą chcieli – zajmą się historią najnowszą. Myślałem, że ustalaniem prawdy historycznej zajmą się historycy zgodnie z naukowymi standardami warsztatu historycznego, że – w wolnej Polsce! – nikt im nie będzie sugerował, które tematy mogą badać, a których „lepiej nie ruszać"! Że mówiąc o historii, także najnowszej, będzie się można powoływać na autorytatywne źródła i uznane opracowania historyczne.
Nigdy by mi nie przyszło do głowy, że po 20 latach niepodległości, takie sprawy, jak to czy Jaruzelski był agentem czy nie, czy stan wojenny był wprowadzony dla obrony komunizmu czy dla obrony społeczeństwa – a więc łatwe do historycznego ustalenia fakty! – będą kwestią osobistych poglądów i wiary. W najczarniejszych snach nie myślałem, że 13 grudnia 2010 roku, zamiast wspominać żołnierzy Solidarności, w Pałacu Prezydenckim i w Telewizji Publicznej „honorowany" będzie Jaruzelski! (Dokąd doszliśmy!)
Skoro do tej pory historycy nie zdołali ustalić żadnych niepodlegających dyskusji faktów o PRL-u i o stanie wojennym, to jest jakaś PRZYCZYNA, która to uniemożliwia. Skoro politologowie, socjologowie i komentatorzy polityczni wolą nie mówić o tej PRZYCZYNIE, to nienormalną mamy też socjologię, politologię i życie polityczne. Nieuwzględnianie tej PRZYCZYNY w analizach komentatorów politycznych, udawanie, że jej nie ma, ośmiesza wszystkie te analizy. Trzeba powiedzieć sobie jasno: nasz kraj nie jest normalnym krajem demokratycznym!
Owszem, dostrzegam ogromny postęp w stosunku do poprzedniego systemu. Cieszę się, że dożyłem upadku komunizmu. Czuję się dziś znacznie bardziej wolny i bezpieczny. Z wielu naszych wspólnych osiągnięć jestem nawet dumny. Jednak, raz jeszcze pytam: dlaczego do dziś nie znamy prawie swojej najnowszej historii? Dlaczego prawie nic nie wiemy o II Solidarności? Dlaczego nie wiemy, ilu było żołnierzy Solidarności? Kraj, który nie pamięta o swoich żołnierzach, o tych którzy walczyli o jego niepodległość, nie jest krajem normalnym.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/108289-prof-andrzej-kisielewicz-dla-wpolitycepl-zolnierze-solidarnosci-wytrwali-do-konca13-grudnia-to-poczatek-drugiej-s