"Biesy na Nowym Świecie": "W lokalu finansowanym z publicznych pieniędzy, tworzy się strategie stosowania przemocy"

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź

W centrum miasta, w lokalu finansowanym z publicznych pieniędzy, na otwartym spotkaniu, analizuje się i tworzy strategie łamania prawa i stosowania przemocy. Przedstawiciele „Gazety Wyborczej" oraz Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka nie mają zaś odwagi słowem się sprzeciwić – o Porozumieniu 11 Listopada pisze na łamach "Rzeczpospolitej" Dawid Wildstein w eseju zatytułowanym "Biesy".


Dlaczego "Biesy"? Najpierw oryginał, czyli Dostojewski:

Do spokojnej mieściny powraca, ze studiów w Petersburgu, pełen radykalnych idei, przepojony chęcią zniszczenia aktualnego porządku politycznego, młody Piotr Wierchowieński. Mimo to, a może właśnie dzięki temu, staje się błyskawicznie pupilkiem elit miasta. Ich przedstawiciele, goszcząc go na swoich salonach, udowadniają swoją „postępowość". W ten sposób arystokracja, świadoma upadku tradycyjnych legitymacji, usiłuje na nowo utwierdzać się w przekonaniu o słuszności roli, którą odgrywa. Dochodzi do paradoksalnej sytuacji, gdy elity zabiegają o poparcie ze strony radykała dążącego do ich zniszczenia. Cynicznie wykorzystujący sytuację Wierchowieński doprowadza do „rewolucji". Podpala miasto i wznieca zamieszki. Giną niewinne osoby.

A teraz polska kopia Anno Domini 2010 roku:

14 listopada w Nowym Wspaniałym Świecie, lokalu „Krytyki Politycznej", odbyło się spotkanie Porozumienia 11Listopada. To ono zorganizowało blokadę Marszu Niepodległości Młodzieży Wszechpolskiej i ONR. Akcja zakończyła się walką między skrajnymi odłamami zgromadzeń i ich obu z policją. Na spotkaniu zebrali się przedstawiciele młodych radykałów – m. in.: Pracowniczej Demokracji (wprost odwołującej się do komunizmu) czy Antify Poland (bojówka anarchistyczna). Dyskusja na Nowym Świecie pozwalała poznać „lewacką" wizję świata, a także zaobserwować nowe relacje sił i uznania między „młodymi radykałami" a częścią dzisiejszych wpływowych elit, których reprezentantami byli Seweryn Blumsztajn z „Gazety Wyborczej" czy Halina Bortnowska z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka.

Jak zauważa Dawid Wildstein, przedstawiciele nowej lewicy nie ukrywali, że celem blokady i inicjatyw z nią związanych jest nie tylko opór przeciw marszowi.

Podniesiona została potrzeba strukturalnych przemian społecznych i politycznych. Zaznaczono brak akceptacji dla systemu funkcjonującego w Polsce oraz potrzebę rewolucji. Nie używając eufemizmów, rozprawiano o potrzebie eskalacji konfliktu. Deklarowano, że przemoc jest nieuniknionym następstwem umasowienia protestu i że do tego właśnie dąży Porozumienie 11 Listopada. Zastanawiano się też nad sposobami łamania i omijania prawa. Bez skrępowania postulowano stosowanie podwójnych standardów prawnych wobec obywateli i rozważano, w jaki sposób taki stan rzeczy osiągnąć. Uwidaczniało to imponującą, przynajmniej teoretycznie, świadomość wśród radykałów luk demokratycznego i liberalnego systemu.

Wildstein zauważa, że klimat dyskusji najlepiej oddaje znana już wypowiedź Sutowskiego, w której casus Czerwonych Brygad i RAF postrzega on nie przez pryzmat zbrodni, których te dwie organizacje dokonały, ale ich „przeciwskuteczności".

I dodaje, że pomimo postulatów sięgnięcia po przemoc, Halina Bortnowska z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka zaoferowała pomoc, w postaci szkoleń, członkom Porozumienia 11 Listopada.

Uderza nie tylko absurd, gdy instytucja, mająca chronić prawa człowieka, współdziała z organizacjami, które nawołują do stosowania przemocy, odwołują się do ideologii totalitarnych oraz kwestionują normy prawne demokratycznego państwa opartego na ideologii praw człowieka.

Chodzi o sytuację, w której dotowane gigantycznymi pieniędzmi międzynarodowe instytucje szkolą do rozbijania legalnych manifestacji w odrębnym podmiocie politycznym, jakim jest państwo polskie. Tego typu propozycje, jak ta złożona przez Halinę Bortnowską, są jednym z objawów wzajemnego przenikania się środowiska „liberalnego salonu" i radykałów.

Ale Wildsteina dodaje coś jeszcze: opisuje pogardę młodych radykałów wobec starszych członków establishmentu. Gdy Blumsztajn usiłował wystąpić w roli doświadczonego mentora, który nakieruje ich na właściwą drogę, spotkał się z szyderstwami ze swojej „miękkości" i statusu społecznego.

Ta sama pogarda dotyczyła postawy i historii redaktora „Wyborczej": „komunizm nie jest zły", „nie chcemy tego paternalizmu". Atak na Blumsztajna był tak silny, że właściwie to on musiał zabiegać o akceptację. Ostatecznie Blumsztajn nie był w stanie zareagować na ataki na swoją osobę. Ponurą puentą całej sytuacji była jego końcowa wypowiedź, w której określił on początkowe zastrzeżenia jako „prowokację" – nie zaś swoje poglądy.

Skaj

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych