wPolityce.pl: Jak pan profesor ocenia obecną sytuację polityczną, biorąc pod uwagę pojawienie się stowarzyszenia "Polska jest najważniejsza", czyli jednak daleko idące osłabienie Prawa i Sprawiedliwości, przynajmniej pod względem "zasobów ludzkich". Mam na myśli ubytek polityków doświadczonych, wyrobionych medialnie.
prof. Zdzisław Krasnodębski: Jeszcze nie wiadomo, jak daleko ten rozłam postąpi, na przykład, czy do nowej formacji przejdą jakieś struktury lokalne. Niewątpliwie, z punktu widzenia zewnętrznego, obywatelskiego, nie jest to dobra sytuacja, dlatego, że trudno przypuścić, by to nowe stowarzyszenie urosło od razu do skali znaczącej opozycji i by mogło zagrozić PO. Jest to więc przede wszystkim osłabienie, rozdrobnienie opozycji w sytuacji i tak dużej koncentracji władzy w jednych rękach.
Do tej pory krytykowano PiS za to, że było nieskuteczne jako opozycja. Rozłam nie wzmacnia opozycji, lecz obóz rządzący. Opozycja podzielona czy rozproszona, będzie jeszcze bardziej nieskuteczna niż dotąd. A to jeszcze bardziej osłabi możliwości kontroli władzy, wpływania na jej decyzje, i nawet może prowadzić do zmniejszania się możliwości korzystania przez nas wszystkich z wolności obywatelskich. Widać już na przykład, że zanika różnorodność opinii w mediach.
A jak pan profesor widzi przyczyny tego rozłamu? Słyszymy z jednej strony teorie wskazujące na podobny wiek grupy rozłamowej, na przyczynę pokoleniową, a z drugiej - zarzuty, że od dawna planowali przejęcie władzy w PiS, a gdy to się nie udało, to nastąpiła secesja.
Jak w każdej partii, tak i w PiS były różne skrzydła, które rywalizowały ze sobą. Grupa secesjonistów jest bardzo niejednorodna. Bardzo różni politycy w pewnym momencie dość przypadkowo znaleźli się po jednej stronie. Skupili się razem, głównie ze względów taktycznych, a nie programowych. Powierzenie prowadzenia kampanii prezydenckiej Joannie Kluzik-Rostkowskiej i Pawłowi Poncyliuszowi sprawiło, że niezadowoleni z dotychczasowej retoryki i taktyki PiS poczuli się wzmocnieni. Przypuszczam, że ta niejednorodna grupa miała nadzieje na odgrywanie większej roli w partii. Już przedtem była przecież krytyczna. Na początku roku, po kongresie w Poznaniu, pojawiły się głosy rozczarowania i krytyki.
Gdy nadzieje się nie spełniły, bo Jarosław Kaczyński gwałtownie zmienił kurs, zadziałały elementy walk wewnętrznych, zagrały też urażone ambicje, do tego doszło prowokowanie - przez tę grupę polityków – wypowiedziami w mediach, aż w końcu pozostawało im tylko wyjście z partii, lub pozostawanie na marginesie partii. Oczywiście, jest w tym element pewnej niecierpliwości, chęć bycia skuteczną opozycją, dojścia do władzy. Ale dziś słyszymy, co mi się bardzo nie podoba, że PJN będzie wspierać zawieszenie finansowania partii politycznych z budżetu. To nikomu dobrze nie służy, będzie osłabieniem opozycji, i jest świadectwem małostkowości, bo to jest ich partykularny interes.
Poza tym są oni pchani przez media, i inne siły społeczne dążące do osłabienia PiS-u. Gdyby zaczęli zagrażać Platformie, odbierając jej część elektoratu, sami staną się przedmiotem ataku. Obecnie najważniejszym celem obozu rządzącego jest maksymalne osłabienie PiS. Ja widzę to jako zagrożenie kolejnej instytucji, która jeszcze nie została zglajszlachtowana. Po przejęciu tych wszystkich instytucji, które zostały opróżnione w wyniku śmierci ich szefów w Smoleńsku, od Banku Narodowego, przez Urząd Rzecznika Praw Obywatelskich, IPN, aż po urząd prezydenta, w zasadzie pozostała jedna mocna niezglajszachtowana instytucja na poziomie państwowym, jaką jest PiS.
Teraz tej największej partii opozycyjnej grozi rozpad, i być może w przyszłym roku znajdziemy się w sytuacji, gdy będą już same mniejsze ugrupowania – owe niedorżnięte watahy, które marzyły się Sikorskiemu.
Natomiast według optymistycznego wariantu nowa partia odebrałaby głosy Platformie, i być może dzięki niej PiS odzyskałby zdolności koalicyjne. Ale działania podejmowane przez liderów PJN nie wskazują na to, by był to scenariusz realistyczny.
Panie profesorze, a jak pan by ocenił, czy zrekonstruował strategię Jarosława Kaczyńskiego, bo można jednak odnieść wrażenie, że nie bardzo zabiegał on, by powstrzymać proces secesji. Może i żałował, ale jednak dość szybko przechodził nad tym do porządku dziennego. Czy ten rozłam nie wpisuje się w strategię Jarosława Kaczyńskiego, by zbudować partię jednolitą i zdyscyplinowaną?
