Jeszcze o Jaruzelskim. Wywołani do tablicy jako antykomunistyczni bolszewicy - odpowiadamy Maziarskiemu

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Rys. Rafał Zawistowski, "RACJA STANU"
Rys. Rafał Zawistowski, "RACJA STANU"

Dwa dni przed manifestacją na ulicy Ikara emocje buzują. Wojciech Maziarski pod dość oklepanym tytułem „Odpieprzcie się od Jaruzelskiego" ubolewa na stronie "Newsweeka", że do zebrania się przed willą twórcy stanu wojennego wzywają w tym roku ludzie mniej kojarzeni z radykalizmem niż w latach poprzednich. Najbardziej ubolewa nad Mirosławem Chojeckim, ale wymienia nazwiska Michała Karnowskiego i Piotra Zaremby – bo pracowaliśmy z nim kiedyś w jednej redakcji.

Skoro nas wywołuje do tablicy, odpowiadamy.

Skoro nas wywołuje do tablicy, odpowiadamy. Maziarski przypomina, że w Polsce nie miesza się polityki z życiem prywatnym, a więc na przykład  nie organizuje się manifestacji przed domami polityków. Próba organizowana takiej demonstracji  przed domem Donalda Tuska nie wzbudziła niczyjego entuzjazmu.

Dlaczego dla Jaruzelskiego robi się  wyjątek?

- pyta naczelny Newsweeka. I zarzuca nam, że chcemy odrzeć starego człowieka z godności.

Takie manifestacje w rocznicę stanu wojennego przed prywatnym domem Generała odbywają się od kilkunastu lat. Zarazem naturalnie od samego początku były odrzucane przez niektórych przy użyciu tych samych argumentów,  które padają teraz z ust Maziarskiego. Na przykład Jacek Kuroń porównał manifestantów, jeszcze w głębokich latach 90., do hunwejbinów - młodych komunistów organizujących spektakle nienawiści przed domami ofiar chińskiej Rewolucji Kulturalnej. Porównanie było naciągane. Hunwejbinów wysyłało dyktatorskie państwo, a cele ataków pozostawały bezbronne. Jaruzelski poza tą jedną niewygodą (no paroma, jest permanentnie sądzony, ale bez żadnych widoków na wyrok), pozostał nie niepokojonym przez nikogo, a przez Michnika hołubionym, emerytem.

Dlaczego jednak zafundowano mu tę jedną niewygodę? Właśnie dlatego, że wbrew temu co napisał Maziarski nie jest jednym więcej politykiem, porównywalnym do Donalda Tuska czy do kogokolwiek, kto uzyskał mandat w demokratycznym państwie. Ci ludzie przychodzili przez lata pod jego dom nie po to aby spierać się z jego poglądami. Przychodzili pod dom złego w ich mniemaniu człowieka, który brutalnie zdławił zaczątki polskiej wolności. I który zdaniem tych ludzi powinien zostać z tego tytułu osądzony.

Maziarski chowa się w tym sporze za proceduralne zasady demokracji. Ale przecież ona nie odmawia społeczeństwu prawa wyrażania własnego żalu, gniewu czy oburzenia w sytuacjach granicznych, zwłaszcza wtedy gdy w grę wchodzą wartości moralne. Ona dopuszcza nawet pewne formy obywatelskiego nieposłuszeństwa, gdy władzą okazuje się niemoralna. Tu zaś nie mamy do czynienia ze sporem z aktualną władzą. Tu mamy do czynienia z wołaniem o osąd systemu, który nawet jeśli łagodniał, był do samego końca zdolny do pojedynczych zbrodni i do wielu niegodziwości. A system to nie tylko abstrakcyjne kolumny nazwisk i nazw instytucji. To także konkretni ludzie z ich czynami.

Krzywienie się, że raz w roku bezpiecznemu emerytowi zakłóca się jego błogi wypoczynek jest w takiej sytuacji aktem wyjątkowej małostkowości. Możemy co najwyżej współczuć sąsiadom Generała, że przez część tej jednej w roku nocy nie mogą spać spokojnie. Ale inne uznawane za legalne i usprawiedliwione manifestacje też zakłócają czyjś spokój, choćby kierowców nie mogących się przedrzeć przez miasto. Demokracja bywa nieustannym napięciem między różnymi wartościami. Maziarski użalający się nad spokojem cichej uliczki przypomina nam PRL-owskich urzędników karzących opozycję za śmiecenie, gdy rozrzucała ulotki.

Nie jesteśmy krwiożerczy. Mamy świadomość, że Jaruzelski w czasach III RP rozpaczliwie walczy o swoje miejsce w historii, że może nawet uwierzył w swoją rolę Wallenroda. Równocześnie jednak konsekwentnie wymyka się sprawiedliwości - przepraszając ogólnikowo za swój dorobek, a potem stosując tricki wobec kolejnych instancji kolejnych sądów. Jego faktyczna bezkarność to prezent dla niego. Może nawet i zrozumiała w świetle jego obecnych myślowych łamańców. Ale żałować byłego dyktatora, że raz w roku nie może spać, albo musi się wynosić z własnego domu? To naprawdę takie straszne choćby wobec losu ludzi, których milicja zakatowała w stanie wojennym? Naszym zdaniem niespecjalnie.

Maziarski wyrzuca nam też, że manifestujemy przeciw prezydentowi Komorowskiemu, a używamy do tego Jaruzelskiego. Dlatego nazywa nas "bolszewikami". Bo w apelu przez nas podpisanym to prezydent został skrytykowany za zaproszenie sędziwego eksdyktatora na posiedzenie RBN.

Tymczasem nie ma tu sprzeczności. Manifestujemy przeciw tamtej decyzji, ale zarazem jest to kolejne spotkanie z cyklu tych upamiętniających stan wojenny. Dlatego, że Bronisław Komorowski uznał poniekąd Jaruzelskiego za normalnego polityka ("polityk lewicy w starszym wieku"), my próbujemy przypomnieć wszystkim, że prawda jest inna. Zasadniczy cel tych grudniowych manifestacji się nie zmienił.

Nie odczuwamy do starego człowieka nienawiści. Chcemy tylko aby nie poczuł się "normalnym politykiem", bo od czasów początku swojej kariery w ogniu walk z "reakcyjnymi bandami", do samego końca, kiedy w nowym półdemokratycznym systemie miał gwarantować przetrwanie rozmaitych reliktów PRL-u, był zupełnie kimś innym. Jeśli przypominanie o tym jest "bolszewizmem":, to słowa naprawdę zmieniły swój sens. Wojtku. Tyle.

Piotr Zaremba, Michał Karnowski

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych