Czekam, czekam i doczekać się nie mogę. Kiedy wreszcie ktoś zauważy kuriozalność zarzucania Julianowi Assange łamania prawa poprzez publikowanie tajnych dokumentów? Czy tylko jeden Dan Gillmor dostrzega problem, czy też pozostali dziennikarze tak boja się zadzierać z wszechpotężnym systemem światowej władzy, że aut ocenzurują swoje opinie? A może po prostu totalitaryzm informacyjny przybrał na tyle skuteczną formę, że jest po prostu przezroczysty dla przedstawicieli czwartej władzy, która zrezygnowała z funkcji kontrolnych na rzecz legitymizacji wszelkiej władzy?
Kto łamie prawo? Urzędnik dostarczając dziennikarzowi tajny dokument? Czy też dziennikarz, który taki dokument podaje do publicznej wiadomości? Jeśli, jak w przypadku Assagne, przyjmiemy, że prawdziwa jest ta druga odpowiedź, to zanegujemy legalność każdego dziennikarskiego śledztwa.
W przypadku katastrofy smoleńskiej, w kontekście „ocieplenia stosunków polsko-rosyjskich", taka interpretacja jest w pewien sposób zrozumiała. Jest skandaliczna, nie do przyjęcia, ale można rozumieć zależnościowe uwarunkowania rezygnującego z suwerenności kraju, w którym dziennikarze są funkcjonariuszami establishmentu. Natomiast przyjmowanie takiej interpretacji przez całą Zachodnią cywilizację, nie tylko przez rządy, ale również pozornie wolne gospodarcze podmioty jest przerażającym dowodem na totalitarność korporacyjnego systemu, w którym nie ma miejsca na różnice poglądów. Został ujawniony dramatyczny stan wielowątkowego uwikłania, które abstrahując od naczelnych wartości zachodniej cywilizacji de facto zamyka pewien etap rozwoju tej Kultury.
Rząd Australii stwierdza jeszcze w listopadzie, że nie tylko nie udzieli swojemu obywatelowi żadnej pomocy, ale jeszcze sprawdza, do naruszenia jakich paragrafów mogło dojść w przypadku szefa WikiLeaks oraz rozważa też prośbę władz Stanów Zjednoczonych o unieważnienie jego paszportu. Systemy rozliczeń finansowych Visa i MasterCard odmówiły obsługi Wikileaks. Wcześniej tak samo postąpił system PayPal.
Wikileaks musi też cały czas zmieniać serwery i domeny. To ma zasięg globalny i obliczone jest na uniemożliwienie funkcjonowania portalu, który ujawnia niekompetencje światowych rządów m.in. w kwestii zabezpieczeń. Jeśli bowiem prywatna osoba jest w stanie dotrzeć do tak tajnych dokumentów to czy ktoś jeszcze wierzy że jakiekolwiek służby wywiadowcze maja z tym problem? No, może poza polskimi ;-)
Ostatnie zmiany stanowisk, nieco krzepią. Australijski rząd chyba zdał sobie sprawe jakie znaczenie mają jego wcześniejsze deklaracje i dość szybko poszedł dość szybko po rozum do głowy uznając, że winę za ujawnienie amerykańskich poufnych depesz dyplomatycznych ponoszą Stany Zjednoczone, a nie założyciel portalu Wikileaks Julian Assange oraz że odpowiedzialni prawnie są za to ludzie, od których pochodził przeciek. Jednak mleko się rozlało i widać już wyraźnie, że rząd chiński nie jest jedynym, który chce kontrolować informację. Jakiekolwiek nawoływania do przestrzegania wartości takich jak wolność, czy prawa jednostki straciły po sprawie Assagne'a moralne umocowanie.
Milos Forman nakręcił film o historii człowieka, który wygrał batalię o wolność słowa umożliwiającą mu drukowanie i dystrybucje pornografii. Dzisiaj mamy nowego Lary Flinta, tylko z dużo istotniejszym problemem. To nie jest walka o WikiLeaks. To jest walka o podstawy zachodniej cywilizacji.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/108143-larry-flynt-w-wersji-zaawansowanej-to-nie-jest-walka-o-wikileaks-to-jest-walka-o-podstawy-zachodniej-cywilizacji