Sądzę, że sytuacja po niezbyt udanych wyborach samorządowych byłaby trudniejsza, gdyby partia nie była jednolita. Teraz osoby najbardziej niezadowolone znalazły się na zewnątrz. Gdyby że obecnie udało się przeorganizować PiS i poszerzyć je o nowe postacie, poprzez powroty, czy też otwarcie się na nowe środowiska, do tej pory nieobecne, to partia mogłaby skorzystać na tym, co się wydarzyło. Zwłaszcza gdyby ci politycy, którzy wyszli z PiS, stworzyli alternatywę atrakcyjną dla bardziej centrowego wyborcy, a jednocześnie pozostaliby krytyczni wobec polityki zagranicznej i wewnętrznej obozu rządzącego. A jest to moim zdaniem bardzo zła polityka dla Polski. To byłby wariant optymistyczny. Nie ma bowiem ważniejszego zadania jak odsunięcie PO, partii korupcji, cynizmu, rządzącej na szkodę RP, od władzy.
A jak pan profesor ocenia stabilność władzy Platformy, czy szerzej tego obozu? Czy jest to panowanie bezpieczne, czy widzi pan jakieś elementy kruchości w tym wszystkim? Bo jednak wynik w wyborach samorządowych, przy wszystkich zastrzeżeniach, to jednak jest w dół, i ta mina premiera po ogłoszeniu wyników nie była zbyt szczęśliwa.
Ta władza opiera się na tym, że dawała Polakom poczucie stabilizacji i nic od nich nie wymagała. Przeciętny wyborca był zadowolony z sytuacji ogólnej, zająć się własnymi problemami, cieszyć się „dobrego wizerunku" rządu, a negatywne emocje kierować przeciw „pisowcom". Teraz to się kończy. Już powoli dociera do świadomości społecznej realna sytuacja np. budżetu państwa, sprawy emerytur. Powoli wyborca, który już dawno stracił entuzjazm wobec PO, staje się realistyczny. Ludzie się rozglądają za alternatywą, i te wybory samorządowe trochę to pokazały. Dla Platformy to jest pytanie, czy dowiezie poparcie społeczne do wyborów parlamentarnych. Będzie więc doraźne łatanie dziur, granie na nastrojach i kierowanie uwagi ludzi na takie sprawy jak ten rozłam, który pozwala na unikanie pytań niewygodnych dla rządzących. Myślę, że tego typu taktyka będzie kontynuowana. Ale zobaczymy, czy nadal będzie skuteczna. Niewątpliwie rozczarowanie w stosunku do Platformy wzrasta, postępuje zobojętnienie, i pojawia się gorzki realizm, połączony z fatalizmem.
Minęło prawie osiem miesięcy po Smoleńsku, po tragedii niewyobrażalnej w takim sensie, że gdyby ktoś wcześniej naszkicował ten scenariusz, to uznalibyśmy, że to jest kiepskie science fiction. I pytanie, czy obozowi władzy udało się ponowne zapanowanie nad emocjami Polaków, co było chyba głównym celem po 10/04, i czy udało się wmówić Polakom, że to był epizod, po który wszystko toczy się dalej, i nawet bardziej gładko przed Smoleńskiem?
To była taka gra na czas, na odczekanie, przeczekanie, doczekanie do uspokojenia nastrojów, do chwili, gdy łzy wyschną, gdy żałoba minie.
Ludzie – a szczególnie Polacy - mają niezwykły dar oswajania się z bardzo trudną sytuacją, z wojną, z mordem, itd. Ten nastrój pierwszych miesięcy minął, i teraz skutecznie odwraca się uwagę od tej sprawy. Z drugiej strony dziś nie da się powiedzieć tego, co mówiono na samych początku, a więc że jest to jedno z najlepiej i najbardziej transparentnie prowadzonych śledztw, i że rząd zrobił wszystko, co było w jego mocy. I tu jest ten punkt niebezpieczny, mianowicie w którym momencie ten oficjalny komunikat się załamie. Słyszałem np. z kręgów bliskich Platformie, że tam padają słowa bardzo krytyczne pod adresem prorosyjskiej linii PO, i są to słowa ze słownika narodowej prawicy. Także jak myślę, że jest pewnego rodzaju otrzeźwienie. Dziś trudno byłoby premierowi powiedzieć Polakom, że wszystko jest w porządku w tej sprawie. Taktyka polega więc na wyciszeniu sprawy Smoleńska, zagłuszeniu i odwróceniu uwagi obywateli w innym kierunku. Podskórnie istnieje jednak obawa, że zmiana sytuacji międzynarodowej może sprawić, że niewygodne fakty wyjdą na jaw i dojdzie do powołanie komisji międzynarodowej.
Stąd to wielkie zaniepokojenie wizytą Anny Fotygi i Antoniego Macierewicza w Stanach Zjednoczonych, i obawą, że republikanie się tą sprawą zainteresują. Pozornie tę wizytę lekceważono, ale tak naprawdę to lekceważenie było podszyte strachem. W każdej chwili oficjalna wersja może runąć. Sprawa Smoleńska może wysadzić ten rząd i tego premiera, jak źle rozbrajana bomba. A dla każdego myślącego człowieka powinno być jasne, że zachowanie rządu w tej sprawie jest jednym wielkim skandalem.
Sil
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/107958-prof-krasnodebski-sprawa-smolenska-moze-wysadzic-ten-rzad-i-tego-premiera-jak-zle-rozbrajana-bomba-nasz-wywiad
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.