Wybory samorządowe: Partyjny plebiscyt ale i szczypta optymizmu. Platformie nie wolno wszystkiego

PAP
PAP

Platforma Obywatelska postanowiła nas przekonać, że wybory samorządowe to co innego niż polityka. Jej spoty były natrętnie antypolityczne, co ze strony dużej partii rządzącej partii jawiło się jako intelektualne nadużycie. Niebezpiecznie zniechęcające Polaków do wszelkich  dyskusji o dobru publicznym. Na naszym portalu piętnował to Michał Karnowski, Trzeba jednak przyznać, że nawet sprzyjający PO publicyści tak pisali, a na ostatniej kolacji dziennikarzy z premierem Tuskiem powszechna  krytyka tych haseł bardzo zdenerwowała premiera.

Zastanówmy się jednak nad relacjami politycznych podziałów z wyborami samorządowymi. Gołym okiem widać, że większość decyzji, jakie podejmują samorządy, nie wynika z partyjnych etykietek. Choć czasem jest inaczej. Lech Kaczyński jako prezydent Warszawy  pilnował miejskich inwestycji przed korupcją gorliwiej niż poprzednicy zgodnie z programem PiS. Hanna Gronkiewicz-Waltz uderzyła w interesy kupców w hali targowej na Placu Defilad zgodnie z filozofią rządzenia PO. Ale przeważają wybory pragmatyczne.

Z drugiej strony te wybory mają w skali kraju charakter partyjnego plebiscytu. Jeśli lider SLD  Grzegorz Napieralski opowiadał podczas kampanijnych podróży nawet o wycofaniu wojsk z Afganistanu, kierował się logiką frontalnego starcia. Jeśli Jarosław Kaczyński podczas takich samych podróży prezentował samorządowcom program zrównoważonego rozwoju jako lepszy niż program wspierania metropolii, jaki forsuje Platforma, to nie był to program dla nich, a dla rządu i parlamentu.

Taka okazja do dodatkowej debaty to coś dobrego. Ale oczywiście zwłaszcza wybory do sejmików wojewódzkich, brane potem pod uwagę jako wyznacznik zwycięstwa i klęski partii, nie będą wynikały z oceny regionalnych programów partii, a tego czy kto lubi Tuska czy Kaczyńskiego. PO walczy  o utrzymanie swojej dominacji. Czy przewaga będzie przemożna - 45-50 procent, czy znacznie mniejsza może mieć decydujące znacznie dla jej dalszych planów. Na drugi dzień Donald Tusk weźmie w dłonie te wynika i zacznie się zastanawiać. Nad czym? Nad tym, czy podejmować przed wyborami sejmowymi ryzykowne reformy czy pójść wyłącznie w czysty PR. A może i nad tym, czy ryzykować, pod pretekstem polskiej prezydencji w Unii, wcześniejsze wybory do Sejmu.

Ale nad wynikami usiądzie także Jarosław Kaczyński. W jego przypadku pytanie, czy jego partia dostanie 30 procent, 25 czy może 20 będzie miało zasadnicze znaczenie. Zostanie bowiem potraktowane jako werdykt w sporze o twardy kurs po wyborach prezydenckich. Oczywiście jeśli wynik będzie słaby, Kaczyński obwini o to rozłamowców (choć sam zaczął lawinę wyrzucając Kluzik-Rostkowską). I może nawet znajdzie posłuch u części samorządowców rozwścieczonych na to, że lightowcy zaczęli się awanturować w czasie kampanii. Ale wielu działaczy lokalnych, a także posłów, będzie miało okazję do dodatkowej oceny, czy PiS jest mocną firmą, czy coraz słabszą. Polityk kieruje się nie tylko emocjami, także kalkulacjami. A miękka kampania prezydencka przyniosła już w pierwszej, czysto partyjnej turze, prawie 37 procent. I ten rekord raczej pobity nie będzie.

Polityka wdziera się w wybory samorządowe zwłaszcza na poziomie wielkich miast. Trudno nie zauważyć, że kiepska reputacja ogólnej linii PiS w wielkomiejskim elektoracie, blokuje drogę najsensowniejszym kandydatom, zwłaszcza na prezydentów. Wrażenie, że Czesław Bielecki (który skądinąd z tradycyjną prawicą ma niewiele wspólnego) mógłby wprowadzić w Warszawie ożywczy ferment, jest dojmujące. A jednak wygra zrutynizowana, nieciekawa Hanna Gronkiewicz-Waltz, bo jest z Platformy. Nie zawsze tak było - w 2002 roku stolicę "wziął" jak swoją Lech Kaczyński. jeszcze w 2006 Kazimierz Marcinkiewicz startujący pod szyldem PiS dostał prawie połowę głosów.

A z drugiej strony polityka wdziera się do miejskiej polityki jeszcze w inny sposób. Platforma mówi, że jej nie chce, a wystawiła swoich partyjnych kandydatów nawet tam, gdzie dominują niezależni kandydaci o podobnym do niej programie: we Wrocławiu, Szczecinie czy Poznaniu. Deklarując większe niż PiS zaufanie do samorządu jako zasady, platformersi mieli zawsze dużą skłonność do praktycznych nacisków na organy samorządowe, kiedy ich sami w pełni nie kontrolowali. Przypomnijmy używanie rządowych pieniędzy do osaczania Rafała Dutkiewicza z Wrocławia, albo brutalne odwołanie marszałka dolnośląskiego sejmiku wojewódzkiego tylko dlatego, że stracił sankcję partyjnej centrali.

Tym razem Platforma posuwa się jednak do granic śmieszności. Bo wysuwając kandydatów, którzy nie mają szans (w Szczecinie przeciw swojemu do niedawna prezydentowi Krzystkowi) pokazuje, że jej władza też jest ograniczona. To skądinąd w państwie coraz bardziej zdominowanym przez jedną grupę ludzi jedyna może dobra wiadomość.

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Autor

Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych