W Rzeczpospolitej ciekawy tekst Piotra Zaremby pod znamiennym tytułem "Traktat o nicnierobieniu", inspirowany anemiczną dyskusją na trzylecie rządu Donalda Tuska.
"Rządząca partia tak wielką wagę przywiązuje do katalogu swoich osiągnięć, że w programie Tomasza Lisa pobito rekord. Stefan Niesiołowski wciągnął na listę reform tego rządu ... wycofanie wojsk z Iraku, a nawet nie zakupienie przez minister Ewę Kopacz szczepionek przeciw grypie. Od kiedy to nie zrobienie czegoś jest reformą? Od teraz.
Coś się jednak niedobrego dla rządu dzieje. Nawet Janina Paradowska zmieniła nagle front i po trzech długich latach pobłażliwości, poświęciła tekst w Polityce rządowemu "nicnierobieniu". Nadal oceniając je wyrozumiale, ale dostrzegając problem. Niepobłażliwych przybywa - także w przychylnych PO mediach" - ironizuje Zaremba.
Dalej jednak publicysta wprowadza do tego obrazu nieco komplikacji.
"Padają też takie głosy jak choćby Jadwigi Staniszkis, która przestrzega, że rząd tak naprawdę pozoruje pasywność, a cichcem wprowadza innowacje, często niekorzystne dla społeczeństwa, a na pewno nie poddane debacie. Na to samo zagadnienie jeszcze inaczej spojrzała ostatnio na łamach "Gazety Wyborczej" Miłada Jędrysik. Ona z kolei w rozmaitych rządowych programach widzi solidny kawałek modernizacyjnego wysiłku. Ale też zauważa, że ów wysiłek "został wyłączony spod publicznej kontroli i debaty". Obwinia o to po części sam rząd, a po części nie ogarniającą rzeczywistości opozycję i niezdolne do intelektualnego wysiłku media".
Zdaniem Zaremby w twierdzeniu dziennikarki "Wyborczej", że rząd Tuska podejmuje rozmaite modernizacyjne projekty, tyle że rozproszone i bez zasadniczego planu, jest trochę prawdy. Być może mit wielkich reform wymagających ryzyka i wyrzeczeń trochę się przeżył. Ale:
"Po pierwsze współtwórcą mitu "trudnych reform" była sama "Gazeta Wyborcza." Co najmniej od czasu pakietu Hausnera rozliczająca kolejne partie i ekipy z gotowości do akceptacji rozmaitych kompleksowych planów, które dziś pamiętamy jak przez mgłę. Ale które nie przypominały małego realizmu Tuskowej dłubaniny. W szczególności używano tego reformatorskiego realizmu do okładania po głowie prawicy, najmocniej tej PiS-owskiej. Czy można się dziwić temu, że dziś Kaczyński próbuje obrócić tę broń przeciw swoim przeciwnikom powtarzając refren o "reformach"? Przecież on w sprawach społecznych próbował podobnej jak Tusk polityki małych kroczków, a chwilami był nawet od niego bardziej liberalny. No w każdym razie nie ogłaszał gromko jak obecny premier, że nie zamierza pracować dla przyszłych pokoleń.
Po drugie współtwórcą tego mitu była też Platforma. Jeśli Miłada Jędrysik współczuje dziś rządowi, że tak trudno mu wytłumaczyć, o co chodzi w jego programie ratowania służby zdrowia, odsyłam do wywiadów Donalda Tuska zapowiadającego jeszcze w czasie ostatniej kampanii parlamentarnej stworzenie konkurujących między sobą ubezpieczalni zdrowotnych. (...) Wiem, jak wielu japiszonów dawało się nabrać na te mity jeszcze w roku 2007. Z tej perspektywy niewiele mam litości dla ministrów "prześladowanych" dziś wspólnie przez polityków PiS oraz przez Balcerowicza z Rybińskim. I jedni i drudzy przedrzeźniają tylko maksymalizm dawnej PO".
Zaremba przypomina, że rząd bez wyjaśnień porzucił także te reformatorskie przedsięwzięcia, które nie wymagały przełomowych decyzji. Na przykład prace nad budżetem zadaniowym czy oszczędnościowe pomysły Zyty Gilowskiej. Ale co najgorsze zaniechał wszelkich wysiłków na rzecz usprawnienie państwa.
"Bardzo zdawkowo pisali o nim liberalni komentatorzy ignorując trafną uwagę Kazimierza Marcinkiewicza, który na początku swojego premierostwa w 2005 roku powiedział, że pewność obrotu jest dla polskich i niepolskich inwestorów czymś ważniejszym niż kolejna mityczna obniżka podatków. A na tę pewność składa się wszystko: od przyjaźniejszych obywatelom i bardziej kompetentnych urzędników po szybsze sądowe procedury i ograniczenie korupcyjnego garbu nad gospodarką. Ekipy Marcinkiewicza i Kaczyńskiego coś próbowały w tej dziedzinie zdziałać. Obecny rząd w dużej mierze się tych starań wyrzekł - na przykład dla efektów propagandowych powierzając walkę z biurokracją operetkowej komisji Palikota".
Za największy grzech obecnej ekipy publicysta uznaje jednak co innego. To że "wyłącza fundamentalne decyzje społeczne spod debaty. Co osiąga przedstawiając je jako następstwo nieuchronnych ustaleń ekspertów.Przesuwając o rok do tyłu nie tylko datę pójścia dzieci do szkół (sześciolatkowie), ale i datę ich ukończenia (matura dla osiemnastolatków) rząd Tuska wydłuża de facto wiek emerytalny. Przeprowadziłem eksperyment wśród znajomych, nawet tych zainteresowanych kwestiami publicznymi. Nie wiedzą o tym".
A przecież to decyzja kontrowersyjna. Michałowi Boniemu przypisuje się słowa: "Ktoś musi pracować na nasze emerytury". Wskazują one na czysto pragmatyczny motyw: wobec kryzysu demograficznego, starszych ludzi jest coraz więcej, młodszych coraz mniej i systemowi emerytalnemu grozi zawalenie. Z drugiej strony posłanie sześciolatków do szkół przedstawiano jako jeden ze szczebli cywilizacyjnego awansu. Można było mieć wrażenie, że chodzi o wydłużenie czasu nauki. O to aby wykształcenie stało się bardziej dogłębne. Tak jednak nie jest.
(...) To samo dotyczy kolejnej reformy - edukacyjnej - będącej konsekwencją owej "produktywizacji". Zmuszanie siedemnastolatków, a po przesunięciu granicy wielu szkolnego, szesnastolatków, do ostatecznych życiowych wyborów, jest czymś co eksperci nazywają fachowo "osłabianiem edukacyjnych aspiracji". Młody człowiek ma po pierwszej klasie liceum wchodzić na ścieżkę, którą opuścić mu już będzie niezwykle trudno. W starym systemie działo się to w okolicach matury. Teraz dużo wcześniej. Licea stają się kompletami przygotowawczymi do egzaminów na studia, a cały system edukacyjny ma być nastawiony na bezproblemową produkcję siły roboczej. W dużo mniejszym stopniu na inne cele - na przykład wychowanie patriotyczne czy obywatelskie".
Na koniec pointa:
"Platforma z rozmysłem zniechęca dziś Polaków do wielkiej polityki zmieniając - przy bierności potencjalnych kontrolerów - żywe dylematy w kwestie czysto techniczne. Dostrajają się do tego tabloidyzujące się media - publiczne i prywatne - nie tylko dlatego, że najchętniej rozprawiają o psychologii Kaczyńskiego. One coraz częściej redukują debaty o polityce do minimum".
I od redakcji wPolityce.pl: rzeczywiście: jeśli prześledzić rozmaite decyzje ważnych mediów: od TVN 24 po dziennik Fakt i publiczną Trójkę, ostatnimi czasy pozbywały się one całych publicystycznych segmentów. Na ogół motywowano to względami finansowymi, ale zbieżność z intencjami PO jest uderzająca. I to bardzo zła wiadomość.
Rop
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/107893-traktat-o-nicnierobieniu-piotra-zaremby-co-najgorsze-rzad-zaniechal-wszelkich-wysilkow-na-rzecz-usprawnienie-panstwa